Kel Kade - Powiernik mieczy

Rezkin od najmłodszych lat był szkolony w Fortecy w jednym celu - miał stać się najniebezpieczniejszą bronią. Gdy nauka chłopaka dobiega końca, wszyscy, wśród których się wychował, umierają. Rezkin, pozostawiony sam sobie, wyrusza do świata zewnętrznego, by odnaleźć ostatnią osobę, która może wyjawić mu pewne tajemnice.  I nagle okazuje się, że... poza murami Fortecy życie wygląda zupełnie inaczej niż wszystko, co chłopak znał do tej pory! Gdy Rezkin spotyka na swojej drodze Frishę oraz Sama i postanawia towarzyszyć im w podróży do Skutton, okazuje się, że żadne Zasady ani Umiejętności nie przygotowały go do funkcjonowania wśród zwyczajnych ludzi.

Powiedzieć, że zupełnie nie spodziewałam się tego, jak będzie wyglądała ta książka, to jakby nic nie powiedzieć!

Na Powiernika mieczy składają się głównie dwie rzeczy - świetnie napisane dialogami i, co ważniejsze, urocze, przezabawne niezręczne momenty, które spotykają Rezkina na każdym kroku przez jego brak obycia w zewnętrznym świecie.

Mamy tutaj też charyzmatyczne, bardzo sympatyczne i przyjemne postaci (w końcu ktoś odpowiada za te wszystkie dialogi!). Zdecydowanie największe brawa należą się za kreację naszego głównego bohatera - z jednej strony świetnego wojownika, z drugiej całkowicie nieporadnego chłopca. Rezkin jest rozczulający, a jego talent do pakowania się w sytuacje, które doprowadzają czytelnika do łez (ze śmiechu), przewyższa nawet ten w posługiwaniu się bronią wszelakiej maści!

Sama historia jest trochę (bardzo) naciągana - w końcu mamy tu chłopaka, który w wieku dziewiętnastu lat jest mistrzem każdej jednej broni i żaden inny człowiek (nawet taki, który miał na szkolenie swoich Umiejętności przynajmniej dwa razy tyle czasu, co Rezkin) nie może się z nim równać. Niektóre jego niesamowite dokonania wydają się po prostu absurdalne! (Chociaż trzeba przyznać, że Kade potrafi napisać całkiem niezłe sceny walki.)

Jednak zdecydowanie bardziej absurdalny jest fakt, że w całym misternym planie związanym ze szkoleniem Rezkina (o którym nic więcej Wam nie powiem!) zapominają powiedzieć mu o jednej, najważniejszej rzeczy... Cały czas mam nadzieję, że jest to zaplanowane rozwiązanie fabularne, które zostanie wiarygodnie wytłumaczone w kolejnej części!

Nie mogę też wybaczyć autorce, że wszystkie kobiece postaci, które stworzyła, są okropnie stereotypowe, a najważniejszym celem ich życia staje się wyrwanie Rezkina... Może pani wymagać od własnej płci trochę więcej, pani Kade!

Ale...

Muszę przyznać, że mimo tych niedociągnięć...

Powiernika czyta się niesamowicie przyjemnie!

Prawda jest taka, że pod względem fabularnym nie znajdziecie tutaj niczego nowego, kreacja świata też nie zachwyca świeżością, a większość motywów należy do najbardziej typowego, oklepanego fantasy. Natomiast postać Rezkina wyszła Kade naprawdę cudownie, a humorystyczny aspekt tej książki to złoto!

Dlatego, jeśli najdzie Was ochota na lekką, przyjemną (i odrobinę naiwną) lekturę z kwitnącą w tle intrygą i fantastycznym zabarwieniem, przy której na pewno zdrowo się pośmiejecie, Powiernik mieczy będzie świetnym wyborem.

Kamil Janicki - Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa

"Polacy nawet w XXI wieku uważają się za naród szlachecki" pisze Kamil Janicki w swojej nowej książce. Nic w tym dziwnego, w końcu polskość kojarzy nam się właśnie ze szlachtą, sarmacją, to głównie o jej poczynaniach uczyliśmy się w szkole, to jej zmagania obserwowaliśmy w znanych powieściach. A pamiętacie jeszcze ten żarcik, żeby w zawodzie na Facebooku podawać "Szlachta nie pracuje"? Ale Janicki brutalnie rozwiewa nasze mrzonki o wielkopańskich korzeniach: "W rzeczywistości jednak miażdżąca większość z nas pochodzi od chłopów."

I to o tych chłopach, przodkach większości z nas, jest ta książka. A podczas czytania Pańszczyzny prawdopodobnie nie będziecie mogli się nadziwić, jak jej bohaterom udało się przeżyć te setki lat ucisku i niewoli, żebyśmy my mogli w ogóle przyjść na świat.

Janicki skupia się głównie na okresie między XVI a XVIII wiekiem, kiedy obowiązek odrabiania pańszczyzny stał się dla ludności chłopskiej na polskich terenach usankcjonowanym przez prawo chlebem powszednim. Przedstawia początki i rozwój pańszczyzny oraz folwarków, a także jak wyglądały praca, obowiązki oraz warunki i realia życia kmieci. 

Mówi o tym, jak polskim chłopom odbierano najpierw prawa, a potem jakąkolwiek godność i człowieczeństwo, rysuje nam przed oczami zatrważający obraz ich codzienności: nędzny, głodu, przemocy i wyzysku, wobec których byli całkowicie bezradni. I ta bezradność aż bije z kart Pańszczyzny, uderza w czytelnika, który... może jedynie czuć się równie bezradnie.

Choć wśród uczonych panuje niezgoda na temat wielu różnych aspektów związanych z życiem i traktowaniem chłopów, Janicki ma jasno zdefiniowane poglądy, z którymi zdecydowanie się nie kryje. Dobitnie wskazuje na faktyczny stan rzeczy, obala mity narosłe na przestrzeni lat, a w tytule każdego rozdziału umieszcza kolejne mocne słowa - upodlenie, wyzysk, rozbój, apogeum nędzy.

Książka jest świetnie napisana, przystępna dla laików, niesamowicie wciągająca (choć czytanie o tych wszystkich okrucieństwach wcale nie należy do najłatwiejszych), przepięknie wydana i ozdobiona wieloma ilustracjami, ale też niezwykle rzetelna - sama literatura i przypisy zajmują prawie osiemdziesiąt stron (a każdy, kto kiedykolwiek pisał pracę na studiach wie, że zebranie tak pokaźnej bibliografii jest niezwykle wymagającą pracą!).

Mam do Pańszczyzny jedynie kilka drobnych uwag:

Czasem brakowało mi tutaj jasnego wytłumaczenia pewnych pojęć, którymi autor operował swobodnie, jednak dla laika mogły okazać się nieścisłe - na przykład, że klucz wsi to prawdopodobnie "kilka posiadłości ziemskich należących do jednego właściciela, zorganizowanych w jeden organizm gospodarczy" (definicja z Wikipedii), albo co to propinacja. Teoretycznie można się znaczenia tych pojęć domyślić na podstawie czytanego tekstu, ale czułabym się zdecydowanie lepiej, gdybym otrzymała klarowne wyjaśnienie od kogoś mądrzejszego ode mnie. 

Uciążliwe było również powtarzanie pewnych informacji - na szczęście nie faktów, tylko takich drobnych elementów, jak to, że za każdym razem, gdy autor powoływał się na "Robaka sumienia złego", musiał zaznaczać, że jest to utwór anonimowy, chociaż powiedział to już wcześniej. Kilka razy. 

A na stronie 104 znalazł się mały błąd matematyczny - autor mówi, że kmiecie stanowili 33% (pewnej grupy), a reszta to 77%. 

Sięgając po Pańszczyznę nie spodziewałam się nawet, jak interesujący okaże się ten temat ani jak bardzo zmieni moje spojrzenie na pewne sprawy! Janicki dał nam nie tylko możliwość poznania naszej własnej historii z zupełnie innej perspektywy, czy zrozumienia wielu dzisiejszych polskich tradycji i zachowań (chociażby tego, dlaczego wszyscy piją tyle wódki!). Jego książka otwiera też oczy na fakt, że to, co wiemy o historii Polski i Polaków, dotyczy zazwyczaj jedynie małego wycinka uprzywilejowanych mieszkańców. A uświadomienie sobie tego jest naprawdę niesamowitym doświadczeniem!

Aurélia Blanc - Jak wychować syna na feministę

Gdy Aurélia Blanc, będąc w ciąży, zaczęła szukać informacji na temat wychowania chłopców w duchu feminizmu, nie znalazła... zupełnie nic. Trafiła co prawda na mnóstwo tekstów na temat wychowania dziewczynek feministek, ale o chłopcach nikt nie mówił. Według niej pierwsze artykuły na ten temat zaczęły się pojawiać dopiero w 2017 roku!

Chociaż już od lat coraz częściej i dobitniej mówi się o wychowywaniu dziewczynek, wychodzącym poza uwłaczające i krzywdzące stereotypy płci, w przypadku chłopców zazwyczaj dalej promuje się typowy, szkodliwy obraz męskości - silnego samca alfa, który weźmie na siebie trud utrzymania rodziny, porąbie drewno i nigdy nie zapłacze, pozbędzie się emocji, a zamiast tego ciągle, na każdym kroku będzie udowadniał swoją nadrzędność i męskość. 

"Cieszę się, że zaczynamy wychowywać córki bardziej jak synów, ale to nigdy nie zadziała, jeśli nie będziemy wychowywać synów bardziej jak córki", napisała w 2015 roku Gloria Steinem. I miała rację - przecież to oczywiste, że jeśli chcemy żyć w równym społeczeństwie, chłopcom też potrzebny jest feminizm!

Blanc w swojej książce przedstawia nam, jak absurdalnie stereotypy dotyczące płci wpływają na postrzeganie dziecka już od pierwszych chwil jego życia. Przypomina o tym, że narzucony podział na świat męski i kobiecy rozpoczyna się już od najmłodszych lat, kiedy to nasze pociechy otrzymują odmienne ubranka i zabawki, od razu definiujące ich płeć i "przygotowujące do wyzwań dorosłego życia" (samochody i pistolety dla chłopców, lalki i sprzęty domowe dla dziewczynek). W końcu podaje praktycznie porady dotyczące wychowania chłopców (i dziewczynek), a także proponuje książeczki i gry, które nauczą dzieci akceptowania różnorodności, rozmawiania o swoich emocjach i wielu innych pomocnych umiejętności.

A jednak Jak wychować syna na feministę nie można uznać za typowy poradnik. Książka wcale nie została w całości poświęcona tytułowemu wychowaniu chłopców, czy dzieci w ogóle. To również przemyślenia i lęki przyszłej matki - i to matki feministki, która chciałaby przekazać swoje poglądy przyszłym pokoleniom - ale także rzetelny opis całego przekroju różnic w traktowaniu oraz życiu kobiet i mężczyzn, badań, które przeprowadzono by te różnice wykazać... lub obalić, podwójnych standardów, nierówności społecznych, historii męskości, kobiecości i feminizmu. 

Jestem zachwycona tym, jak wiele nowych, interesujących książek poznałam dzięki tej lekturze - nie tylko tych dla dzieci, ale również niekończącą się listę feministycznych tytułów dla dorosłych i ogromną liczbę ciekawych artykułów. Co prawda niektóre z nich są dostępne jedynie po francusku, ale tłumaczka, Adriana Celińska, wykonała świetną robotę - zamiast francuskich książek czy blogów, które nie są zbyt przystępną formą dla polskiego czytelnika, podała nam polskie odpowiedniki, traktujące na podobne tematy!

Narracja Blanc jest sarkastyczna, ironiczna, zabawna, autorka nie boi się używać mocnych słów - uwłaczających określeń stosowanych często w kierunku feministek, czy wyrazów takich jak "ruchać", a jej styl pisania sprawia, że książkę czyta się bardzo przyjemnie. Jest to jednak zdecydowanie pozycja mocno stronnicza i nie mogę powiedzieć, że całkowicie, w każdym aspekcie zgadzałam się z autorką.

Wydaje mi się, że czasami rozpędzała się trochę za bardzo, na przykład w momencie, gdy stwierdziła: „Czy znasz kobiety, które dopuściły się masowych zabójstw? Bo ja nie” (w przeciwieństwie do mężczyzn). I faktycznie, jeśli mówiąc o masowych zabójstwach, mamy na myśli pogromy na poziomie Holocaustu, to nie można się z tym stwierdzeniem kłócić. Wydaje mi się jednak, że to zbyt złożony temat, by podsumować go jednym uogólnieniem, które jest bardzo krzywdzące dla ogółu mężczyzn.

Autorka cały czas używała też prostego podziału jedynie na dziewczynki i chłopców, co uważam za duży minus. Co prawda wspomniała o osobach interpłciowych i z nietypowym genotypem, ale poświęciła im może dwa zdania i na tym temat się skończył. Dużo częściej poruszała temat związany z różnorodnością orientacji seksualnych - co prawda nie w gruntowny sposób, ale przynajmniej zwracając na nią uwagę w istotnych momentach.

Mimo pewnych mankamentów, uważam, że Jak wychować syna na feministę jest szalenie interesującą pozycją, która zmusza do gruntownego przemyślenia tego, w jaki sposób chcemy wychowywać nasze obecne, czy też przyszłe dzieci, a także spojrzenia na nasze własne życie i społeczeństwo krytycznym okiem. Sama na pewno powrócę do niej jeszcze wiele razy, a tymczasem muszę zabrać się za tysiące książek, o które moja lista powiększyła się po przeczytaniu tej!

Arkady Saulski - Pani Cisza

Drugi tom serii Zapiski stali rozpoczyna się... zaskakująco. 

Oto pan Fukuro, daimyo klanu Nagata, wypowiada wojnę klanowi Węży, który od lat nastaje na jego ziemie, sieje spustoszenie i zagarnia kolejne wioski. Sam Fukuro jest już jednak słabowitym starcem, a jego syn i jedyny dziedzic, pan Koneko, ma sześć lat i cierpi na tajemniczą, nieuleczalną chorobę, która pozbawia go sił i nadziei na długie życie. Klan Nagata umiera, a pokonanie Węży prawdopodobnie ma być jego ostatnim osiągnięciem.

No dobra, wszystko fajnie, ale pewnie też się zastanawiacie, gdzie w tym wszystkim jest Kentaro?! 

Początkowo byłam mocno zaskoczona tym, że Saulski rzucił nas bez żadnego ostrzeżenia w całkowicie nowe miejsce. Historia wydawała się zupełnie niepowiązana z wydarzeniami z pierwszego tomu, narracja była prowadzona z punktu widzenia nowych bohaterów, Duch pojawiał się jedynie sporadycznie, a ja wprost nie mogłam się doczekać tego momentu, gdy Kentaro powróci na dobre i w końcu zacznie wymachiwać kataną! Może dlatego pierwsza część książki trochę mnie wymęczyła. Na szczęście potem było już zdecydowanie lepiej.

Nie mam pojęcia, dlaczego zaraz po premierze Pani Cisza zbierała raczej niskie oceny (teraz na szczęście już się to zmieniło). W końcu prawie wszystko jest w niej naprawdę świetne! 

Po pierwsze, Saulski serwuje nam nowe, ciekawe fantastyczne motywy i makabryczne pomysły (dochodzę do wniosku, że im bardziej makabryczne, tym lepiej, a obiecuję Wam, że będzie wyjątkowo mrocznie!). W tej części wątek magiczny był jeszcze ciekawszy, a motyw tytułowej Pani Ciszy miał świetny potencjał, ale wydaje mi się, że nie został do końca wykorzystany (bardzo podobał mi się też wątek czarownic - szkoda, że o nich było jeszcze mniej!).

Po drugie, już od pierwszych stron zapadamy się w ten niesamowicie przemawiający do czytelnika klimacik feudalnej Japonii - widać, że autor inspiruje się wieloma elementami kultury Kraju Kwitnącej Wiśni, które tworzą efektowne i ciekawe tło dla wydarzeń. 

Po trzecie, wszystkie miejsca, do których zabiera nas Saulski są przepięknie wykreowane, opisane tak barwnie, że aż stają przed naszymi oczami - zarówno Dom Spokoju z kunsztownie wykonaną Paszczą Wieloryba, jak i mroczny Zgniły Las, przerażające ziemie Klanu Węży i... wiele innych miejsc, które odwiedzicie razem z bohaterami!

Dodajmy do tego jeszcze dobrze napisane, dynamiczne i wciągające sceny walki oraz bardzo przyjemnych bohaterów, których od razu zaczynamy lubić, a dostaniemy świetną lekturę, jaką jest Pani Cisza. I w sumie jedyne, co zgrzyta w tej historii, to zupełnie niepotrzebny i bezsensowny wątek miłosny, zawiązujący się zupełnie znikąd. No dobrze, brakuje tu też jakiegoś dokładniejszego wytłumaczenia, skąd Kentaro w ogóle wziął się wśród wojowników klanu Nagata. I czemu tak długo nikt nie zauważył, że potrafi walczyć lepiej od pozostałych.

Pani Cisza może wydawać się jedynie luźno powiązana z wydarzeniami z pierwszego tomu, jednak jest częścią większej historii - w końcu w tle wciąż toczy się konflikt Nippończyków z barbarzyńskimi najeźdźcami, Mandukami! Chociaż teoretycznie można czytać tę część bez znajomości Czerwonego Lotosu (pojedyncze nawiązania do wydarzeń sprzed kilku lat uda się jakoś ogarnąć), to szczerze tego nie polecam! Saulski stworzył naprawdę fascynującą opowieść, z której nie będziecie chcieli/chciały (i nie powinni_yście) uronić ani kropelki!

Lena Kiefer - Don't love me

Kenzie marzy o studiowaniu architektury wnętrz na University of the Arts. Jednak plan ten zaczyna się kruszyć, gdy dziewczyna dostaje informację, ze nie będzie mogła odbyć stażu, który bardzo pomógłby jej w dostaniu się na studia, w poważanej londyńskiej pracowni architektonicznej. Zamiast tego ostatecznie wyrusza do pracy do małego miasteczka Kilmore w Szkocji.

Na miejscu poznaje Lyalla, którego wszyscy w Kilmore zdają się szczerze nienawidzić. Chłopak jest jednym ze spadkobierców rodziny Henderson, właścicieli sieci luksusowych hoteli - jednak nie to jest powodem negatywnych uczuć, jakimi darzą go mieszkańcy miasteczka. Lyall skrywa mroczną tajemnicę, a do Kilmore przyjechał po raz pierwszy od potwornego wydarzenia sprzed kilku lat, żeby naprawić swoją reputację i przywrócić dobre imię. Podczas pobytu ma trzymać się jednej, najważniejszej zasady - nie kręcić się wokół żadnych dziewczyn!

Jak możecie się domyślić, z Kenzie obok będzie to niezwykle trudne. 

Don't love me to takie typowe YA - trochę przewidywalne, oparte na wielu schematach gatunku, z bohaterami, którzy jakimś cudem ciągle wpadają na siebie całkowitym przypadkiem (to miasteczko nie może być AŻ TAK mikroskopijne) i wątkiem, który w zamierzeniu miał być chyba hate to love, ale jednak nie do końca, bo już od samego początku autorka zwraca uwagę na niesamowite przyciąganie (na poziomie czarnej dziury) między głównymi postaciami.

Bohaterowie mogą pochwalić się raczej sztampową kreacją - Kenzie jest niezwykle sumienna, poukładana, odpowiedzialna i oczywiście trafia na Lyalla, bad-boy'a, który pod całą tą arogancką otoczką być może skrywa jednak serduszko (a na pewno tajemnicę!). Ciekawym aspektem są natomiast ich zainteresowania, którym Kiefer poświęca w swojej powieści trochę czasu, dzięki czemu Kenzie i Lyall nabierają bardziej realnych i swojskich kształtów. Zdecydowanie gorzej wygląda sprawa z postaciami drugoplanowymi, które są jeszcze bardziej sztampowe i bardzo płaskie - na przykład boleśnie nieoryginalni przedstawiciele obydwu rodzin.

Główni bohaterowie dzielą się pierwszoosobową narracją, dzięki czemu możemy obserwować historię z punktu widzenia zarówno Kenzie, jak i Lyalla. Dużo ciekawsze okazały się moim zdaniem rozdziały Kenzie, bo muszę przyznać, że utarczki chłopaka z jego rodziną i niecna intryga (o której jeszcze nic nie wiecie!) niezbyt mnie interesowały. Don't love me porusza też poważne problemy, co jest zdecydowanie pożądanym aspektem powieści YA - mówi o żalu po utracie członka rodziny, ale też o braku wsparcia ze strony najbliższych i próbach spełnienia ich oczekiwań. 

No i jest jeszcze mroczna tajemnica, jedno z głównych kół napędowych powieści, co do której będziecie mieli/miały przez cały czas czytania mnóstwo różnych, bardziej lub mniej trafnych, domysłów!

Książka została dobrze napisana, czyta się ją szybko i przyjemnie, chociaż zdarzyło mi się niestety wpaść na klika powtórzeń w stylu "pojadę do domu i trochę ogarnę dom", a sceny zbliżeń między bohaterami są momentami opisane okropnie... patetycznie, tak przesadnie poetycko, że aż chce się przewrócić oczami.

Nie mogę powiedzieć, że jest to porywająca powieść, która pozostanie w mojej pamięci na długo, ale na pewno dobrze sprawdzi się jako lekka lektura na lato. Są tu momenty, na które będziecie czekać, sceny, których będziecie wyglądać z podekscytowaniem, a historia na pewno Was wciągnie, bo w końcu trzeba odkryć tajemnicę! Natomiast nie do końca jestem fanką zakończenia, które wydawało mi się trochę naciągane (chociaż z drugiej strony nie można mu się tak do końca dziwić), a relacja między głównymi bohaterami wyglądała odrobinę sztucznie i zdecydowanie nie podbiła mojego serduszka.

Neil deGrasse Tyson, James Trefil - Pytania z kosmosu

Wiecie, jak obliczyć, na ilu planetach mogą znajdować się inteligentne formy życia? A może chcielibyście dowiedzieć się więcej na temat abstrakcyjnego (albo i nie) pojęcia wieloświatu? Na te i wiele innych pytań odpowiada niezastąpiony Neil deGrasse Tyson w duecie z Jamesem Trefilem w książce (nomen omen) Pytania z kosmosu!

Poruszonych zostało tu mnóstwo niesamowicie ciekawych, około-kosmicznych tematów, na przykład możliwe początki i końce świata, czy rozwój nauki, który doprowadził do tego, że dzisiaj jesteśmy w stanie oceniać odległość dalekich galaktyk, obliczać wiek gwiazd i odkryć najmniejsze cząstki, z których zbudowany jest otaczający nas świat.

Niestety w tym natłoku wiadomości i informacji z różnych dziedzin i zakamarków kosmosu niektóre pojęcia czy zjawiska autorzy tylko delikatnie liznęli, poruszyli bardzo pobieżnie i niekoniecznie wytłumaczyli w wystarczająco wyczerpujący sposób, by zadowolić zagorzałych miłośników kosmosu. Na pewno poczujecie więc potrzebę, by zabrać się za kolejne lektury, rozszerzające tę tematykę.

Książka jest przepięknie wydana, pełna zachwycających ilustracji, zdjęć i grafik, zabawnych tweetów Tysona i mnóstwa ciekawostek. Nie dość więc, że autorzy opisują wszystkie aspekty bardzo przystępnie, to ilustracje pozwalają nam jeszcze lepiej je zrozumieć, wyobrazić sobie, jak wyglądałyby różne teoretyczne kształty kosmosu albo przyjrzeć się satelicie umieszczonemu na orbicie wokółsłonecznej.

Muszę jednak przyznać, że poruszanie się pośród wszystkich tych informacji może być problematyczne. Poszczególne elementy szaty graficznej w niektórych miejscach zostały rozmieszczone w dość chaotyczny i nieprzejrzysty sposób - na przykład ciekawostka dotycząca kolejnego podrozdziału znajduje się u góry strony, więc czytamy ją jeszcze zanim ten podrozdział się zacznie i będzie wiadomo o co chodzi. Czasami też w tych wszystkich "dodatkach" trudno w ogóle odnaleźć dalszą część głównego tekstu.

Dużo większym problemem okazała się jednak nie tyle kwestia wizualna i nawigacyjna, co... językowa.

W zeszłym roku czytałam Kosmos. Możliwe światy Ann Druyan, również z serii National Geographic (link do recenzji tutaj). Książka zrobiła na mnie naprawdę niesamowite wrażenie - nie tylko ze względu na przepiękną szatę graficzną i ogrom informacji, ale również dzięki zachwycającemu językowi, jakim została napisana. Po lekturze Pytań z kosmosu spodziewałam się podobnych odczuć - i niestety mocno się zawiodłam. 

Pytania zostały napisane... niechlujnie. W wielu miejscach, zamiast porządnych zdań złożonych, dostajemy pojedyncze, krótkie i pourywane twory, jakby czytelnik w zamyśle nie był w stanie zrozumieć czegokolwiek bardziej skomplikowanego. Może po angielsku takie zdania spełniały swoją funkcję, ale w tłumaczeniu brzmią po prostu źle i aż nieprzyjemnie się je czyta.

Jednak jeszcze gorsza jest ich okropna składnia. Podam tylko kilka przykładów - w książce było ich niestety zdecydowanie więcej.

"(...) kształtowania takiego Wszechświata, jaki jest?" - zamiast "Wszechświata takiego, jaki jest". Wtedy to zdanie ma odpowiedni wydźwięk, o który tutaj chodziło.

"nikt tego nie mógł zauważyć" - zamiast "nikt nie mógł tego zauważyć" (strona 220)

"Ilu sił potrzeba (...)? Co najmniej jedna." - zamiast "co najmniej jednej" (strona 222)

"[wszechświaty] trochę są jak statki" - zamiast "są trochę" (strona 284)

Powiecie, że się czepiam i to tylko małe, nic nieznaczące rzeczy? Może, ale ich kumulacja miała niesamowicie negatywny wpływ na mój odbiór tej pozycji...

Pod względem merytorycznym Tyson oczywiście nie zawodzi i po raz kolejny zabiera nas w pasjonującą podróż przez czas i przestrzeń, od najmniejszych cząstek elementarnych wewnątrz Wielkiego Zderzacza Hadronów do najbardziej odległych galaktyk. W dodatku Pytania są przepięknie ilustrowane, w przeciwieństwie do innych książek Tysona dostępnych na polskim rynku. Natomiast jeśli chodzi o samo wydanie, to z jednej strony jest naprawdę świetne, jednak z drugiej okazało się dużym rozczarowaniem.

Kacper Pitala - Jak to wyjaśnić? W poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, które pozornie nie mają odpowiedzi.

Od razu na wstępie przyznam, że o Kacprze Pitali nie słyszałam ani razu, zanim nie natrafiłam na jego debiutancką książkę, natomiast ze względu na wdzięczne tematy, które w niej poruszał, stwierdziłam, że to idealna lektura dla mnie!

Jak to wyjaśnić? to na pewno niesamowicie wszechstronna pozycja, choć można w niej wyróżnić kilka głównych tematów - kosmos i czas, prawa fizyki, rządzące naszym światem czy funkcjonowanie ludzkiego mózgu. Znacie to uczucie, gdy wchodzicie na niedziałające schody ruchome i Wasze ciało nagle nie wie, co się dzieje? O tym też tutaj jest! 

W dodatku Pitala pisze lekko, bezpośrednio i ma świetne poczucie humoru - potrafi rozśmieszyć czytelnika i kreatywnie bawić się językiem, więc niektóre fragmenty jego książki czyta się naprawdę przyjemnie. 

Nie do końca przekonała mnie natomiast jej forma. Autor przedstawia kolejne tematy, zadając różne wnikliwe pytania, które, jak informuje nas podtytuł, "pozornie nie mają odpowiedzi". Znajdziemy tu więc rozważania typu "dlaczego pojęcie jest zielone", "jak duże jest wszystko?" albo "kiedy jest teraz?". I w samym tym pomyśle nie byłoby zupełnie nic złego, gdyby nie to, że Pitala postawił sobie chyba za punkt honoru zadawanie jak najgłupszych pytań i odpowiadanie na nie w jak najbardziej okrężny i bezsensowny sposób, aż do momentu, gdy samo pytanie dawno już przestaje mieć znaczenie.

Niestety czasem jego dowcip przeradza się w czystą abstrakcję. I nie zrozumcie mnie źle - zazwyczaj nie mam zupełnie nic przeciwko abstrakcji, ja ją wręcz uwielbiam! Ale w tym przypadku nie mogę pozbyć się wrażenia, że duża część książki (szczególnie na początku) to najzwyklejsze w świecie, zupełnie nic niewnoszące do naszego życia lanie wody...

Na szczęście kolejne rozdziały są już bardziej przekonujące, jednak ten niesmak i rozczarowanko z początku pozostały w mojej podświadomości aż do końca lektury.

Nie chcę, żebyście odnieśli wrażenie, że to całkowicie krytyczna opinia. W debiucie Pitali można znaleźć mnóstwo ciekawych informacji i zajmujących faktów, opisanych bardzo interesująco, obrazowo i z humorem. Pytanie tylko, czy chcecie w ich poszukiwaniu przedzierać się przez fragmenty brzmiące jak słowotok początkującego filozofa, po raz pierwszy próbującego swoich sił w tworzeniu górnolotnych wywodów? Dodam jeszcze, że po przeczytaniu tej książki obejrzałam kilka filmików Pitali na YT i stwierdzam, że w nich brzmi zdecydowanie bardziej konkretnie i sensownie (a do tego dalej równie przyjemnie i zabawnie!).