James Islington - Cień utraconego świata

Davian wciąż nie nauczył się posługiwać Esencją, a próby zbliżają się nieubłaganie. Jeśli nie przejdzie ich pomyślnie, będzie czekała go najgorsza przyszłość, jaka może spotkać Obdarzonego. Gdy więc znajduje się sposób na wyjście z niebezpiecznej sytuacji, chłopak nie zastanawia się długo, chociaż może wpakować się w jeszcze większe kłopoty.

Magiczna Bariera, która dawno temu ochroniła świat przed niebezpieczeństwem z Północy, zaczyna się kruszyć, pojawiają się plotki o zapomnianych wrogach i nagle okazuje się, że od powodzenia misji Daviana może zależeć przyszłość całej Andarry.

Na wstępie zaznaczę, że jeśli przeraziła Was zawrotna liczba 870 stron, to absolutnie nie macie czego się obawiać! Objętości tej książki zupełnie nie czuć, czyta się ją naprawdę przyjemnie, aż nie chce się kończyć i w ogóle nie zauważa się upływu czasu!

Już od pierwszych stron zostajemy wciągnięci w wir akcji, poznajemy ciekawe magiczne aspekty stworzonego świata, a pytania, na które na razie nie dostajemy żadnej odpowiedzi, piętrzą się coraz szybciej. Islington stworzył niezwykle rozbudowaną fabułę, w której znajdziemy większość typowych fantastycznych motywów - daleką wyprawę, magię i miecz, zakazane czary, echo wojny sprzed lat, naukę posługiwania się swoimi mocami, tajemnicze miasta, stare przepowiednie, legendy z przeszłości. Razem tworzą one naprawdę ciekawą i zaskakującą historię, chociaż nie ukrywam, że niektóre fakty i "niespodzianki" były łatwe do przewidzenia.

Czytałam w kilku opiniach, że problem może sprawić zapamiętanie całego grona postaci - że trzeba zachować w pamięci wiele imion z początku książki, żeby potem rozumieć, co się dzieje. Powiem tak, mnie rozpoznawanie bohaterów i powiązywanie ich ze sobą nie sprawiło żadnego problemu. Gorzej było z miejscami i różnymi określeniami wymyślonymi przez autora - czasem trudno było je wszystkie ogarnąć i naprawdę nie obraziłabym się, gdyby z tyłu był jakiś słowniczek!

Cień utraconego świata jest co prawda debiutem, ale widać, że autor od razu skoczył na głęboką wodę - nie tylko jeśli chodzi o objętość, ale również poziom złożoności fabuły, powiązań, które powoli nam się ukazują i historii, które z pojedynczych elementów łączą się w ogromną całość. 

Islingtonowi na pewno należy się uznanie za wykreowanie tak ładnego, spójnego świata z całą ponad tysiącletnią historią, który ma nam jeszcze wiele do zaoferowania w kolejnych tomach trylogii. Na niektóre jego aspekty czekam z niecierpliwością!

Istotni bohaterowie otrzymuje swoją własną narrację, dzięki czemu możemy lepiej ich poznać, ale też śledzić rozwój wypadków z wielu różnych perspektyw i miejsc. Każda postać ma nam coś innego do zaoferowania, a autor pilnuje, by wszystkie miały zawsze pełne ręce roboty. Większość bohaterów od razu wzbudza naszą sympatię, od samego początku martwimy się ich problemami i im kibicujemy. Ciekawie obserwuje się także ich przemianę - widać, że wydarzenia faktycznie na nich wpływają.

Książka oferuje nam również interesujący wątek magiczny, chociaż trzeba dać mu chwilkę, bo dopiero z czasem poznajemy coraz więcej jego aspektów i dowiadujemy się najciekawszych rzeczy. Jest w nim jednak sporo niedociągnięć - na przykład Obdarzeni mogliby popisać się umiejętnościami ciekawszymi niż strzelanie snopami światła... Ale największym rozczarowaniem był dla mnie wątek Cieni - spodziewałam się po nim czegoś znacznie bardziej rozbudowanego i takiego faktycznie innego.

Akcja powieści jest prowadzona raczej statycznie - co prawda ciągle coś się dzieje, ale nawet momenty pełne napięcia nie przyspieszają nam jakoś szczególnie tętna i w takich miejscach książce zdecydowanie przydałaby się bardziej dynamiczna narracja. 

W dodatku niektóre wątki wydają się urwane, jakby autor wprowadzał postaci albo poruszał pewne aspekty tylko dlatego, że były mu potrzebne w danym momencie, a potem zupełnie o nich zapominał. Ale kto wie - może jeszcze pojawią się w kolejnych częściach trylogii - plany na nie wyglądają w końcu całkiem ambitnie! 

Cień utraconego świata to ciekawa, wielowątkowa opowieść, w którą można zapaść się na długie godziny, próbując rozwikłać kolejne zagadki, rozwiązać tajemnice lub po prostu cieszyć się tą fantastyczną przygodą. Niestety z żalem muszę przyznać, że nic mnie tu szczególnie nie zachwyciło, nic nie sprawiło, że moje serce waliło jak szalone, albo że bez reszty zakochałam się w tej historii. Uważam, że to bardzo przyjemna powieść z potencjałem i pomysłem, a w kolejnych częściach czekam na rozwój zarówno fabuły, jak i samego autora, i na pojawienie się tego czegoś, co pozwoli mi ostatecznie pokochać Trylogię Licaniusa!

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz