Holly Black - Żelazna kraina

Kaye stara się pogodzić ludzkie życie ze swoją magiczną naturą, jednak spokoju nie daje jej myśl, że tak naprawdę jest tylko podrzutkiem, który zajął miejsce prawdziwej Kaye. W dodatku jej relacja z Roibenem zostaje wystawiona na ciężką próbę, gdy Elf zasiada na tronie Dworu Termitów, a dziewczyna, pod wpływem grzybowego wina, podejmuje pewną nieprzemyślaną i opłakaną w skutkach decyzję. 

Stosunki między Dworem Termitów i Cnymi Elfami stają się coraz bardziej napięte, nad głową nowego króla wisi groźba wojny, a wszystko komplikuje fakt, że królowa Silarial była kiedyś nie tylko władczynią, ale także ukochaną Roibena.

Jak dotąd ani Zła królowa, ani Serce trolla (czyli pierwsza i druga część trylogii Elfy ziemi i powietrza) nie zrobiły na mnie niesamowicie dobrego wrażenia. Chaotyczny styl pisania, płaskie postaci, bezosobowe relacje i niewyraźne emocje, które Black zaserwowała nam w swoich pierwszych książkach, zdecydowanie nie oddawały pełni jej potencjału. Ale wtedy nadeszła Żelazna kraina i nagle poczułam się, jakbym czytała zupełnie inną historię! Przeskok między poziomem tej książki, w porównaniu do dwóch poprzednich, był tak niesamowity, że większość czytania spędziłam na zachwyceniu się tym, jak dużo lepsza okazała się ostatnia część!

Wszystkie postaci nabrały wyraźnych kształtów, stały się bardziej rzeczywiste i ciekawsze, zaczęły mieć charakter, głębsze przemyślenia. Wreszcie mogę z czystym serduszkiem stwierdzić, że poczułam emocje i relacje między bohaterami, a ich problemy zaczęły mnie obchodzić. Widać tu też w końcu prawdziwą Black, jej przepięknie wykreowany świat i zachwycające opisy magicznych stworzeń oraz miejsc, które tak kocham!

Całość została dużo lepiej napisana, nie uświadczymy tu chaosu, który cechuje poprzednie części, dzięki czemu książkę czyta się bardzo przyjemnie, a przy okazji dalej niesamowicie szybko - to akurat umiejętność, którą Black może się pochwalić od samego początku swojej kariery - z jakiegoś powodu jej historie po prostu się połyka (nawet te, które pod innymi względami pozostawiają wiele do życzenia). 

Przyznaję, że bałam się powrotu do Kaye w roli głównej bohaterki, bo po Złej królowej nie miałam o niej zbyt dobrego zdania i nie darzyłam żadnym ciepłym uczuciem. Ale tutaj też czekała mnie miła niespodzianka! Dziewczyna staje się w tej części dużo przyjemniejszą i o wiele bardziej złożoną postacią - wreszcie widać w niej jakąś głębię, emocje, rozdarcie i naprawdę, naprawdę można zacząć ją lubić. Co prawda Roiben dalej nie do końca mnie przekonuje, ale i tak jest o niebo lepszy i wyraźniejszy niż wcześniej, a cały wątek miłosny nabiera rumieńców. W dodatku nadanie dużej roli Corny'emu okazało się świetnym rozwiązaniem, a jego losy bardzo mnie zaciekawiły. 

Sama fabuła ma swoje lepsze i gorsze momenty - w niektórych emocje biorą nad nami górę, w innych akcja znacznie spowalnia i nieszczególnie absorbuje czytelnika. Główna intryga może nas kilka razy zaskoczyć, nawet jeśli znamy jej zakończenie z Okrutnego księcia. Równie ciekawe okazują się poboczne historie, chociaż muszę przyznać, że rozwiązanie niektórych z nich pozostawia pewien niedosyt. W Żelaznej krainie wszystkie wątki trylogii łączą się ze sobą, fundując nam satysfakcjonujące zakończenie (a przy okazji możemy dowiedzieć się o dalszych losach całej rzeszy bohaterów!). Natomiast niekwestionowaną wisienką na torcie jest opowiadanie na końcu książki, które nawiązuje do naszego ukochanego Okrutnego księcia

Jeśli czekaliście na prawdziwą Black, którą wszyscy znamy i uwielbiamy - oto nadszedł ten moment. Czytanie Żelaznej krainy sprawia ogromną przyjemność - nie tylko w porównaniu do poprzednich części Elfów ziemi i powietrza. Nie jest to historia idealna i wciąż trochę brakuje jej do opowieści o Jude i Cardanie, ale na pewno nie zawiedzie nikogo, kto czekał na emocjonujące zakończenie trylogii.

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz