J.C. Cervantes - Wędrowiec Cienia
Przed Wami recenzja trzeciej części przygód Zane'a Obispo. Jeśli nie mieliście jeszcze okazji czytać dwóch poprzednich - nie zaglądajcie niżej. Zamiast tego mogę skierować Was odpowiednio do opinii o części pierwszej (Posłaniec burzy), jeśli chcecie dopiero poznać świat majańskich bogów, lub drugiej (Strażnik ognia), jeśli już mieliście okazję spędzić z Zanem trochę czasu. I w każdym przypadku usilnie namawiam do sięgnięcia po kolejne części - naprawdę warto!
Ostatnie trzy miesiące Zane spędził w towarzystwie Iktan, demona o niezbyt przyjemnym usposobieniu (i jeszcze gorszym oddechu). Wspólnie poszukiwali pozostałych bogurodzonych, żeby chłopak mógł przedstawić im niewiarygodną historię ich majańskiego dziedzictwa. Gdy tylko Obispo odnajdzie i przekabaci ostatnie boskie dziecko, rozpoczną się zajęcia w Szamańskim Instytucie Wyższej Magii (w skrócie SZIWM), których chłopak nie może się już doczekać!
Jednak nie wszystko idzie po jego myśli. Po pierwsze okazuje się, że ostatni bogurodzony tak naprawdę jest... bliźniakami (ale nie, nie tymi złymi Bliźniakami), które nie są zbyt skore do współpracy, a w dodatku ukrywają pewien tajemniczy artefakt. Po drugie Zane zostaje zdradzony w najmniej oczekiwanym momencie. A po trzecie Kamazotz i Krwawy Księżyc nie zamierzają ułatwiać naszym bohaterom życia i uroczyście knują coś bardzo niedobrego.
Nawet nie wiecie, jak przyjemnie było znów wrócić do magicznego świata majańskich mitów! Nie miałam pojęcia, że tak bardzo zdążyłam się już stęsknić za Zanem, jego rodziną, przyjaciółmi, Rosie, wszystkimi bogami i sobrenaturales (kocham to słowo)! I równocześnie jest mi niesamowicie przykro, że to już ostatnia część z cyklu Posłaniec burzy...
Wędrowiec Cienia (w tym miejscu muszę wspomnieć, że książki Cervantes mają cudowne tytuły, a Marta Duda-Gryc, która zajmowała się tłumaczeniem, wykonała świetną robotę) już od pierwszych stron porywa nas lekkim, zabawnym tonem, którym Zane zwykł prowadzić swoją opowieść. Spostrzeżenia chłopaka są niezmiennie przezabawne i od razu poprawiają nam humor. Znowu możemy spędzić też czas w towarzystwie naszych ulubionych, barwnych bohaterów, pośmiać się z ich żartów, posłuchać, jak Ixtab grozi komuś, że wyprawi go w niezapomnianą podróż na dno Rzeki Ropnej Wydzieliny albo jak Ah-Puch... po prostu jest Ah-Puchem!
Mam jednak wrażenie, że przez tak ogromne natężenie akcji niektóre postaci zostały zepchnięte na dalszy tor i nie miały okazji być naprawdę sobą. Ze względów fabularnych zabrakło też moich ulubionych bogów, co bardzo mnie boli. Ale najgorszy ze wszystkich jest fakt, że w tej części pojawiło się zdecydowanie za mało Xibalby (Xibalba jest super, serio, to moje najulubieńsze miejsce ze wszystkich w całej majańskiej historii)!
Dalej nie mogę wyjść z zachwytu nad sposobem, w jaki autorka łączy stare, zakurzone i całkiem mroczne podania z realiami dzisiejszego nowoczesnego świata. Udało jej się stworzyć tak cudowne i przezabawne combo, że to po prostu mistrzostwo! W Wędrowcu Cervantes wprowadza kolejne niezmiernie ciekawe (i trochę podrasowane) elementy majańskich wierzeń, chociaż przyznaję, że odczuwam pewien niedosyt - mogłoby być ich jeszcze więcej (w końcu dobrej mitologii nigdy za wiele)!
Wędrowiec cienia jest świetnym zakończeniem trylogii i po raz kolejny - cudowną rozrywką. Mimo że ta seria jest teoretycznie skierowana do młodszych odbiorców, bez wahania mogę stwierdzić, że sprawi ogromną przyjemność czytelnikom w każdym wieku. A kolejne książki (tym razem nie z perspektywy Zane'a) są już zaplanowane, co ogromnie mnie cieszy!