Bianca Iosivoni, Laura Kneidl - Midnight Chronicles. Moc amuletu
Roxy, irlandzka łowczyni duchów, popełniła błąd, za który być może będzie musiała zapłacić najwyższą cenę. Jeśli w ciągu czterystu czterdziestu dziewięciu dni nie odeśle czterystu czterdziestu dziewięciu potępionych dusz, które rozpierzchły się po całym świecie, z powrotem do podziemia, sama zajmie ich miejsce i nigdy nie uda jej się odnaleźć brata.
Jakby już samo zadanie nie było wystarczająco trudne, musi się jeszcze opiekować Shawem, chłopakiem, z którego wypędziła ducha i który po tym egzorcyzmie stracił pamięć. Każda chwila, którą wspólnie spędzają, przybliża ich do siebie, ale Roxy nie może się rozpraszać, bo za pewien czas może nie mieć już żadnej przyszłości - nieważne, czy z Shawem, czy bez niego.
Sięgnęłam po tę książkę głównie dlatego, że jestem fanką wszystkiego, co dotąd wyszło spod pióra Laury Kneidl, a w dodatku Moc amuletu jest powieścią fantasy (i ma przepiękną okładkę!). Z drugiej strony, to moja pierwsza książka Bianki Iosivoni, która jest tutaj główną autorką, ale jej inne powieści mają dobre opinie, więc, jak widzicie, wszystko przemawiało za tym, żeby oczekiwać przyjemnej lektury.
Z tego, co wiem, żadna z poprzednich książek autorek (przynajmniej tych wydanych w Polsce) nie należy do fantastyki (poprawcie mnie, jeśli się mylę). I po przeczytaniu pierwszej części Midnight Chronicles stwierdzam, że zdecydowanie nie powinny wchodzić w ten gatunek. Dlaczego?
Otóż, po pierwsze: w powieści serwuje się nam motywy odgrzewane już tyle razy, że aż wstyd po nie sięgać - pogromcy duchów i potworów, placówki łowców rozsiane po całym świecie, czary, które chronią ich tajną misję przez wzrokiem zwykłych śmiertelników - wszystko to wykorzystała już chociażby Cassandra Clare u swoich Nocnych Łowców. Zresztą magiczne amulety to też raczej żadna nowość...
Po drugie: sceny walki, sceny walki i jeszcze raz - sceny walki!
Ja rozumiem, że to nie jest powieść fantastyczna z krwi i kości, tylko romans, w którym fantasy ma być jedynie miłym urozmaiceniem (a przynajmniej mam nadzieję, że taki był zamiar, bo jeśli to miało być pełnoprawne fantasy, to w ogóle brak mi słów...). Niestety, większa część książki opiera się na poskramianiu duchów i upiorów, więc wypadałoby jednak napisać przynajmniej jedną porządną scenę walki, która będzie trwała więcej niż pięć linijek!
Przy okazji książka pełna jest błędów logicznych i niedopatrzeń tak rażących, jakby autorki postanowiły nawet nie czytać jej drugi raz dla sprawdzenia. Na stronie 241 czytamy na przykład, że Roxy "opowiadała mi wprawdzie o [nim] i swoim zadaniu, ale imię wtedy pominęła" co jest ewidentnym babolem, ponieważ na stronie 166 stoi jak byk "Kevin, tak nazywa się [ten gość, nie musicie wiedzieć, kto]". Albo Roxy mówi, że w kilka sekund ułożyła plan walki. A potem stwierdza, że to plan, który stosuje od miesięcy - więc jak niby właśnie teraz go ułożyła?!
Myślicie, że się czepiam? Może gdyby coś takiego zdarzyło się raz, faktycznie nie zwróciłabym na to większej uwagi, ale niestety cała książka wygląda w taki sposób! W którymś momencie starałam się już po prostu nie zauważać kolejnych nielogicznych wywodów, natomiast jest jedna rzecz, której nie mogę zdzierżyć - jak ta dziewczyna może nie liczyć dusz i nie wiedzieć, ile ich już odesłała?! Gdyby moje życie zależało od tego, czy w czasie 449 dni uda mi się wytropić 449 dusz i odprawić je do zaświatów, to liczyłabym każdą jedną, żeby przynajmniej wiedzieć, ile mi ich jeszcze zostało...
W dodatku niektóre fakty (na przykład wytłumaczenie jakiegoś magicznego zjawiska) powtarzają się średnio raz na dwadzieścia stron - za każdym razem, gdy dana kwestia zostaje ponownie poruszona. Na sześćdziesięciu stronach aż trzy razy będziecie mogli przeczytać, że duchy czwartej fazy mogą przyjmować postać (to jeden z przykładów - jest ich znacznie więcej). Nie wiem, czy autorki założyły, że ich książkę będą czytać kretyni, którym w kółko trzeba o wszystkim przypominać. Przecież jesteśmy w stanie przyswoić to już po pierwszym razie!
Uff, no dobrze - w końcu wylałam z siebie wszystkie żale. Jeśli dotarliście ze mną aż do tego momentu, to może chcielibyście wiedzieć, czy jest w tej książce w ogóle coś dobrego?
Jest. Sama historia na przykład nie jest najgorsza. Jeśli przymknie się już oko na miliony niedociągnięć, to losy bohaterów mogą być całkiem interesujące - czy Roxy uda się odesłać wszystkie dusze na czas? Dlaczego w ogóle musi wypełnić tak beznadziejną misję? Kim jest Shaw - a raczej kim był, zanim stracił pamięć?
Świat w Midnight Chronicles nie oferuje nam zupełnie niczego nowego (jak już wspomniałam), ale bohaterowie zostali naprawdę przyjemnie wykreowani - większość z nich można od razu polubić, a ich słowne utarczki czyta się z uśmiechem.
Wątek miłosny nie został tutaj szczególnie rozwinięty, ale planowo ma być chyba sześć czy siedem części, więc rozumiem, że najciekawsze dopiero przed nami. Kilka razy pojawia się okazja do tego, by nasze serduszko zabiło trochę mocniej, ale autorki boleśnie skąpo obdarzają nas takimi momentami, co tylko zwiększa apetyt!
Szczerze, nie mam pojęcia, czy sięgnę po kolejne części Midnight chronicles. Moc amuletu była pod wieloma względami po prostu zła, a przy okazji jeszcze zniechęcająca i rozczarowująca. Z drugiej strony nie mogę jej powiedzieć kategorycznego "nie", ponieważ chętnie poznałabym dalsze losy Roxy oraz przeszłość Shawa. Choć nie ukrywam, że wolałabym o nich czytać w bardziej dopracowanej odsłonie.
O mamo! Mam tę książkę na półce i spodziewałam się całkiem dobrej lektury, a tu chyba jednak spotkam się z rozczarowaniem :(
OdpowiedzUsuń