Rebecca F. Kuang - Wojna makowa
Rin, przybłęda, sierota wojenna, jest skazana na życie na prowincji, bez żadnych perspektyw, zewsząd otoczona zniszczonymi skorupami ludzi uzależnionych od opium. Najlepsza rzecz, jaka może ją spotkać w tym świecie, to ślub z dużo starszym mężczyzną i spędzenie życia na rodzeniu kolejnych dzieci. Jej jedyną szansą na wyrwanie się z szarej codzienności jest zdanie egzaminów i dostanie się do prestiżowej Akademii wojskowej w Sinegardzie. Jednak do szkoły przyjmuje się tylko najlepszych z najlepszych, dzieci, które zaczynają naukę w wieku kilku lat i poświęcają na nią całe swoje życie. Czy Rin uda się nadrobić zaległości, pokonać biurokratyczny mechanizm i udowodnić swoją wartość?
Pierwsze, na co warto zwrócić uwagę podczas czytania, to świetna kreacja świata, która jest na naprawdę wysokim poziomie, tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że to debiut autorki. Wszystkie aspekty historyczne, religijne i polityczne zostały dobrze przemyślane, rozpracowane i przedstawione, płynnie łączą się ze sobą, tworząc spójną i ciekawą całość.
Umiejscowienie akcji w świecie nawiązującym do kultury chińskiej jest super przyjemną odmianą, nowym, świeżym i niezwykle ciekawym pomysłem. W dodatku, podobnie jak w przypadku kreacji świata, autorka naprawdę stanęła na wysokości zadania. Nie rzuca nam jedynie kilku ochłapów, tylko cały czas raczy kolejnymi faktami, tradycjami, architekturą, ideologią, dzięki czemu azjatycki klimat towarzyszy nam na każdym kroku. A legendy i stare opowieści dodatkowo nadają książce bardzo przyjemny, eteryczny i tajemniczy nastrój.
System magiczny daje autorce wiele możliwości, które ona skrupulatnie wykorzystuje, chociaż wprowadza nas w arkana magii frustrująco powoli. Brakowało mi tutaj też trochę bardziej klarownego uporządkowania i usystematyzowania tego systemu, ale to w końcu pierwsza część, więc zakładam, że dowiemy się na ten temat jeszcze zdecydowanie więcej!
W książce pojawia się także mocny wątek feministyczny. Oto Rin postanawia zerwać z wyobrażeniem o typowej roli kobiety i zrobi wszystko by osiągnąć swój cel. Niektóre rozwiązania, do których postanawia się posunąć, są wręcz ekstremalne i naprawdę mnie zaskoczyły!
A jednak, mimo wszystkich tych pozytywnych aspektów, muszę przyznać, że po tylu zachwytach nad Wojną makową spodziewałam się czegoś znacznie lepszego...
Zacznijmy od tego, że przez większość czasu w ogóle nie rozumiałam, jaka jest motywacja Rin. Na początku wydaje się ona całkiem oczywista - dziewczyna chce uciec od smutnej przyszłości, która czeka ją na prowincji. Ale potem? Jeśli jej jedyną dewizą jest "być silniejszą", to niestety niekoniecznie to do mnie przemawia.
W dodatku znalazłam w tej książce chyba tylko jedną postać, którą udało mi się polubić. I jest to postać drugoplanowa. Niestety wszyscy bohaterowie, którzy początkowo zyskali moją sympatię, w miarę rozwoju akcji przeszli jakąś dziwną metamorfozę i stali się po prostu niezdolni do wzbudzania w czytelniku ciepłych uczuć. Sama główna bohaterka jest przez większość czasu po prostu nijaka, a potem staje się jeszcze irytująca i antypatyczna. W pewnym momencie autorka wprowadziła nawet kilka nowych postaci, które w zamyśle miały być barwne, zabawne i prawdopodobnie ogrzać nasze serduszka, ale ostatecznie wyszło to jakoś płasko i miałko, ponieważ Kuang nie dała im wystarczająco dużo czasu, by się rozwinąć czy zaskarbić sobie naszą przyjaźń.
Niestety czasami książka jest wręcz do bólu przewidywalna. Oczywiście sam główny wątek z bezimienną sierotką, która postanawia odmienić swój los i... różne takie, nad którymi nie będę się rozwodzić, żeby nie spojlerować Wam za bardzo historii, został już raczej dostatecznie wyeksploatowany w literaturze fantasy. Ale pomijając ten fakt, w książce znalazło się wiele oklepanych mechanizmów i sytuacji. Chociaż z drugiej strony w pewnych momentach autorka postanowiła podążyć w kierunku, którego zupełnie się nie spodziewałam! I który niekoniecznie zawsze mi się podobał.
Akcja jest bardzo nierówna, momentami gna na łeb na szyję, żeby w następnej chwili wlec się niemiłosiernie. Wydaje się także odrobinę chaotyczna, a przeskoki pomiędzy wydarzeniami mogą być dezorientujące, gdy nagle w mgnieniu oka mija cały rok albo coś się dzieje, po czym następuje urwanie akcji, żeby bez płynnego przejścia znaleźć się w zupełnie innym miejscu (nie mówię tutaj o historiach pobocznych, w przypadku których takie "przeskoki" są nieuniknione, tylko o głównej linii fabularnej).
W dodatku niektóre rozwiązania fabularne nieszczególnie rozumiem, są niezbyt dobrze przemyślane albo po prostu irracjonalne. A pod koniec książki akcja jest już tak rozdmuchana, że zupełnie nie mam pojęcia, czego się spodziewać po kolejnych częściach... Kuang dała się ponieść takiej fantazji pod względem fabularnym, że nie wiem, co jej jeszcze pozostało. Chociaż objętość części drugiej ewidentnie wskazuje na to, że coś na pewno.
Przyznaję, że Wojna makowa to pozycja zdecydowanie warta uwagi i bardzo dobra - jak na debiut. Nie rozumiem natomiast tego zachwytu, który wokół niej narósł. Wydaje mi się on odrobinę przesadzony. Oczywiście każdy z nas ma prawo lubić coś innego i czym innym się zachwycać! Nie próbuję też nikogo zniechęcić do tej książki, bo faktycznie ma sporo do zaoferowania i pod pewnymi względami tchnie orzeźwiającą świeżością, jednak wyjadaczom gatunku doradzam, żeby podeszli do niej z przymrużeniem oka.
0 komentarze:
Prześlij komentarz