Jakub Bielawski - Dunkel
Dunkel zabiera nas w podróż do roku 1945 do Schweidnitz, która później stanie się Świdnicą, do Faulbrücka, który w przyszłości zmieni się w Mościsko, i Reichenbacha, który kiedyś zostanie przechrzczony na Dzierżoniów. Ale na to jeszcze za wcześnie. W 1945 roku te tereny wciąż były przesiąknięte niemieckim dziedzictwem, ledwo odbite i "oczyszczone" z dotychczasowych mieszkańców - "już nie niemieckie, jeszcze nie polskie", jak ujął to Radek Rak. Dopiero rozpoczynały się repatriacje, głównie z Kresów Wschodnich, które Polska straciła w czasie wojny. I właśnie tak zaczyna się nasza podróż - od pociągów i długich kolumn wozów, przecinających Polskę w kierunku Dolnego Śląska.
Czasami myślę, że głębokie książki po prostu nie są dla mnie. Brakuje mi w nich akcji, brakuje jakiegoś punktu zaczepienia. Początek tej powieści to była... może nie droga przez mękę, ale na pewno walka z samą sobą, a raczej z myślami, błądzącymi wszędzie indziej, tylko nie wokół historii, która dopiero się zarysowywała. Ciągłe przeskoki w czasie i przestrzeni nie ułatwiały przywiązania się do jakiegokolwiek wątku, a powtarzające się monologi Dunkela (czy to można tak odmieniać?) były mocno przegadane.
Z drugiej strony to właśnie styl, w którym powieść została napisana, urzekł mnie najbardziej. Jest coś niesamowicie fascynującego w sposobie, w jaki Bielawski operuje słowem, w jaki jego pióro tworzy obrazy pełne smutku i strachu, buduje atmosferę gęstą i duszną od niepokoju, w której zapadamy się już od pierwszych stron... Chociaż tak naprawdę wcale się nie zapadamy - to jej oślizgłe, brutalne macki oplatają nas i nie pozwalają się wyswobodzić.
Jestem fanką wszelkiej makabry, grozy i ciemności (co prawda tylko w powieściach, bo na żywo strasznie się jej boję). Z fascynacją obserwowałam więc gęstniejący wokół czytelnika mrok, podziwiałam ten sugestywny danse macabre, w który porwał nas Bielawski, koszmarny bal upiorów, przerażający tym bardziej, że zmory były tak naprawdę ludźmi, w których oczach odbijała się ciemność.
Dunkel, nasz tajemniczy narrator, kocha wszystko, co złe, paskudne i szkaradne. Zachwyca się ludzkim zepsuciem, wychwala najbardziej mroczne zakamarki duszy. Opisanie przez niego postaci otrzymują nawet atrybuty upiorów i szkarad, ich brudne stopy są niczym gargulcze łapy ze szponami, a zachowanie dzikie i zwierzęce. Świat widziany jego oczami jest brzydkim, ponurym miejscem, w którym z nieba leci popiół, a ludźmi kierują najniższe pobudki.
Bielawski mistrzowsko przedstawia także zderzenie kultur, do którego doszło podczas zasiedlania Dolnego Śląska, wybuchową mieszankę chłopskiego sposobu myślenia, śląskiej gwary, niemieckich naleciałości, wschodniej ludowości, wierzeń, duchów i czarownic. Jego styl, mimo że niezwykle poetycki, jest utrzymany w cudownie swojsko-chłopskim tonie (moim ulubionym cytatem jest "To, co nas otacza, to mizeria i dykta"), ale też oczywiście niepokojący i mroczny.
Doceniam pomysł na niecodzienny sposób, w który autor postanowił przedstawić ten interesujący i niezwykle ważny, chociaż również brutalny i niekoniecznie chwalebny moment w polskiej historii. Bez suchych faktów, za to żywo, niesamowicie obrazowo, do bólu wręcz naturalistycznie, wykorzystując w tym celu historie i dramaty zwykłych ludzi.
Niestety sama fabuła nie była szczególnie niesamowita. Przeczytałam w jakiejś recenzji, że zakończenie jest świetne i warto czekać na nie całą powieść, ponieważ z nawiązką wynagradza początkowe trudy. Czekałam więc i czekałam, po czym okazało się, że... od prawie samego początku spodziewałam się dokładnie takiego rozwoju wydarzeń. Na szczęście im głębiej, tym historia stawała się ciekawsza (chociaż wcale nie łatwiejsza w odbiorze), a pod koniec aż trudno było mi się z nią rozstać dokładnie w momencie, gdy zaczęła być naprawdę interesująca.
Czy to wybitna książka? Szczerze - nie wiem. Mam co do niej mieszane uczucia. Na pewno jest wymagająca, zarówno ze względu na sposób w jaki została napisana, jak i na ładunek emocjonalny i psychologiczny, jaki ze sobą niesie. Przedstawiona w niej historia jest niesamowicie trudna, smutna i brzydka. Wartości takie jak miłość i rodzina zostały odarte ze swojego piękna, pozbawione jakiegokolwiek pozytywnego wydźwięku. Dunkel zdecydowanie nie jest książką, którą można przeczytać na raz. To powieść, którą męczy się strona po stronie i domyślam się, że dla niektórych może okazać się nie do przebrnięcia.
Przedstawienie naszej śląskiej historii w tak makabryczny i bezwstydny sposób jest niewątpliwie ciekawym, choć również obrazoburczym rozwiązaniem. Z jednej strony to powieść historyczna, która ukazuje, jak trudno było połączyć poniemiecką przeszłość z odzyskaną polskością. Z drugiej jej baśniowo-mityczny wydźwięk kojarzy mi się z pierwotnymi, okrutnymi wersjami baśni Braci Grimm. Ale jest to też bardzo intymna opowieść o rodzinie, pełna zarówno mrocznych sekretów, jak i zachwycająco dosadnych i pięknych zdań, które pozostaną w Waszej pamięci na długo. Dunkel może Was pokonać, ale powinniście dać mu szansę na wyjawienie swojej historii.
0 komentarze:
Prześlij komentarz