Thomas Morris - Tajemnica eksplodujących zębów
Lecznicze papierosy pewnie brzmią dla Was już wystarczająco absurdalnie, prawda? A gdyby tak dodać do nich... rtęć? Albo arszenik? Mówię Wam - to najlepszy sposób na wyleczenie gruźlicy!
Z kolei nic innego nie zapewni Wam takiego szacunku i podziwu kolegów marynarzy, jak połknięcie wszystkich noży znalezionych na pokładzie statku. Sukces gwarantowany! Powinniście tylko przymknąć oko na fakt, że jest to również najlepszy sposób na śmierć w bólu i męczarniach...
A co byście zrobili, gdyby Wasz własny ząb (znajdujący się oczywiście wciąż w Waszej własnej jamie ustnej) wybuchł nagle z hukiem równie donośnym, co wystrzał z dubeltówki?
Thomas Morris, brytyjski dziennikarz, którego możecie kojarzyć dzięki jego poprzedniej książce (Sprawy sercowe), wpadł na naprawdę cudowny pomysł. Przejrzał czasopisma medyczne, podręczniki chirurgii i gazety w poszukiwaniu najbardziej niesamowitych lekarskich doniesień, ekscytujących przypadków i kontrowersyjnych kuracji. Ale to jeszcze nie jest najlepsza część! Otóż wszystkie te zapiski pochodzą z czasów, kiedy stan medycyny oscylował jeszcze w mniejszym lub większym stopniu gdzieś pomiędzy czarną magią, szarlataństwem, przystawianiem pijawek, krojeniem ludzi bez znieczulenia i grzebaniem na oślep w ich wnętrznościach, w nadziei, że coś zmieni się na lepsze - czyli z czasów od końca XVII do przełomu XIX i XX wieku!
Nawet nie wiecie, jakie cudowne perełki odnalazł! Historie zostały podzielone na siedem głównych rozdziałów: Niefortunne zdarzenia, Tajemnicze choroby, Dyskusyjne środki lecznicze, Przerażające operacje, Niesamowite wyzdrowienia, Niewiarygodne historie i Ukryte niebezpieczeństwa. Zapewne już same tytuły sprawiły, że fanom popularnonaukowej literatury medycznej ślinka cieknie na myśl o tych wszystkich niesamowitych, tajemniczych i absurdalnych historiach, które będą mogli tu odnaleźć.
Podczas lektury nieustannie powtarzała się w mojej głowie jedna myśl (no dobra - jednak dwie, przy czym druga była swego rodzaju dziękczynieniem za to, że przyszło mi urodzić się w czasach, w których głównym remedium na wszelkiego rodzaju dolegliwości nie jest lewatywa...), a mianowicie: jak to się przyjemnie czyta! Morris pisze lekko i prosto, a jednocześnie niesamowicie absorbująco. Krótkie rozdziały sprawiają, że książkę pochłania się zaskakująco szybko, jedna niesamowita historia zamienia się w kolejną i koniec może nadejść zanim się w ogóle obejrzycie (dlatego polecam dawkować sobie lekturę). Gdy Morris przytacza odnalezione historie, zawsze wybiera idealne fragmenty i komentuje je w błyskotliwy sposób, a czarny humor autora i jego sarkastyczne uwagi są zazwyczaj przezabawne. Z drugiej strony stara się też jak najbardziej przystępnie wytłumaczyć czytelnikowi medyczne aspekty danej sytuacji.
Jednak czasem zdarzało się autorowi "tłumaczyć" coś, po prostu parafrazując tekst artykułu, który już od początku był raczej zrozumiały (co nie wnosiło do książki niczego istotnego). Natomiast pojawiały się też takie fragmenty, w których jego komentarze były... nie do końca zgodne z prawdą. I tutaj wkracza tłumacz, który wykonał niesamowitą robotę! Przyznaję, że rzadko kiedy należycie doceniam pracę tłumaczy, jednak w przypadku Tajemnicy eksplodujących zębów po prostu nie można nie wspomnieć o roli Adama Tuza. Dzięki swojemu medycznemu wykształceniu był w stanie prostować nieścisłe wypowiedzi autora, czy nawet poprawiać jego błędy (kochałam każdy przypis, który zaczynał się od "niezupełnie", "ściśle mówiąc" albo "to trochę zbyt daleko posunięte stwierdzenie").
Ostatecznie, dzięki świetnej pracy autora i tłumacza, powstała naprawdę fascynująca pozycja, w dodatku wydana wprost przepięknie (okładka jest cudowna, pierwsza strona każdego rozdziału i podrozdziału została ozdobiona, a czasem pojawiają się też oryginalne grafiki ze starych czasopism!). Podczas czytania tej książki zbierzecie ogromne zasoby ciekawych anegdotek w sam raz na posiadówkę ze znajomymi (albo rozmowę na skype), czy rodzinną pogawędkę przy bożonarodzeniowym stole (chociaż może niekoniecznie od razu po jedzeniu... albo jeśli macie w rodzinie kogoś o słabych nerwach).