Alex North - W cieniu zła

Paul powraca do rodzinnego Gritten, gdy dowiaduje się, że jego chora matka została przeniesiona do hospicjum. Dwadzieścia pięć lat wcześniej opuścił dom po tym, jak w miasteczku doszło do makabrycznego, rytualnego morderstwa, które odcisnęło ogromne piętno na jego życiu i psychice. Teraz będzie musiał w końcu zmierzyć się z demonami przeszłości, okazuje się bowiem, że zło nie próżnowało przez wszystkie te lata.

Kiedy wszyscy zachwycali się Szeptaczem, pierwszą książką Northa, na mnie nie zrobił on ogromnego wrażenia. Dlatego też do W cieniu zła podeszłam z dużym dystansem, tym razem nie nastawiając się na nic naprawdę świetnego. I dla odmiany bardzo pozytywnie się zaskoczyłam!

Co prawda odnajdziemy w tej książce motyw wręcz żywcem wyrwany z Szeptacza - wydarzenia w teraźniejszości są powiązane ze starą, makabryczną historią sprzed lat. North postanowił też nawiązać do swojej poprzedniej powieści i tak oto rytualne morderstwo łączy Gritten (miejsce akcji w nowej książce) z Featherbank, które znamy z Szeptacza, a dochodzeniem zajmuje się Amanda, którą również już poznaliśmy.

Natomiast sam pomysł na historię we W cieniu zła podoba mi się zdecydowanie bardziej! Uwielbiam wykorzystywanie motywu snu (i świadomego snu!), a North użył go po mistrzowsku, nadając powieści bardzo tajemniczy, oniryczny klimat, który sprawił, że czytelnik nieustannie odczuwał niepokój, jakby sam właśnie znalazł się w sennym koszmarze! 

Wydarzenia w książce śledzimy z dwóch różnych perspektyw i na kilku płaszczyznach czasowych. Narracja pierwszoosobowa z punktu widzenia Paula, niespełnionego pisarza, zniszczonego przez przeżycia z przeszłości, przeplata się z trzecioosobową Amandy. Dodatkowo wydarzenia w teraźniejszości mieszają się z retrospekcjami, powoli odkrywając przed nami tajemniczą, przerażającą i niemożliwą historię morderstwa, do którego dawno temu doszło w Gritten.

North umiejętnie buduje napięcie i sprawnie angażuje czytelnika. Przez większość książki towarzyszy nam oczywiście ten niepokój, o którym już wspomniałam, jednak to nie on jest dominującym odczuciem. Z każdą stroną pogłębia się także nasze zainteresowanie historią, a kolejne informacje coraz bardziej przybliżają nas do wyjaśnienia intrygującej tajemnicy i zmuszają, byśmy jeszcze bardziej zagłębili się w gęstą atmosferę, pełną domysłów, sekretów i niedopowiedzeń. A kiedy już wydaje nam się, że jesteśmy blisko rozwiązania zagadki - autor jest w stanie w ciągu sekundy strzaskać całą naszą pewność siebie jedną informacją, której nikt się nie spodziewał... 

W cieniu zła wciąga od pierwszych stron i nie uwolni Was, dopóki nie przewrócicie ostatniej - od tej książki naprawdę nie można się oderwać! To idealna historia na jesienne wieczory, a jeśli North będzie dalej równie sprawnie rozwijał swoje umiejętności i pomysły, to już nie mogę się doczekać jego kolejnej powieści!

James Wesley Rawles - Jak przeżyć koniec świata. Plan na niepewne czasy

James Rawles to były oficer wywiadu armii Stanów Zjednoczonych, który obecnie prowadzi bloga dla preppersów - SurvivalBlog.com. Mieszka ze swoją rodziną w samowystarczalnym azylu, w pełni przygotowanym na TEOTWAWKI ("the end of the world as we know it", czyli "koniec świata jaki znamy"). Swoimi doświadczeniami i radami dla innych preppersów dzieli się także w książkach - między innymi Jak przeżyć koniec świata, który może spowodować tyle rzeczy - kryzys ekonomiczny, atak terrorystyczny, katastrofa naturalna albo... pandemia.

Sama od lat chwalę się faktem, że mam opracowany plan na wypadek apokalipsy zombie - nawet wspominałam już o tym kiedyś na blogu (o tutaj - oczywiście bez szczegółów) i mocno zastanawiam się, czy nie powinnam wpisać sobie tego również do CV. Okazuje się jednak, że plan ten zdecydowanie wymaga jeszcze dopracowania - na co otworzyła mi oczy książka Rawlesa. (Za to moja mama na pewno dostałaby pochwałę za tworzenie pokaźnych zapasów konserw i papieru toaletowego - chyba była preppersem, zanim to stało się modne. Mówię Wam - ma to we krwi.)

Po Jak przeżyć koniec świata sięgnęłam jednak raczej z czystej ciekawości niż żeby faktycznie wprowadzać w życie survivalowe zasady (no chyba, że w końcu wybuchnie ta apokalipsa zombie), dlatego nie jestem w stanie podejść do tematu całkiem na serio. Niektóre z rad czy pomysłów autora, które on sam traktuje jak najbardziej poważnie i wciela w życie, dla mnie były wręcz absurdalne. 

Zakładam natomiast, że ta pozycja będzie miała ogromną wartość dla prawdziwego (lub aspirującego) preppersa. Książka Rawlesa jest ogromnym kompendium wiedzy z zakresu survivalu, w którym znajdziemy dokładne i obszerne listy z potrzebnymi do przeżycia artykułami codziennego użytku, medykamentami, jedzeniem, maszynami do generowania prądu, transportu i utrzymania łączności. Autor podaje nam strony z zaopatrzeniem, z których sam korzysta, nazwy firm, a nawet konkretne modele sprzętu czy broni, odsyła też do wielu ciekawych lektur uzupełniających.

Dowiemy się także na jakie aspekty powinniśmy zwrócić szczególną uwagę podczas wyboru odpowiedniego miejsca na azyl oraz jego budowy i zabezpieczenia przed potencjalnym zagrożeniem wszelkiej maści. Otrzymamy informacje na temat uprawy ziemi i hodowli zwierząt, poruszania się w świecie po TEOTWAWKI, broni, łączności radiowej i wielu innych aspektów istotnych do przetrwania, ale również do w miarę normalnego funkcjonowania.

Co prawda większość przedstawionych tu informacji dotyczy stricte amerykańskich realiów, ale tłumacz i redakcja naprawdę świetnie się spisali, przenosząc je na nasze, polskie - odnosząc się do panującego u nas prawa, przytaczając nazwy polskich organizacji o zakresie działań podobnym do tych, na które powołuje się autor.

Podczas czytania cały czas miałam w głowie jedną myśl - to preppersowanie jest przeokropnie drogie! Nie wyobrażam sobie ludzi, którzy żyją od pierwszego do pierwszego (czy tam dziesiątego) i mają jeszcze znaleźć środki na zakup kilku hektarów ziemi, żeby postawiać sobie zabunkrowaną chawirkę w głębi lasu. A co dopiero kupić zapas broni i noktowizorów, zaopatrzyć się w panele fotowoltaiczne, awaryjne generatory prądu, samochody i stado krów! Co prawda autor dzieli się z nami także wskazówkami dla mniej zamożnych, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że taką imprezę przeżyją tylko bogaci.

Na szczęście nawet jeśli nie planujecie kupować działki, żeby zbudować na niej samowystarczalny azyl, odnajdziecie w tej książce ogromnie wiele ciekawych i pomocnych informacji, a także bardzo przydatnych umiejętności - na przykład kilka trików, których można użyć podczas targowania albo domowy sposób uzdatniania wody. O wielu z poruszanych tutaj tematów nie miałam zielonego pojęcia albo nigdy nie poświęciłam nawet minutki, żeby się nad nimi zastanowić.

A czy Wy wiecie, jakie ziarna należy wybrać, by cieszyć się plonami przez długie lata, na co zwrócić szczególną uwagę podczas zakupu zwierząt hodowlanych albo jakie jedzenie jest najbardziej pożywne i kaloryczne, oraz jak przechowywać je tak, by wytrwało lata? Może nie jest to wiedza, z której skorzystacie w najbliższym czasie (a nóż!), ale na pewno sprawia dużo satysfakcji i pozwala zabłysnąć w towarzystwie!

Mimo że raczej nie zamierzam zostać pełnoprawnym preppersem, lektura Jak przeżyć koniec świata była dla mnie nowym i fascynującym doświadczeniem. Z Wami pewnie będzie podobnie! Na pewno wyniesiecie z niej wiele ciekawych i przydatnych wiadomości. W dodatku jest to książka, do której można wracać po tysiąc razy, jeśli akurat w danym momencie życia zainteresuje Was których z poruszanych tu aspektów. Przemawia do mnie też fakt, że zasieki wokół azylu można z sukcesem zastosować również przeciwko mutantom i zombie, o których autor tu nie wspomniał, także jesteśmy w domu!

Brian Deer - Wojna o szczepionki. Jak doktor Wakefield oszukał świat

Jak jeden człowiek mógł spowodować tak ogromne zamieszanie i doprowadzić do istnej pandemii, która ogarnęła cały świat - pandemii bezpodstawnego strachu przed szczepieniami? Tego dowiecie się z książki Briana Deera Wojna o szczepionki, która demaskuje jeden z największych medycznych przekrętów w historii. 

Andrew Wakefield, wyraźnie niespełniony i przekonany o własnej wielkości lekarz bez pacjentów, dokonał w latach 90-tych "przełomowego" powiązania między chorobą Crohna (przewlekłym zapaleniem jelit) a wirusem odry, obecnym w skojarzonej szczepionce MMR (przeciwko odrze, śwince i różyczce). Potem sprawy zaszły jeszcze dalej i szczepionkę połączono również z autyzmem, rozwijającym się u dzieci mniej więcej w tym samym czasie, w którym odbywają się szczepienia. 

Mimo że ostatecznie wykazano dobitnie i na tysiąc różnych sposobów, że Wakefield kłamał, oszukiwał, wysysał z palca diagnozy i dobierał objawy tak, by potwierdzały jego hipotezę, jego działania - zdyskredytowane - wciąż zbierają żniwa i pewnie będą jeszcze długo spędzały sen z powiek rodziców, a także lekarzy.

Oczywiście kontrowersje związane ze szczepionkami (nie tylko MMR) obecne były już dziesięciolecia wcześniej, ale artykuł Wakefielda, opublikowany w 1998 roku w brytyjskim czasopiśmie medycznym Lancet, stał się idealnym argumentem dla antyszczepionkowców i niemal znakiem z niebios dla rodziców dzieci z autyzmem. Wyniki "badań", przedstawione w artykule, obiegły cały świat i przyczyniły się do pogłębienia strachu przed szczepieniami, spadku liczby zaszczepionych osób, a tym samym powstania nowych ognisk odry. 

Brian Deer jest dziennikarzem śledczym z wieloletnim stażem i ma na swoim koncie kilka poważnych "afer" medycznych. Jest bezlitosny w swoim dochodzeniu prawdy, momentami może wydawać się wręcz nieczuły. Deer sam wspomina, że ktoś zapił się na śmierć w następstwie opublikowanych przez dziennikarza informacji i kwituje to słowami "dobra historia". Nie cofa się przed niczym, jest całkowicie oddany sprawie - na dochodzenie w związku z MMR poświęcił aż 16 lat! Kiedy zaczął rozgrzebywać śmierdzącą sprawę szczepionki i teorii Wakefielda, musiał borykać się z pozwami o zniesławienie, próbami zdyskredytowania swojej pracy, a także bardzo nieprzyjemnymi groźbami - i żadna z tych rzeczy go nie powstrzymała!

Dawka informacji, którą Deer przedstawia nam w swoim reportażu, jest przeogromna. Nie byłam wręcz w stanie przyswoić wszystkich tych wiadomości na raz, dlatego lektura książki zabrała mi trochę czasu. W żadnym wypadku nie uważam tego natomiast za minus - jest to na pewno rzetelny i szalenie interesujący reportaż, który zawiera w sobie wszystko, co powinniśmy wiedzieć o szczepionkowej aferze. 

Deer prowadzi nas poprzez początki życia Wakefielda i powstawania jego teorii, pierwsze badania, metodę ich przeprowadzania i "agitowania" idealnych pacjentów. Opisuje w jaki sposób (i z czyją pomocą) doktor znalazł "wyznawców" na całym świecie, a także jakie były następstwa jego działań. Następnie możemy prześledzić dochodzenie Deera i sądów, które w końcu musiały zainteresować się sprawą. Powiem Wam tyle - im więcej rzeczy wychodziło na światło dzienne, tym bardziej absurdalna wydawała się ta cała sytuacja. Autentycznie. Ja po prostu nie byłam w stanie uwierzyć w to, co czytam...

Mimo że Wojna o szczepionki jest zdecydowanie wartą przeczytania lekturą, nie należy do najłatwiejszych. Niestety, nie pomaga nam w tym momentami dosyć chaotyczna narracja - sama historia jest już mocno skomplikowana i wielopoziomowa, a skoki w czasie i przestrzeni, które stosuje autor, mogą czasem dezorientować odbiorców. Czytanie tej książki wymaga stuprocentowego skupienia, jeśli chcecie zrozumieć wszystkie powiązania i absurdalne teorie Wakefielda, jego kłamstwa i osobiste pobudki, ale też nie mylić ze sobą bohaterów reportażu.

Na koniec chciałabym jeszcze zaznaczyć, iż rozumiem, że rodzice są w stanie zrobić wszystko dla swojego dziecka, postawić świat na głowie i zaciekle walczyć o jego zdrowie, życie i szczęście. Niestety, to nie jest jeden z tych przypadków, a sianie paniki i dezinformacji doprowadza tylko do powstawania kolejnych zagrożeń i to takich, które były już uważane za skutecznie zażegnane. Prawdopodobnie ta książka nie wpłynie na zdanie zatwardziałych antyszczepionkowców, natomiast jeśli ktoś chciałby uzyskać rzetelne informacje (a może przestać się niepokoić) - zdecydowanie je tu odnajdzie.

Artur Urbanowicz - Paradoks

 

Maks Okrągły, student matematyki na gdańskiej uczelni, jest zdecydowanie najlepszy na roku. To niesamowicie ambitny i inteligentny chłopak, ale jego pedantyczność przechodzi wszelkie granice, a próby osiągnięcia jak najwyższej efektywności powoli przeradzają się już chyba w chorobę. Wszystko musi zawsze zrobić idealnie, każdą najdrobniejszą rzecz sprawdzić tysiąc razy, żeby na pewno nie popełnić błędu. Za błędy chłopak sam dotkliwie się każe. 

Jego perfekcyjnie opanowane życie zaczyna się rozsypywać na kawałeczki, gdy chłopak spotyka... swojego sobowtóra. Oczywiście już wcześniej przydarzały mu się dziwnie rzeczy, trudne do wytłumaczenia sytuacje, paranoiczne myśli i majaki, ale czy to możliwe, by sobowtór był kolejnym urojeniem? Czy naprawdę może go prześladować chłopak wyglądający tak samo jak on?

Maks zdecydowanie nie należy do bohaterów których możemy lubić - jest przemądrzały, zadufany w sobie, na każdym kroku próbuje zademonstrować swoją wyższość nad przeciętnymi ludźmi (czyli w sumie nad wszystkimi oprócz siebie), a gdy rozmawiał z ojcem, nawet ja czułam się nieswojo, czytając jego bezczelne odzywki. Wykorzystanie tak nieprzyjemnej postaci w roli głównego bohatera może być nieco ryzykowne (i uciążliwe dla czytelnika), a jednak w jakiś sposób można się do niego przywiązać, a nawet mu współczuć! 

Ogromny wpływ na życie chłopaka ma matematyka, więc jej motyw niesamowicie często pojawia się w historii i muszę przyznać, że mały nerd w moim serduszku cieszył się na każde jej wspomnienie (mimo że nie znoszę rachunku prawdopodobieństwa!). Ale podczas pisania tej recenzji bardzo bałam się że popełnię błąd, że wrzucę tu przypadkiem jakiegoś stracha na wróble, zastosuję odwróconą implikację, dowód anegdotyczny, fałszywą alternatywę albo krzywdzący kwantyfikator ogólny, które tak bardzo raziły głównego bohatera.  

Objętość książki może wydawać się przytłaczająca, ale nie przestraszcie się tych sześciuset stron - naprawdę czyta się je tak szybko, że nawet nie poczujecie upływającego czasu. Zresztą - jest tu zdecydowanie dużo więcej innych rzeczy, których powinniście się bać! 

Niepokój uderza w nas już podczas czytania pierwszego rozdziału, który idealnie wprowadza czytelników w nieco mroczny i upiorny klimat. Potem na chwilę groza staje się mniej zauważalna (gdy śledzimy w miarę normalne życie Maksa), żeby powoli wracać i coraz bardziej narastać, napędzana jeszcze kolejnymi dziwnymi, trudnymi do zrozumienia wydarzeniami, aż w końcu dochodzi do kulminacyjnego, przerażającego momentu. 

Urbanowicz zdecydowanie potrafi trzymać czytelników w niepewności! Umiejętnie buduje napięcie, utrzymuje naszą ciekawość dzięki wartkiej fabule i ciągłym zwrotom akcji. Każde kolejne wydarzenie sprawiało, że historia komplikowała się coraz bardziej i coraz mniej prawdopodobne było odnalezienie jakiekolwiek racjonalnego wyjaśnienia. Najbardziej nie dawało mi spokoju właśnie to, jak Urbanowicz poradzi sobie z zakończeniem - jak chce rozwiązać tę zagmatwaną i niecodzienną zagadkę.

Zazwyczaj, czytając tego typu historie, boję się, że ostatecznie autor postawi na bardzo zwyczajne i banalne zakończenie, które nijak będzie się miało do budowanego przez całą opowieść klimatu. Ale w przypadku Paradoksu na szczęście się nie zawiodłam! Urbanowicz serwuje nam wybuchową mieszankę  horroru, thrillera psychologicznego, kryminału i sci-fi, z których wybiera najlepsze elementy i umiejętnie łączy je w ekscytującą i nieszablonową całość. 

W historię wplecione zostały także nawiązania do poprzednich książek autora (których ja niestety jeszcze nie czytałam, ale sama zauważyłam jedno odniesienie do Inkuba, który oczywiście jest już na mojej liście). Nie jestem więc w stanie ocenić Paradoksu na tle pozostałych powieści autora, jednak moje pierwsze spotkanie z nim uważam za niesamowicie udane i zdecydowanie nastawiam się na więcej!

Lisa Sanders - Szukając diagnozy

Medyczne zagadki, nieoczywiste przypadki, trudne do postawienia diagnozy - Lisa Sanders spotyka się z nimi na co dzień. Opisuje je w formie krótkich felietonów w swojej kolumnie Diagnosis dla The New York Times Magazine, a teraz część z nich została wydana właśnie w Szukając diagnozy

Książka jest podzielona na osiem rozdziałów ze względu na główne objawy, z którymi zgłaszali się zagadkowi pacjenci. Zaczynamy więc od gorączki, przechodzimy do niewinnego, wydawałoby się, bólu brzucha i głowy, następnie nadchodzą duszności, urojenia i utrata przytomności, wysypka i osłabienie. W każdym z nich autorka przedstawia różne przypadki, z którymi spotkała się ona lub jej przyjaciele po fachu.

Muszę przyznać, że mam bardzo mieszane odczucia co do tej książki. Z jednej strony, większość historii ostatecznie mnie zawodziła, zawsze liczyłam na coś więcej, a wszystko kończyło się tak... mało ekscytująco. 

Z drugiej, nie mogłam się oderwać. To zapewne ze względu na formę książki - króciutkie rozdziały, które pozostawiają po sobie niedosyt i aż proszą, żeby powiedzieć "jeszcze tylko jeden", po którym przychodzi "no dobra, ten był krótki, jeszcze jeden", a potem "to już będzie ostatni" i tak w kółko. 

To duża zaleta - książkę czyta się naprawdę szybko. Jednak zdolności pisarskie Sanders nie zachwycają, a może po prostu sam pomysł nie jest zbyt trafiony. Zdecydowanie brakowało mi tu budowania napięcia, jakiegoś zwrotu akcji, przedstawienia nietypowych przypadków w bardziej intrygujący sposób. 

Najbardziej boli mnie to, że te medyczne zagwozdki mogłyby być naprawdę fascynujące, gdyby odpowiednio je zobrazować. Jednak Sanders postawiła raczej na suche fakty - opisane w przystępny dla czytelnika, ale niezbyt zachęcający sposób. Czasem autorka pokusiła się o jakiś mały suspens, ale to nie uratowało książki. Nie odczułam żadnej niepewności, ekscytacji, czy dreszczyku emocji, które obiecywał blurb na okładce. 

Lisa Sanders była konsultantką przy serialu Dr House i może to sprawiło, że spodziewałam się czegoś więcej. Wiem, że w telewizji zazwyczaj wszystko jest rozdmuchane i nieco naciągane, bo jakoś trzeba przyciągnąć uwagę widza, ale przecież czytelnika też należy zachęcić do czytania! U House'a historie były zdecydowanie bardziej ekscytujące, ktoś prawie umierał, ktoś już tracił nadzieję na wyleczenie, a lekarze biegali w pośpiechu przy dźwięku alarmowo piszczącej aparatury.

Może osoba z wykształceniem medycznym odnajdzie w tej książce naprawdę fascynującą lekturę i doceni przedstawione tu nieoczywiste przypadki. Jednak taki laik jak ja potrzebuje czegoś, co go zainteresuje - jeśli już nie ekscytacji i niepewności, to przynajmniej czarnego humoru jak w książkach Adama Kay'a. 

Beth O'Leary - Zamiana

Z powodu straty, której doświadczyła rok temu, Leena nie daje sobie rady w pracy i w końcu zostaje wysłana na przymusowy dwumiesięczny urlop. Jest przerażona taką ilością wolnego czasu, ponieważ dotychczas rzucanie się w wir obowiązków pozwalało jej zapomnieć o smutku. Eileen, jej babcia, w wieku siedemdziesięciu lat została sama, gdy jej mąż uciekł z młodszą instruktorką tańca, i próbuje odnaleźć się w tej nowej sytuacji.

Kiedy Leena przyjeżdża na weekend w rodzinne strony, nagle rodzi się pomysł, by kobiety na dwa miesiące zamieniły się swoim życiem. Eileen w końcu będzie miała szansę podbić Londyn, o czym marzyła za młodu, i zamieszka z ekscentrycznymi znajomymi wnuczki, podczas gdy Leena przejmie jej obowiązki w miejscowym komitecie, zajmie się domem, ogrodem i wypocznie na wsi.

Muszę przyznać, że w całej tej historii zdecydowanie najbardziej urzekający są bohaterowie - barwni, ciekawi, niemal realni i zapadający w pamięć. Ich rozmowy są niewymuszone i zabawne, a relacje pełne ciepła. Moją faworytką jest Eileen - ta kobieta jest przecudowna! Zachowuje się zupełnie inaczej, niż oczekiwalibyśmy po siedemdziesięciolatce - jest pełna werwy, odrobinkę szalona, pogodna, silna, samowystarczalna, nie boi się wyzwań, a z drugiej strony martwi się i troszczy o wszystkich, ma w sobie ogromne pokłady miłości i zawsze służy dobrą radą - jak na babcię przystało. Jednak O'Leary należą się również gratulacje za świetnie wykreowane postaci drugoplanowe! 

Zamiana nie jest niestety równie pomysłowa i oryginalna, co Współlokatorzy, co odrobinę mnie zawiodło, ponieważ poprzednia książka autorki była taka świeża i zaskakująca. W tej wątek miłosny jest bardzo oklepany i przewidywalny, możemy się również zgodzić, że sam motyw tytułowej zamiany nie jest już pierwszej świeżości.

Na szczęście autorka nadrabia te niedociągnięcia... całą resztą. Jej lekkie pióro sprawia, że powieść czyta się niesamowicie przyjemnie. Dialogi są błyskotliwie poprowadzone, bohaterowie podbijają nasze serduszka, a po drodze czeka nas też kilka niespodzianek i zwrotów akcji!

Warto wspomnieć, że w Zamianie poruszone zostają również poważne tematy. Nasze główne bohaterki to kobiety skrzywdzone, porzucone. Książka mówi o trudnych relacjach rodzinnych, żalu, tłumionym gniewie, poczuciu zaniedbania, radzeniu sobie z bólem i stratą. Czasami musimy wywrócić swój świat do góry nogami, by w końcu odnaleźć siebie. A czasami okazuje się, że to, czego szukamy, jest tuż pod naszym nosem. 

Lektura tej książki sprawiła mi ogromną przyjemność. Zamiana jest bardzo uroczą, grzejącą serduszko, ale momentami również bolesną, smutną i wzruszającą historią. Powieści O'Leary mają w sobie to coś, idealne wyważenie komedii i realnych problemów prawdziwego życia, które przeplatają się ze sobą, tworząc cudowne historie, zdecydowanie warte przeczytania.