Jakub Małecki - Saturnin
Saturnin Markiewicz oprócz bardzo oryginalnego imienia nie jest wstanie pochwalić się niczym szczególnym. No, może jeszcze swoją wagą ponad stu kilogramów i osiągnięciami w podnoszeniu ciężarów, czym namiętnie zajmował się w liceum. W pewnym momencie musiał jednak pożegnać się z marzeniem o zostaniu sławnym trójboistą, więc teraz, w wieku lat trzydziestu, mieszka sam w kawalerce w Warszawie, a na życie zarabia jako sprzedawca.
Jego matka rozwódka, żyje na wsi ze swoim ojcem, milczącym, zamkniętym w sobie dziewięćdziesięciolatkiem, który całe dni poświęca pracy, a wieczory spędza wpatrując się w zarośnięty dół, który przed laty był stawem. Pewnego dnia dziadek znika bez śladu, a Saturnin wraca do rodzinnego miasteczka, by pomóc mamie go odnaleźć. Okazuje się jednak, że mogą odkryć znacznie więcej niż to, czego szukali.
Już kiedyś, przy okazji recenzji innej powieści Małeckiego (Nikt nie idzie), wspominałam o tym, że jest to mój autor-wyjątek, po którego książki sięgam w ciemno, mimo że na co dzień nie jestem fanką takich pozycji. Jednak u Małeckiego najzwyklejsze nawet wydarzenia nabierają magii, a opisy brzmią jak poezja. Sposób w jaki operuje słowem sprawia, że serduszko łopocze mi z zachwytu za każdym razem, gdy trafiam na wyrażenie w stylu: "moja mama niesie półtora kilograma słońca w dużej niebieskiej materiałowej torbie". W tej historii również odnajdziemy realizm magiczny i niepokojący oniryzm, a granica pomiędzy światami będzie momentami płynna i rozmyta.
Saturnin jest cudownie skonstruowaną powieścią, w której bieżące wydarzenia przeplatają się z retrospekcjami z życia głównych bohaterów, ich opowieściami, wspomnieniami i listami, powoli składającymi się w jedną całość. Na naszych oczach historia zaczyna się układać z pojedynczych kafelków, aż w końcu nabiera kształtu obraz Saturnina, jego dzieciństwa, lęków i marzeń, a także okoliczności jego przyjścia na świat, związek rodziców i wydarzenia z przeszłości dziadka.
Mimo wielu przeskoków między różnymi punktami widzenia, postaciami i momentami w czasie, narracja jest bardzo płynna, dynamiczna i niezmiernie absorbująca. Zdecydowanie wpływa na to również niepokojący i abstrakcyjny zabieg (po który Małecki nie sięga zresztą po raz pierwszy), za pomocą którego przedstawia najbardziej mroczne fragmenty tej historii. A także jego postaci - prawdziwe, charakterystyczne i wielowymiarowe.
W Saturninie poznajemy smutną historię rodziny, na której swoje piętno odcisnęła wojna. To też opowieść o marzeniach, które nigdy nie będą mogły się spełnić, obietnicach sprzed lat, których za wszelką cenę chce się dotrzymać, poczuciu winy, braku pewności siebie, wpływającym na każdy aspekt życia, potrzebie akceptacji i zniekształconych relacjach rodzinnych. Ale to także głęboko intymna książka - w końcu autor wykorzystał w niej historię swojej własnej rodziny.
Małecki bez wątpienia potrafi wpływać na emocje czytelnika. Jego powieści są głęboko poruszające, przejmujące i dające do myślenia, a ze wszystkich, które dotychczas przeczytałam, ta zrobiła na mnie największe wrażenie - zarówno ze względu na emocje, towarzyszące mi podczas czytania (i już po zakończeniu lektury), jak i na sam pomysł, który jest niesamowicie ciekawy! Prawdę mówi opis na okładce - zmarli faktycznie otrzymują tu głos.
I hyc kolejna książka na liście do przeczytania.
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu, ale skojarzyła mi się ona z inną pozycją, którą ostatnio czytałam "Mama kazała mi chorować". To na prawdę niesamowita historia, opowieść dziewczyny, która padła ofiarą własnej matki pod przykrywką dobrych intencji. Połknęłam ją w jeden wieczór, myślę że może Ci się spodobać, o ile to odpowiednie określenie ;)