Jeff Guinn - Co się stało w Jonestown? Sekta Jima Jonesa i największe zbiorowe samobójstwo
Jak niepozorny, trochę dziwny chłopiec z niezamożnej rodziny stał się pomazańcem bożym? Jak zjednał sobie tysiące ludzi, którzy poświęcali życie jego wizji? Jaka droga wiodła od kościoła, którego misją było niesienie pomocy, do największego samobójstwa w nowożytnym świecie?
18 listopada 1978 roku 909 osób popełniło zbiorowe samobójstwo w Jonestown, amerykańskiej osadzie Świątyni Ludu w Gujanie. Przez kilka kolejnych miesięcy cały świat żył tym tragicznym wydarzeniem, które do dzisiejszego dnia pozostaje jedną z najbardziej wstrząsających historii w dziejach Ameryki (a nie ukrywajmy, są to raczej krwawe i smutne dzieje).
Zachowało się nagranie z dnia, gdy doszło do samobójstwa. Słychać na nim płacz, krzyki i prośby, a na pierwszym planie wybija się głos Jima Jonesa, założyciela Świątyni, który namawia wiernych do zabicia swoich dzieci, a potem siebie. Ale do tego okropnego, przerażającego wydarzenia dochodzi dopiero pod koniec tej historii. Najpierw reportaż skupia się na wszystkim, co do niego doprowadziło - a było tego całkiem sporo.
Tekst jest niezwykle wyczerpujący, to naprawdę ogromna dawka wiedzy - w końcu książka ma prawie 700 stron! Guinn nie pominął żadnego aspektu życia Jonesa - od dzieciństwa, roli, jaką odegrali jego rodzice, pierwszych związków, ślubu, początków działalności, przeciwności, na które się natykał i wielu, wieeeelu innych rzeczy (o których nie zamierzam Wam pisać, żebyście mieli po co czytać tę książkę), aż do jego śmierci.
Autor opiera się na relacjach byłych wiernych, którzy opuścili Świątynię na którymś momencie jej rozwoju, a także kilku ocalałych, którym udało się uniknąć zbiorowego samobójstwa. Wykorzystuje historie Zatroskanych Krewnych, używa materiałów, przechowywanych przez Instytut Jonestown - listów, dokumentów i nagrań z wielogodzinnych kazań Jonesa, a także protokołów z rozprawy sądowej. Czasami bazuje też na swoich własnych obserwacjach i przemyśleniach (wtedy zaznacza ten fakt).
Książka jest bardzo dobrze napisana - nie tylko pod względem merytorycznym, ale również stylistycznym. Czyta się ją niesamowicie dobrze, narracja została umiejętnie i ciekawie poprowadzona, w odpowiednich chwilach budując napięcie lub uderzając w emocje czytelnika. Jedyny szkopuł, to moment, w którym nagle Świątynia zaczęła się bardzo szybko rozwijać. Wydaje mi się, że był on dla odmiany zbyt pobieżnie opisany.
Guinn często i dobitnie kładzie nacisk na to, że Jonesowi nie chodziło tylko i wyłącznie o nieograniczoną władzę i odgrywanie Boga. Że w jakimś stopniu faktycznie chciał pomagać ludziom. W końcu Świątynia Ludu wyróżniała się między innymi tym, że była jednym z pierwszych "kolorowych kościołów", a Jones głośno wygłaszał swoje antyrasistowskie poglądy i walczył z nierównością społeczną, zaś większość wyznawców pozyskiwał w czarnych, biednych dzielnicach.
Z drugiej strony był niekwestionowanym mistrzem słowa i manipulacji, upozorowywał mistyczne uzdrowienia, żerując na łatwowiernych, miał też urojenia i wyimaginowanych wrogów. Był hipokrytą - czuł, że on i jego najbliżsi są ponad zasadami, które sam narzucił reszcie swoich wyznawców. Bezgraniczne uwielbienie zaślepiło go i przekonało o własnej wielkości do tego stopnia, że w końcu mianował się Bogiem. Ingerował w każdy aspekt życia wiernych - od tego, gdzie śpią i w co się ubierają, do tego, z kim mogą wziąć ślub czy też uprawiać seks. A mimo wszystko większość tych ludzi do ostatnich chwil życia patrzyła na niego z miłością, spijała absurdalne wizje i pomysły z jego ust niczym nektar, a w końcu razem z nim poszła na śmierć.
Szczerze? Cały czas miałam nadzieję, że ta historia jednak skończy się inaczej, że ktoś zapobiegnie bezsensownej śmierci setek ludzi (w tym dzieci!). Niestety, nie możemy wymazać przeszłości i zapobiec tej katastrofie. Zamiast tego Guinn stara się odpowiedzieć na pytanie, co sprawiło, że tak wielu ludzi było gotowych opuścić swoje rodziny i dotychczasowe życie, złożyć swój los w rękach obcego faceta, a w końcu umrzeć w imię jego wizji. A także kim ostatecznie był Jones - dobrym człowiekiem, który chciał nieść pomoc i walczyć o równe prawa, czy wytrawnym manipulatorem, megalomanem, dążącym do zyskania wiecznego uwielbienia?

George Orwell, Odyr - Folwark zwierzęcy
Myślę, że nawet ci, którzy nie czytali Folwarku, mają jako takie pojęcie, o czym jest ta powieść. Zwierzęta, zmęczone okropnymi warunkami życia, głodem, wyzyskiem i pracą ponad własne siły, postanawiają zbuntować się przeciwko ludziom, wyganiają swojego dotychczasowego właściciela i zaczynają same zarządzać farmą. Jako że najmądrzejszymi stworzeniami są świnie, to im przypada sprawowanie pieczy nad nowo powstałą społecznością. Niestety okazuje się, że uzyskana "wolność" szybko zmienia się po prostu w kolejną formę niewoli - jednak tym razem ładnie opakowaną w podniosłe słowa i idee.
Twórczość Orwella od dziesięcioleci zachwyca swoim satyrycznym sposobem przedstawiania świata i jego bolączek. Folwark zwierzęcy jest, obok Roku 1984, jedną z jego najbardziej znanych powieści i należy do książek, które po prostu trzeba przynajmniej raz przeczytać. Historia została tu przedstawiona w nieco innej odsłonie, w której główną rolę odgrywa często stosowany w bajkach dla dzieci antropomorfizm, przez co cała opowieść zyskuje baśniowy charakter.
A ta bajkowość aż się prosi, żeby zaprezentować ją w formie graficznej! Ekspresyjny styl i ciemne kolory są nieco niepokojące, a dzięki temu idealnie oddają charakter powieści. Ilustracje sprawiają wrażenie wręcz niedbałych - kreska jest rozmyta, niektóre postaci zostały przedstawione za pomocą samych konturów. Na stronach pojawia się stosunkowo niewiele tekstu, a jednak zawarte w nim zostały najważniejsze informacje i główny przekaz Folwarku.
Historia w prosty sposób obrazuje niepokojące autora trendy i wyznawane przez niego prawdy - krytykę totalitaryzmu i nierówności społecznych. Odnajdziecie w tej powieści nawiązania do znanych reżimów i ustrojów politycznych. To alegoria początków komunizmu, antyutopia, w której wzniosłe słowa i obietnice szybko zostają zapomniane lub wypaczone. Władza w niepowołanych rękach (czy też racicach) jest nadużywana, zaczyna kontrolować każdy aspekt życia swoich obywateli, a główna zasada Folwarku, czyli "wszystkie zwierzęta są równe", zyskuje dopisek "ale niektóre są równiejsze". Chciałoby się powiedzieć, że to tylko przerażająca wizja, która nigdy nie powinna się ziścić. Niestety wszyscy znamy ją już z lekcji historii.
Dla tych, którzy już znają tę powieść, ta książka na pewno będzie miłym przypomnieniem. U tych, którzy po raz pierwszy spotkają się z bohaterami Folwarku, pozostanie niedosyt, który aż prosi, żeby zabrać się za oryginał Orwella. A przy okazji we wrześniu Wydawnictwo Jaguar wyda graficzny Rok 1984, którego nie mogę się doczekać!

Laura Kneidl - Someone new
Po cudownej duologii Jednak mnie kochaj, która podbiła serduszko moje i wielu, wielu innych osób (jeśli jeszcze jej nie czytaliście, bardzo Was zachęcam), Kneidl przychodzi do nas z zupełnie nową historią (z jeszcze ładniejszą okładką!).
Micah ma bogatych rodziców prawników, wychowała się w zbytkach i całe życie myślała, że należy do szczęśliwej, kochającej rodziny. Niestety, to wyobrażenie zaczęło się rozpadać, gdy jej brat został wyrzucony z domu po tym, jak rodzice nie zaakceptowali faktu, że jest gejem. Zapadł się pod ziemię i wygląda na to, że tylko Micah się tym przejmuje. Stara się go za wszelką cenę odszukać, podczas gdy jedynym zmartwieniem jej rodziców jest wymyślenie najbardziej wiarygodnej wymówki jego nieobecności dla swoich bogatych, wysoko postawionych znajomych.
W dodatku na imprezie, organizowanej w domu rodziców, Micah poznaje kelnera, Juliana, i przypadkiem doprowadza do jego zwolnienia. Niedługo potem okazuje się, że chłopak jest jej nowym sąsiadem i nieszczególnie chce przyjąć jej przeprosiny ani utrzymywać z nią kontakt. A w dodatku ma swoje tajemnice.
Ten opis fabuły (a raczej jej niewielkiej części) może wydawać się niezbyt ekscytujący, ale niech Was to nie zwiedzie - w książce dzieje się dużo, dużo więcej!
Kneidl po raz kolejny pokazuje, że można pisać lekko, przyjemnie i ciekawie, a równocześnie poruszać trudne i bardzo istotne tematy. Bohaterowie Someone new borykają się z tyloma różnymi problemami, od braku akceptacji ze strony najbliższych i wykluczenia ze względu na swoją orientację, przez spełnianie oczekiwań rodziców kosztem swoich marzeń, po nastoletnią ciążę (uwaga, to NIE spojler, tylko historia jednej z pobocznych postaci). Spotykają się oni z ogromną niesprawiedliwością, niezrozumieniem i okropnie krzywdzącymi stereotypami. Ale z drugiej strony, odkrywają też, jak potrzebna jest w życiu przyjaźń i miłość.
Jest tu też zaskakujący wątek, którego zupełnie się nie spodziewałam, ale naprawdę jestem bardzo szczęśliwa i wdzięczna Kneidl za to, że go wykorzystała. To dla mnie główny atut jej książek - autorka nie ma oporów przed sięganiem po naprawdę trudne motywy, porusza mnóstwo kontrowersyjnych tematów, nie boi się łamać tabu. Jej historie nigdy nie są powierzchowne, czy głupiutkie, zawsze mają głębszy sens, znaczenie i, przede wszystkim, wartość. Duży nacisk kładzie także na ukazanie psychiki swoich postaci i tego, jak ogromny wpływ mają na nich sytuacje, w których się znajdują. Someone new nie jest wyjątkiem. Naprawdę, pokochałam tę książkę jeszcze bardziej w momencie, w którym dowiedziałam się, o czym jest tak naprawdę.
A w dodatku po prostu dobrze się to czyta. I nieważne, czy jesteśmy akurat świadkami potwornej dramy, kłótni, namiętnych uniesień, miłosnych wyznań (niekoniecznie w tej kolejności), czy na światło dzienne wychodzą najbardziej skryte tajemnice, czy główna bohaterka je śniadanie - każdy z tych momentów jest równie wciągający.
Lekkie pióro Kneidl kreuje ciekawe postaci, które są takie ludzkie i prawdziwe - mają swoje pasje, nawyki i dziwactwa. Nawet bohaterowie, którzy pojawiają się sporadycznie, otrzymują wyraziste cechy szczególne. Micah i Julian co prawda nie przekonali mnie do siebie równie mocno, co Sage i Luca, ale i tak bawiliśmy się razem bardzo dobrze. Po prostu czegoś mi brakowało w nich i ich relacji. Na pewno nie podobało mi się to, że wydawali się nie mieć za bardzo wspólnych zainteresowań ani tematów, ani czegokolwiek, co faktycznie by ich łączyło, poza swoim uczuciem, co jest, nie ukrywajmy, trochę... smutne.
Niemniej jednak, są wątki, które powinno się poruszać w literaturze, a już zdecydowanie w literaturze młodzieżowej i young adult, której odbiorcy sami mogą się borykać z takimi problemami i w takiej lekturze odnaleźć ukojenie i akceptację. A jeśli nie są w podobnej sytuacji, to przynajmniej będą mogli się czegoś nauczyć, zrozumieć i wypracować dobre podejście. I książki Kneidl idealnie się do tego nadają. Dostarczają nam dawkę dobrej zabawy, która przy okazji grzeje nasze serduszka, ale też otwiera oczy na coś więcej.

Robin Wall Kimmerer - Pieśń Ziemi
Z każdego słowa i zdania tej książki przebija ogromny szacunek, jakim Kimmerer darzy przyrodę i wierzenia swoich przodków. To nie tylko Pieśń Ziemi, ale też Pieśń o Ziemi. Autorka snuje przed nami słodko-gorzką opowieść, jak gdybyśmy siedzieli wspólnie przy indiańskim ognisku, czasem doprawioną nutką grozy, zawsze z morałem, z zakończeniem, które daje nam do myślenia. Opowiada o więzi, jaka może istnieć między człowiekiem a naturą, o wzajemnym szacunku, miłości, ale też o obowiązkach, które Ziemia ma wobec nas i tych, które my jesteśmy jej winni (a niezbyt dobrze się z nich wywiązujemy).
Wszystko w tej książce jest takie barwne, pełne głębi, blasku i nęcąco piękne. Każde zdanie zdaje się pulsować życiem. Pieśni nie czyta się szybko, ją się celebruje. Smakuje się na języku pojedyncze słowa i zwroty, zatrzymuje na chwilę, żeby dokładnie wyobrazić sobie opisywane przez Kimmerer rośliny, zwierzęta i miejsca (albo wyszukuje ich zdjęcia w internecie), rozważa przekonania autorki, rewiduje swoje podejście do życia.
Język, którym posługuje się Kimmerer jest przepiękny, obrazowy i niezwykle sugestywny. Z jednej strony poetycki, z drugiej bardzo przystępny i lekki. Zachwyca swoją prostotą, a równocześnie niekwestionowanym kunsztem. Autorka potrafi stworzyć za pomocą pióra niesamowity klimat, który sprawi, że zagłębiając się w kolejne rozdziały jej opowieści, poczujecie spokój, akceptację i miłość.
A przy okazji, książka ani przez moment nie wydaje się mdła, przesłodzona, patetyczna, czy irytująco wzniosła, czego odrobinę się obawiałam. Jest za to wzruszająca, łapiąca za serduszko, słodka jak poziomki, które jedliście w dzieciństwie i rześka jak zapach poranku na wakacjach nad jeziorem.
Z drugiej strony potrafi być też rozdzierająco smutna - uświadamia nam naszą ignorancję, niewdzięczność i niszczycielską naturę, która doprowadziła do ogromnych zniszczeń, zanieczyszczonych zbiorników wodnych, wymarłych gatunków, topiących się lodowców. Ukazuje ogrom ludzkiego okrucieństwa, kiedy przedstawia paskudne działania, jakich podejmowali się koloniści wobec Indian. W końcu jest to też opowieść o przemijaniu i dorastaniu, o rzeczach, które utracimy w ciągu życia, ale także o tych, które możemy zyskać.
Autorka raz po raz zastanawia się, czy da się w pełni szanować przyrodę i żyć z nią w zgodzie w dzisiejszym wszechobecnym konsumpcjonizmie, w którym zawsze mówią nam, że mamy czegoś za mało, ciągle chcemy więcej i wydzieramy to Ziemi, podczas gdy główne zasady Odpowiedzialnych Zbiorów mówią, żebyśmy brali tylko tyle, ile potrzebujemy i nigdy nie więcej niż połowę. Kimmerer zdaje sobie sprawę, że trudno jest przyjąć stare indiańskie obyczaje w naszym konsumpcyjnym świecie. Trudno być wdzięcznym drzewom, które oddały życie za kartkę papieru, którą trzymasz w ręce. Trudno dziękować kwiatom, stojącym w wazonie na Twoim stole, za to, że dały się zerwać. Ale zawsze można próbować!
Czy Pieśń otworzyła moje oczy i od teraz zacznę żyć w zgodzie z naturą i wystrzegać się wszelkiego zepsucia, czy posieję Trzy Siostry na swoim balkonie, będę pozdrawiać przelatującą obok mnie pszczołę i dziękować drzewom za cień? Prawdopodobnie nie, chociażby dlatego, że nie zmieszczę na balkonie kukurydzy, o dyni już nie wspominając (to dwie z Trzech Sióstr).
Wiem natomiast, że była to zachwycająca przygoda, niesamowicie przyjemna, ale też rozwijająca. Wiem także, że coś musi się zmienić w naszym postępowaniu. Że jakkolwiek dziwne by się to nie wydawało nam, dzieciom wiecznego głodu i nieumiarkowania, Ziemi należy się szacunek za wszystkie dary, którymi nas obdarza. Że potrzebuje naszej pomocy. A ta książka jest na pewno krokiem w dobrą stronę.

Jack Campbell - Nieulękły

Erika Engelhaupt - Co za ohyda! Po mrocznej stronie nauki

Christina Henry - Alicja
