książki
recenzje


Holly Black - Las na granicy światów
W lesie stała trumna, a za jej szklaną powłoką można było dostrzec chłopca o rogach i szpiczastych uszach. Znały go wszystkie okoliczne dzieciaki, młodzież urządzała libacje, tańcząc na jego trumnie, tak samo jak wcześniej ich rodzice i rodzice ich rodziców. Zakochani chłopcy i dziewczęta przez dziesięciolecia wzdychali do elfiego przystojniaka, ale nikt nie kochał go równie mocno, co Hazel i jej brat, Ben. Od małego przychodzili do lasu, by spędzić czas ze swoim królewiczem (założyli, że musiał nim być), wymyślali historie na temat jego przeszłości i takie, w których budzi się, żeby do nich dołączyć. Szeptem zdradzali mu swoje największe sekrety i najskrytsze marzenia, na początku dziecięce, z czasem zaś coraz bardziej dojrzałe. A książę spał, niewzruszony i obojętny na ich uczucia.

To znaczy do momentu, kiedy komuś w końcu udało się potłuc szkło trumny i go uwolnić. Co z kolei sprowadziło na wszystkich nieszczęście w postaci najstraszniejszego potwora z głębi lasu, zmory z mrożących krew w żyłach legend, zwanej Rozpaczą.
Miasteczko Fairfold istnieje na pograniczu normalnego i magicznego świata. Od pokoleń zdarzają się tutaj rzeczy niespotykane nigdzie indziej, niedające się racjonalnie wyjaśnić, słowem - magiczne. Przemieszanie współczesnego świata z tym baśniowym nadaje książce niesamowity klimat. A przy okazji nic nie jest tutaj tak naprawdę oczywiste - ludzie trochę wierzą w tę nadprzyrodzoność, ale jednak nie do końca. Niby niektórzy widzieli elfy na własne oczy, nawet doświadczyli ich magicznych zdolności, ale ich racjonalne umysły wciąż nie są w stanie w pełni otworzyć się na tę magię. A jednak mieszkańcy miasteczka zdają się akceptować fakt, że to elfy są odpowiedzialne za niefortunne zaginięcia lub śmierć turystów, wiedzą też, jak się przed nimi bronić, które jagody wkładać do kieszeni i z czego pleść ochronne naszyjniki. Albo do którego głogu przywiązać wstążkę, żeby Król Olszyn spełnił ich życzenie.
Świat magiczny u Black jest cudowny, jestem nim zachwycona w każdej jej książce, uwielbiam fakt, że fantastyczne stworzenia niekoniecznie zawsze są ładne, że mogą być też okropne, obrzydliwe, sękate i poskręcane (i to nie tylko w przypadku najbardziej przerażających potworów), a nawet te przepiękne okazują się tak naprawdę przerażające i okrutne. To nie jest bajkowa sielanka, tylko brutalny świat, w którym magiczne istoty domagają się krwi nędznych śmiertelników.
W Lesie większa część akcji rozgrywa się w, wydawałoby się, normalnej współczesnej rzeczywistości, tyle, że na wskroś przesiąkniętej czarami. I z jednej strony brakowało mi trochę tego całkowicie magicznego świata z Trylogii Okrutnego Księcia (chociaż pojawiły się tu nawiązania do niego, które były miłym zaskoczeniem), ale z drugiej kocham wszystkie te ludzkie przesądy, takie jak skisłe mleko zapowiadające, że stanie się coś złego. Zresztą, wspomniałam już, że to zawieszenie pomiędzy dwoma światami dało naprawdę niesamowity efekt. W dodatku atmosfera strachu i grozy jest w książce wręcz namacalna. Kiedy w środku nocy czytałam jeden z najstraszniejszych momentów, autentycznie czułam niepokój i ciareczkę na pleckach.
Dobra, a teraz po zachwytach przejdźmy do rzeczy, które mi się nie podobały. Po pierwsze, główna bohaterka jest irytująca, jej brat jest irytujący, książę jest irytujący, zachowania bohaterów są okropnie cringe'owe, a sposób, w jaki Black wykreowała nastolatków, sprawiał, że co chwila miałam ochotę pacnąć się w czoło. W dodatku relacja między Benem, Hazel i księciem była niesamowicie dziwna, a nawet trochę niepokojąca.

Po drugie - romantyczne dialogi? Kompletna porażka. Czytelnicy Trylogii mogli już co prawda przywyknąć do tego, że u Black historie miłosne nie są zbyt cukierkowe, ale w Lesie to wszystko było aż mdłe, niezgrabne i wyzute z emocji. Albo nagle te emocje brały się znikąd. A między bohaterami czuć zero chemii.
Książka poruszyła też naprawdę poważny problem rodziców, którzy nie są zbyt przejęci wychowaniem swoich dzieci. Niestety, ten wątek był cały czas spychany na ubocze i ostatecznie pozostał taki niedopowiedziany.
Wiecie, co jeszcze było niedopowiedziane? Zakończenie. Zdecydowanie nastąpiło zbyt szybko, wszystko stało się tak nagle i nieskładnie. Wyglądało to tak, jakby autorka miała jakiś plan (całkiem ciekawy), ale nie do końca go zrealizowała. Co sprawiło, że pod koniec czytania czułam już tylko niedosyt.
Pomysł na historię był naprawdę dobry, jednak wykonanie mnie nie zachwyciło. Oczywiście, jeśli chodzi o tajemniczy, mroczny klimat i fantastyczny świat, to Black udało się je cudownie wykreować (chociaż nie ukrywam, że wolałabym jeszcze więcej tych magicznych wstawek i zabobonów!). Plusuję też za wprowadzenie motywu LGBT+, chociaż, tak jak mówiłam, romantyczne momenty nie były zbyt przekonujące. Natomiast postaci, ich relacje i rozwinięcie fabuły zdecydowanie nie są mocną stroną tej książki. Gdyby tak trochę bardziej rozbudować wątki, postawić na jeszcze większe napięcie i utrudnić naszym bohaterom życie, wszystko mogłoby wyglądać dużo lepiej.
0 komentarze:
Prześlij komentarz