Olivia Beirne - Lista, która zmieniła moje życie

Georgia prowadzi spokojne życie, w którym największych wrażeń dostarczają jej coraz bardziej absurdalne pomysły szefowej na temat swojego ślubu (co dziewczynie jest nie na rękę, bo to ona musi potem spełniać te niestworzone zachcianki i rezerwować białe gołębice). Jednak koniec monotonnego życia zbliża się nieubłaganie. Siostra Georgii nie jest w stanie wypełnić wszystkich pozycji z listy rzeczy do zrobienia przed trzydziestką i prosi ją o pomoc. Dziewczyna będzie miała tylko kilka miesięcy, żeby zrealizować dziesięć przerażających, okropnych pomysłów, które zdecydowanie wychodzą poza jej strefę komfortu (mieści się w niej głównie spanie do późna, picie wina, leżenie plackiem przed telewizorem i rysowanie). 

Na pierwszy ogień idzie randka z facetem z Tindera. 

I od razu wszystko toczy się nie tak, jak powinno. Gorgia to ten typ bohaterki, której cały czas przydarzają się absurdalne sytuacje i niesamowite zbiegi okoliczności, a liczba niezręcznych momentów, które przeżyła, na pewno pozwoliłaby jej pobić jakiś rekord. Na szczęście zazwyczaj udaje jej się wyjść z nich obronną ręką z jednego powodu - jest w tym wszystkim tak niesamowicie urocza! 

Dawno nie widziałam tak dobrze wykreowanej i ciekawej bohaterki! To ta nieśmiała, trochę nieporadna i roztrzepana dziewczyna, która musi przemyśleć wszystko tysiąc razy aż doprowadzi temat do całkowitej abstrakcji. Jej postać jest barwna i ujmująca, a przemyślenia nie przestają zaskakiwać swoją błyskotliwością. Przy okazji są takie życiowe, prawdziwe i, co najważniejsze, niesamowicie zabawne!

Czytając książkę, co chwila wybuchałam śmiechem i nie mogłam się doczekać kolejnych rewelacji Georgii. To idealna pozycja na poprawę humoru i świetny przepis na miły wieczór. Przez większość czasu powieść jest lekka, przyjemna, ale porusza też niesamowicie trudny i smutny temat, bardzo istotny dla historii, która w pewnych momentach jest wzruszająca do łez, zaś w innych tak zabawna, że można płakać ze śmiechu.

Natomiast wątek miłosny mógłby się w niej w ogóle nie pojawić i nie wydaje mi się, żeby książka dużo na tym straciła. Został potraktowany po macoszemu, większość dialogów z głównym męskim bohaterem była krótka, urwana i prawie niczego nie wniosła do historii. Autorka położyła dużo większy nacisk na ukazanie głębokiej więzi między siostrami, co było naprawdę dobrym rozwiązaniem, grzejącym serduszko, a przy okazji odbiegającym od standardowego schematu wykorzystywanego w tego typu powieściach. 

Oczywiście, sam pomysł na fabułę nie jest szczególnie oryginalny, w dodatku momentami Lista była po prostu przewidywalna... ale tylko w ten ujmujący sposób komedii romantycznych! Z drugiej strony, przewrotnie pokazuje, że nie zawsze facet jest najważniejszy (czy w takim razie to dalej komedia romantyczna?)! No i została przedstawiona z punku widzenia cudownie wyrazistej i przezabawnej bohaterki! Uwielbiam Georgię, wspominałam już o tym? Jestem pewna, że wiele osób będzie się z nią utożsamiać (a przynajmniej ja tak robiłam! Chociaż może niekoniecznie w kwestii rozmiaru biustu, Gorgia panicznie bała się, że przy zbyt gwałtownym ruchu odleci jej na plecy).

To bardzo miła, ciepła i rozczulająca książka, napisana lekkim, przyjemnym stylem. Słodko-gorzka historia wzbudzi w Was całą gamę emocji, nie będziecie mogli oderwać się od czytania, na zmianę wybuchając śmiechem i ocierając łzy, a po skończeniu na pewno szybko zatęsknicie za Georgią!

H.P. Lovecraft, François Baranger - W górach szaleństwa (tom I)

Na przełomie 1930 i 1931 roku zespół naukowców z Uniwersytetu Miskatonic prowadził ekspedycję badawczą na skutej wiecznym lodem Antarktydzie. Podczas standardowych odwiertów przypadkiem doszło do niesamowitego, ale brzemiennego w skutkach odkrycia. Dwa lata później profesor Dyer, kierownik tejże ekspedycji, postanawia w końcu wyjawić przerażające szczegóły, które dotąd ukrywał przed światem, a nawet przed współtowarzyszami, bojąc się, że zostanie posądzony o fałszowanie dowodów lub czyste szaleństwo. Albo, co gorsza, że ktoś inny postanowi zweryfikować jego opowieści. Jednak czas nagli, kolejni naukowcy planują wyprawę w to samo miejsce, a to, co tam znajdą... nigdy nie powinno zostać odkryte.

Twórczość Lovecrafta od dziesięcioleci pobudza wyobraźnię czytelników na całym świecie, jego pełne grozy, makabryczne i szaleńcze wizje stały się inspiracją dla wielu późniejszych twórców literatury, muzyki i filmu. W wykreowanym przez niego uniwersum umieszczono także akcję licznych gier planszowych i komputerowych, a motywy Przedwiecznych czy Necronomiconu, tajemniczej księgi, opisującej najbardziej przerażające i plugawe koszmary, na stałe wpisały się do popkultury.

Zresztą, moją przygodę z Lovecraftem rozpoczęłam właśnie od gier planszowych - Horroru w Arkham, Eldrich Horror i Posiadłości szaleństwa (która jest jedną z moich ulubionych i gorąco ją polecam!). Wykreowany w nich świat tak mnie oczarował, że zdecydowałam się sięgnąć do źródła i przepadłam bez reszty.

W górach szaleństwa to jedno z bardziej rozpoznawalnych opowiadań Lovecrafta, nic więc dziwnego, że zostało ono wydane w wielu różnych odsłonach (sama czytałam je już w zbiorze Zgroza w Dunwich i inne przerażające opowieści, również Wydawnictwa Vesper). Natomiast ta najnowsza, z ilustracjami francuskiego artysty, Françoisa Barangera (nie wiem, czy można to tak odmieniać, francuski to dziwny język), jest jak dotąd najbardziej zachwycająca.


Książkę rozpoczyna piękna przedmowa Maxime'a Chattama, którą zdecydowanie warto przeczytać przed lekturą części właściwej. Jego zachwyt już na wstępie udziela się czytelnikowi, który nie może się doczekać, żeby na własne oczy przekonać się o prawdziwości jego spostrzeżeń.

I zdecydowanie się nie zawiedzie! Baranger wiernie oddaje w swoich dziełach najmniejsze nawet detale, podpisy na mapach, szron na szybach. Jego ilustracje wręcz do złudzenia przypominają fotografie, a kreska jest nie tylko realistyczna, ale też niezwykle przyjemna dla oka. Artysta zachwyca grą światła, o czym wspomina w przedmowie Chattam, która nadaje grafikom cudowny klimat, zarówno w przypadku bezkresnej lodowej pustyni, jak i bardziej przerażających obrazów, które pojawiają się z czasem.

Za klimat opowiada również charakterystyczny dla Lovecrafta styl pisania, trudny, starodawny język, naukowy żargon. Brak jakichkolwiek dialogów rekompensuje on opisami dokładnymi aż do najdrobniejszych detali, nagromadzeniem przymiotników, dzięki którym z chirurgiczną precyzją tworzy plastyczne obrazy, oddziałujące na naszą wyobraźnię. Opowiadanie to szczególnie porusza w duszy czytelnika cząstkę niespełnionego podróżnika i odkrywcy, któremu marzą się dalekie podróże i niesamowite odkrycia. W końcu akcja rozgrywa się w czasach, w których istniały jeszcze na mapach niezbadane lądy, pełne tajemnic białe plamy, gdzie potencjalnie mogły być ukryte najwspanialsze cuda (albo najgorsze koszmary).


W górach szaleństwa jest obszernym opowiadaniem, dlatego w tym nowym wydaniu zostało podzielone na dwa tomy. Na premierę drugiego będziemy musieli prawdopodobnie poczekać do przyszłego roku. A jest na co czekać! Pierwsza część to tylko zapowiedź grozy, przedsionek piekła. Skupia się głównie na szczegółowym opisie wyprawy na Antarktydę i pierwszych niecodziennych odkryciach, które każą nam z coraz większą ekscytacją i napięciem przewracać kolejne strony. A znając dalszy ciąg opowiadania, już nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć, jak będzie wyglądał tom drugi!

Całość została zamknięta w twardej okładce z obwolutą. Pomimo pokaźnych gabarytów, książkę czyta się wygodnie i przyjemnie, w każdej chwili można też oderwać się od tekstu i przenieść wzrok na ilustracje, kontemplować, zachwycać się tym, jak pięknie przedstawiają opisywane akurat wydarzenia. Duży format pozwala na dostrzeżenie najmniejszych detali, a przy okazji sprawia, że tekst jest dobrze widoczny i ładnie wkomponowany w obrazy. Każda strona jest zaprojektowana z najwyższą dbałością o szczegóły, dlatego niezmiernie raziły mnie dwa błędy w druku, które w niej zauważyłam. Wiecie, dwa błędy to niby nic takiego, ale w dziele wydanym z takim rozmachem nie powinny się znaleźć.

Twórczość Lovecrafta zachwyca zawsze, a w tej nowej odsłonie została wyniesiona na jeszcze wyższy poziom. To zdecydowanie obowiązkowa pozycja dla wszystkich zagorzałych fanów, ale jeśli dopiero zamierzacie rozpocząć swoją przygodę w tym upiornym i przerażającym świecie, to czemu nie mielibyście tego zrobić z tak przepięknie wydaną książką w dłoni? Nie ukrywam, że jeżeli w takiej formie ukażą się pozostałe najważniejsze dzieła Lovecrafta, będę najszczęśliwszą osobą na świecie!

Alice Lugen - Tragedia na Przełęczy Diatłowa. Historia bez końca

W nocy z 1 na 2 lutego 1959 na wschodnim stoku góry Chołatczachl (na potrzeby uzyskania większego dramatyzmu tłumaczy się ją jako Góra Umarłych) doszło do tajemniczego wydarzenia, w którym śmierć poniosło dziewięciu uczestników wyprawy pod kierownictwem Igora Diatłowa, mającej zdobyć szczyt Otorten. W środku nocy rozcięli oni od wewnątrz swój namiot, wybiegli na trzydziestostopniowy mróz bez kurtek i w samych skarpetkach, oddalili się na około półtora kilometra od obozu, gdzie próbowali rozpalić ognisko, a potem... wszyscy umarli. 

Dramatyczne wydarzenia, które rozegrały się na Przełęczy Diatłowa, wtedy jeszcze bliżej nieokreślonej, bezimiennej części lasu w dolnych partiach północnego Uralu, pobudzają wyobraźnię tysięcy ludzi po dziś dzień. I dalej nie zostały wyjaśnione. Powstały na ten temat tysiące książek, reportaży, artykułów, postów na blogach, filmików na youtubie, wątpliwy horror, a także, jakżeby inaczej, pokaźna liczba teorii spiskowych (od tajnych szpiegów amerykańskich aż do ingerencji obcej cywilizacji). Nawet obecnie co jakiś czas można usłyszeć o "nowych dowodach", kolejnych hipotezach, wynikach ponownych badań DNA, świadkach, którzy nagle chcą dodać coś od siebie, "niesamowitych odkryciach, które zmienią wszystko" i innych chwytliwych informacjach.

Tak jak mówi podtytuł, jest to historia bez końca. Historia, która najprawdopodobniej będzie spędzać sen z powiek kolejnym pokoleniom i pozostanie jedną z wielu nierozwiązanych zagadek ludzkości. Z tej książki nie dowiemy się, jaka była prawdziwa przyczyna śmierci grupy Diatłowa, bo tak naprawdę nikt nie jest w stanie stwierdzić jej ze stuprocentową pewnością. Oczywiście, niektóre hipotezy wydają się bardziej prawdopodobne od innych (niestety kosmici są na przegranej pozycji, a to moja ulubiona teoria!). Czego w takim razie dowiemy się z lektury? 

Otóż, poznamy historie wszystkich uczestników wyprawy, przeczytamy opisy ich życia, zobaczymy zdjęcia. Szczegółowo prześledzimy każdy dzień wyprawy do momentu, w którym urywają się wszystkie zapisy w dziennikach jej członków. Będziemy mogli zapoznać się z przebiegiem poszukiwań i śledztwa, aż do jego niespodziewanego zakończenia. Autorka omawia też hipotezy, które powstały w pierwszych latach po tragedii, a także współcześnie, gdy sprawa została na nowo wzięta pod lupę po zaskakującym oświadczeniu, wydanym przez Prokuratora Lwa Iwanowa. Oczywiście to nie wszystkie aspekty, które zostaną tu poruszone, ale nie będę zdradzać Wam żadnych smaczków ani ciekawostek. Powiem tylko, że od razu zauważyłam rozbieżność między przedstawionymi tu informacjami, a artykułami na portalach internetowych. I kto ma rację? 

Narracja jest przyjemna i bardzo ciekawa, wszystkie istotne fakty i informacje zostały rzetelnie przedstawione. Autorka czasami pisze z humorem, doprawia swój tekst błyskotliwymi przemyśleniami i uwagami, czasami natomiast czuć powiew tajemnicy i grozy, gdy nagle pojawia się stwierdzenie w stylu "nie miał świadomości, że jego pesymistyczna wizja okaże się prorocza". Lugen zwraca uwagę nawet na drobne szczegóły i nieścisłości, rzeczy, które powinny być odnalezione w obozie, ale ich zabrakło, zachowanie uczestników wyprawy. 

Odkrywa również nieudolność władz, zakłamanie, machlojki i przekręty, które stosowano w ZSRR w czasach zimnej wojny, mówi o drażliwych informacjach, które pozostawały ukryte przez dziesiątki lat. Przedstawia naprawdę absurdalne sytuacje w sposobie funkcjonowania państwa i smutne realia panujące w Związku Radzieckim.

Nie ukrywajmy, tragedia na Przełęczy Diatłowa to fascynująca historia, która dodatkowo została w książce opisana w tak ciekawy sposób, że czytałam ją z zapartym tchem i cały czas miałam nadzieję na zupełnie inne zakończenie. Jej główni bohaterowie byli młodymi, pełnymi energii i pasji ludźmi, tylko trochę młodszymi ode mnie, radosną grupą przyjaciół, która śpiewała na dworcu, tańczyła przy ognisku, cieszyła się na myśl o przygodzie. Poznajemy ich na stronach tej książki, czytamy słowa, które zapisali w swoich dziennikach, oglądamy ich twarze na zdjęciach. I przez cały czas mamy świadomość, jak tragiczny spotkał ich koniec.

Jeśli dla kogoś będzie to pierwsze spotkanie z tajemniczą historią grupy Diatłowa albo jeśli dotychczas jego wiedza opierała się głównie na teoriach spiskowych dotyczących kosmitów (piątka!), to ta książka na pewno będzie dla niego niesamowicie pasjonująca. Natomiast, jeśli ktoś jest na bieżąco z aktualnym stanem wiedzy (a informacji w internecie można znaleźć mnóstwo! Tylko pamiętajcie, żeby szukać wiarygodnych źródeł), prawdopodobnie nie znajdzie tu zbyt wielu nowych informacji. 

James Wyllie - Żony nazistów. Kobiety kochające zbrodniarzy

Wszyscy znamy nazwiska zbrodniarzy wojennych, najbliższych współpracowników Hitlera, doradców, sekretarzy, szefów SS, Gestapo, odpowiedzialnych za ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej, którzy zapisali się na kartach historii swoim okrucieństwem, masowymi mordami, fanatycznym oddaniem ideom nazizmu. Goebbels, Himmler, Hess, Göring, Bormann, Heydrich.

Jednak jak często wspomina się o ich żonach? Kobietach, które stały przy nich przez cały czas: podczas przewrotów, torowania sobie drogi do władzy, walki o pozycję u boku Hitlera, a w końcu także w czasie drugiej wojny światowej. Co tak naprawdę wiemy o Magdzie Goebbels, Margarete Himmler, Ilse Hess, Gerdzie Bormann, Linie Heydrich, Carin i Emmy Göring? Czy były świadome zbrodni popełnianych przez mężów i w pełni ich popierały? A może to tylko kolejne ofiary nazizmu, które o niczym nie miały pojęcia?

Brylowały w towarzystwie, występowały w propagandowych spotach społecznych, walczyły między sobą o względy Hitlera. I czerpały z nich korzyści. Gdy inne kobiety mogły kupić jedną parę pończoch rocznie, one ubierały się u paryskich projektantów. Gdy obywatele Rzeszy otrzymywali coraz mniejsze racje żywnościowe, one organizowały wystawne przyjęcia i podawały takie frykasy jak kawior. Gdy państwo popadało w coraz większe ubóstwo, brakowało nawet podstawowych produktów, one otrzymywały paczki z proszkiem do prania, cukrem i kawą.

Z drugiej strony, żyły w ustroju, który głosił, że nadrzędną rolą kobiety jest rodzenie dzieci. Że nie powinna się ona zajmować polityką. Sam Hitler nie lubił, gdy w jego towarzystwie panie wyrażały swoje poglądy i mieszały się do "męskich" spraw. Musiały więc bardzo uważać, ponieważ ich potknięcie mogło ściągnąć gniew i nieprzychylność Führera nie tylko na nie, ale także na mężów i całe rodziny. Były to kobiety smutne, niedoceniane, stłamszone, zdradzane, zostawiane same sobie na wiele miesięcy, kiedy ich mężowie zajmowali się sprawami wielkiej wagi państwowej albo po prostu znajdowali coraz to nowe kochanki. Zapomniane i stęsknione. Prawdziwe. Ludzkie.

To aspekt książki, który zrobił na mnie największe wrażenie. Pióro Wylliego, jego sposób prowadzenia narracji i przedstawiania historii bardziej w formie opowieści niż suchych faktów sprawiły, że po raz pierwszy spojrzałam na przedstawione tu postaci historyczne, jak na prawdziwych, realnych ludzi. To nie tylko twarze na czarno-białych zdjęciach. To nie tylko budzące grozę nazwiska z podręczników.

Ale przez to jeszcze bardziej porażający stał się dysonans między ich ludzką stroną a potwornymi, bezdusznymi czynami. W mojej głowie raz po raz pojawiały się  pytania: jak można równocześnie być zimnokrwistym mordercą, kochającym mężem i czułym ojcem? Jak można być oddaną, wzorową matką, a potem otruć szóstkę swoich dzieci?

Załamywałam nad tą książką ręce i kręciłam z niedowierzaniem głową. Niektóre przedstawione tu fakty i historie wydawały mi się czystą, niepojętą abstrakcją. Dalej nie wiem, jak pogodzić ze sobą obrazy tych ludzi, przedstawionych tu kobiet i ich mężów. Wydaje mi się zupełnie niewyobrażalne, że Margarete Himmler była pielęgniarką, opiekowała się rannymi podczas pierwszej wojny światowej, podczas drugiej zarządzała działaniami Czerwonego Krzyża. Ponieważ ta sama kobieta przechadzała się ze swoją córką po ogrodzie, uprawianym przez wygłodzonych, ledwie żywych więźniów obozu koncentracyjnego, beztrosko podziwiając zioła rosnące na podlanych łzami i krwią grządkach...

Tytuł sugeruje, że książka ta traktuje o żonach nazistów, jednak Wyllie nie ogranicza się jedynie do opisania ich życia. Porusza tak wiele różnych wątków, prowadzi nas przez początki ruchu nazistowskiego w Niemczech, przejęcie władzy przez nazistów, Anschluss, wybuch II wojny światowej, a także czasy już po jej zakończeniu, a sama książka jest podzielona chronologicznie na cztery główne części. Oprócz historii nazistowskich żon (lub kochanek), przedstawia także wydarzenia z życia ich mężów, samego Hitlera i Rzeszy, które były ściśle powiązane z losami kobiet.

Autor powołuje się na wiele źródeł, opracowań, notek prasowych, posiłkuje się jednak także prywatną korespondencją, dziennikami i bibliografiami napisanymi przez samych bohaterów Żon nazistów lub ich najbliższych - tak jak książka Liny Heydrich, w której opisała swoje życie z mężem (i zarzeka się, że był on przecudownym człowiekiem). Możemy niejako wejść z buciorami w prywatne życie tych ludzi, przeczytać fragmenty ich listów miłosnych i najskrytszych myśli, spisanych w pamiętnikach. 

Wbrew pozorom (biorąc pod uwagę tematykę), styl, w którym utrzymana jest książka, pozostaje raczej luźny, swobodny, momentami wręcz kolokwialny, gdy autor posuwa się do użycia stwierdzeń w stylu "Magda nie była idiotką". Zabieg ten sprawia, że lektura staje się przystępna dla odbiorcy. Jest to na pewno bardzo interesująca pozycja, która dostarcza ogromnej dawki wiedzy, wzbudza w czytelniku niesamowicie wiele sprzecznych emocji i skłania do refleksji. Łączy w sobie tak wiele różnych aspektów, historię, politykę, codziennie życie ludzi zwykłych, a także tych uprzywilejowanych i ogromną przepaść między nimi, wszystko to przedstawiając w sposób niezwykle interesujący. 

Jedynym mankamentem jest nieco chaotyczny sposób prowadzenia narracji - autor "skakał" pomiędzy faktami z życia poszczególnych żon, niekiedy cofał w czasie, by powołać się na pewne momenty z przeszłości, które doprowadziły do późniejszych wydarzeń. Zdarzyło mi się zgubić wątek, nie wiedziałam do której kobiety odnosi się dana historia (tym bardziej, że na początku ich imiona mogą się nam jeszcze mylić). Natomiast nie jest to rzecz, która zaważyłaby na pozytywnym odbiorze książki. 

Całość została wydana z najwyższą dbałością o szczegóły i zachowaniem estetyki - w dużym formacie, twardej oprawie, z tłoczonymi literami na okładce, zdjęciami w środku, schludną i przyjemną dla oka szatą graficzną. Naprawdę, sam wygląd tej książki zachęca do czytania!

Trudi Canavan - Klątwa Kreatorów

Poniżej znajduje się recenzja czwartej części Prawa Milenium, więc jeśli nie czytaliście jeszcze poprzednich, to po pierwsze - powinniście to zmienić, a po drugie - nie patrzcie już na następne zdanie. Ani na kolejne.

A na to to już w ogóle. 

Rielle, na zlecenie przywódcy odnowicieli, Baluki, cały swój czas poświęca na przywracanie światom magii. Niestety ich liczba jest tak ogromna, że nawet najpotężniejsza kreatorka w dziejach nie może pomóc wszystkim. Tyen natomiast stara się odzyskać dobre imię, które utracił będąc szpiegiem Raena. Jednak małą grupę jego uczniów nękają najemnicy, nasłani przez powszechnie znaną i renomowaną Szkołę Magii w Liftre, w której sam kiedyś nauczał. A kiedy już w końcu wydaje mu się, że znalazł rozwiązanie swoich problemów, na horyzoncie pojawia się nowy i to tak ogromny, że te dotychczasowe stają się błahostkami.  


Wszystko wskazuje na to, że Rielle, Tyen i odnowiciele będą musieli połączyć siły, by zwalczyć nowe niebezpieczeństwo. Nie mogą przy tym liczyć na zbyt duże wsparcie (chociaż pewne osoby, znane nam z poprzednich części, okazują się bardzo pomocne), są więc zmuszeni pogrzebać stare konflikty, zakopać topór wojenny, wyzbyć się nieufności, a nawet sprzymierzyć z dawnym wrogiem, żeby poradzić sobie z siłami zła. 

Klątwę Kreatorów czyta się szybko i przyjemnie, jak zresztą wszystkie książki Trudi. Autorka ma ogromny talent do wymyślania nowych historii, postaci, światów i tworzenia ciekawej fabuły. Sytuacja w Klątwie staje się więc coraz trudniejsza i poważniejsza, skala problemu rośnie w zaskakującym tempie i obejmuje coraz więcej światów, badania nad jego rozwiązaniem prowadzi zespół genialnych wynalazców i tak oto przez pół książki budowane jest napięcie, które nie pozwala czytelnikowi na ani sekundę wytchnienia w oczekiwaniu na wielki finał... 

Żeby potem akcja rozwiązała się na kilku stronach. Tak, tak, dobrze widzicie. Zakończenie jest niestety mocno rozczarowujące. Cały problem wydawał się o wiele bardziej złożony, wymagający i zdecydowanie miał potencjał do rozwinięcia w kolejnej części. Chociaż z drugiej strony, odejście od trylogii i tak było zaskakującym posunięciem. W końcu, gdy słyszymy "Canavan", od razu myślimy "trylogia".

Oczywiście nie znaczy to, że książka jest zła. Cudownie było wrócić do tego świata (a raczej tysięcy światów!) i bohaterów, z którymi jesteśmy już zaprzyjaźnieni. Na dobrą sprawę trudno ich nie lubić (chociaż ich skromność i obawa przed dzierżeniem władzy i potęgi potrafią być męczące. Mogliby mieć jakieś ludzkie wady!). Wątek miłosny, który pojawił się w drugiej części sagi, mimo pewnych problemów (jak to zwykle bywa), dalej jest aktualny. Na szczęście nie jest to ta sztuczna, cringe’owa miłość, którą często spotykamy w książkach. Czyta się o niej przyjemnie i naturalnie, i ma duży wpływ na to, jak postrzegamy głównych bohaterów. 

Wykreowane w Klątwie uniwersum jest niesamowicie ciekawe. Podróżowanie między światami, których są tysiące (o ile nie więcej), brzmi cudownie! Oryginalne systemy magiczne to też dobra i pożądana rzecz. Dlatego pomysł, że magia nie jest wewnętrzną siłą maga (z czym zazwyczaj można się spotkać w fantasy), tylko znajduje się wszędzie dookoła, jest czymś świeżym i atrakcyjnym. Chociaż trochę przeraża fakt, że jakiś potężny gość (a kilku takich się znajdzie) może pobrać całą magię ze świata, w którym się obecnie znajdujesz i nagle bum, jesteś uziemiony, bo nie ma już żadnej magii, która pozwoliłaby ci się przenieść do innego miejsca. A jej przywrócenie, jak dobrze wiemy, zajmuje lata, nawet przy pomocy kreatorów. 

Powrót do Prawa Milenium był fantastyczną przygodą i wielkim wydarzeniem dla fanów Trudi! Jeśli czytaliście poprzednie części, to nie możecie obyć się bez tej najnowszej, o czym najprawdopodobniej dobrze wiecie! Canavan nie zawodzi swoich czytelników i po raz kolejny zapewnia nam rozrywkę na poziomie. 

J.C. Cervantes - Strażnik ognia

Jeśli nie czytaliście jeszcze poprzedniej części przygód dzielnego Zane'a, wrzuconego na głęboką wodę wprost w sam środek świata pradawnych majańskich bóstw i stworzeń, zapraszam Was na recenzję Posłańca burzy.

Zane mieszka z rodziną na pięknej, tropikalnej wysepce, ukryty przed światem (a szczególnie przed bogami, którzy są przekonani, że umarł) czarami władczyni świata umarłych. Nie może się jednak w pełni oddać sielankowemu życiu i wiecznym wakacjom, ponieważ sen z powiek spędza mu kilka istotnych kwestii.

Po pierwsze, dalej nie nauczył się panować nad swoimi mocami (Rosie, która jest teraz teleportującym się i dymiącym z nozdrzy ogarem piekielnym radzi sobie z panowaniem nad ogniem zdecydowanie lepiej niż on). Po drugie, musi jakoś uporać się z uczuciami do Brooks (o których ona oczywiście nie wie, a on modli się, żeby nigdy nie wpadła jej w ręce ta historia, którą napisał na polecenie bogów, a w której to rozwodzi się nad tym, jak bardzo dziewczyna jest niesamowita). A po trzecie, Hurakan dalej jest więziony przez pozostałych bogów za złamanie Przymierza i Zane zamierza zrobić wszystko, żeby go uwolnić.

Jednak akcja ratunkowa jest zagrożona już od samego początku, w dodatku ktoś czyha na moce Zane'a, na horyzoncie pojawiają się nowi, niespodziewani przeciwnicy, a także problemy bardziej naglące od uwolnienia Hurakana. Zane będzie musiał położyć na szali własne życie (i to prawie dosłownie!), żeby uchronić innych od zguby.

Na szczęście chłopak zyskuje nowych i... niespodziewanych sprzymierzeńców. Bardzo podoba mi się kreacja jednego z bohaterów, o którym nie mogę Wam niestety wspomnieć, ale jego postać jest przedstawiona dużo lepiej i szerzej niż w Posłańcu. Do tego dochodzi jeszcze Ren - mała grzejąca serduszko gaduła, która została odmalowana dużo lepiej niż Brooks!

W Strażniku pojawiają się nowe magiczne motywy, nawiązujące do majańskich wierzeń, które skradły moje serduszko i były naprawdę ciekawe, a niekiedy całkiem mroczne (ale super!). Przy okazji, podczas czytania poprzedniej części zachwycałam się innowacyjnym i egzotycznym pomysłem na wykorzystanie wierzeń majańskich. Otóż w tej części poznamy jeszcze... mitologię aztecką (jednak się różnią, zastanawiałam się nad tym ostatnio)!

Spędzimy też więcej czasu w Xibalbie, co mnie niezmiernie cieszy, bo to cudowne miejsce, a przy okazji Ixtab jest naprawdę świetnie wykreowana (i ma więcej czasu antenowego niż na przykład taki Hurakan). W ogóle trochę dziwi mnie zabieg autorki - nie poświęca zbyt wiele uwagi bohaterom, którzy, wydawałoby się, są dosyć istotni dla fabuły, a nad takimi pobocznymi strasznie się rozwodzi. Wygląda to tak, jakby udało jej się przypadkiem stworzyć naprawdę dobrą postać (co w sumie jest prawdą, Ixtab jest super), więc musi ją teraz wycisnąć do cna.

W wir akcji wpadamy już od pierwszych stron i nie zwalniamy tak naprawdę ani na chwilę. Przeskakujemy z miejsca na miejsce, z szybkością błyskawicy podróżujemy między miastami (i wymiarami!). Dzięki temu książkę czyta się w mgnieniu oka, a akcja i fabuła są niesamowicie rozbudowane.

Wydaje mi się natomiast, że koniec przyszedł jednak trochę zbyt szybko (tym bardziej, biorąc pod uwagę mnogość i szczegółowość wydarzeń, które do niego prowadziły) i przeminął bez fajerwerków. Wszystko w książce zmierzało do wielkiego kulminacyjnego momentu, który zupełnie nie zrobił na mnie wrażenia, a potem atmosfera nagle przygasła i nadszedł koniec.

Zgódźmy się, że sceny walki to coś, z czym autorka nie radzi sobie jakoś wybitnie i z jednej strony rozumiem, że nie mogą one być niesamowicie krwawe ze względu na młodsze grono odbiorców, ale z drugiej... jak już pisze się o okrutnych bóstwach i mrożących krew w żyłach potworach, to trzeba zachowywać jakieś pozory.

Przy okazji potencjał niektórych postaci został zupełnie niewykorzystany, ale daję jej na to szansę w kolejnej części. Bo oczywiście czeka nas część trzecia, która będzie nawiązywała do bardzo, baaaardzo popularnego w młodzieżowym fantasty motywu. Co  bynajmniej nie znaczy, że nie zamierzam jej czytać. Klimat książek Cervantes niezmiennie mnie urzeka, jej postaci bawią, a pomysły są naprawdę ciekawe, więc bardzo chcę zobaczyć, w jaki sposób potoczą się dalsze losy Zane'a i jego majańskich znajomych.

J.C. Cervantes - Posłaniec burzy

Zane nie ma żadnych przyjaciół poza swoim psem, Rosie, znalezionym na pustyni. Razem spędzają całe dni na badaniu wulkanu, który wznosi się niedaleko domu chłopaka (nazwał go nawet pieszczotliwie Bestią!). Oczywiście, Zane ma jeszcze mamę, wujka Honda, który kocha oglądać zapasy i dwoje sąsiadów, którzy są niemal jak jego rodzina, ale wydaje mu się, że jednak nikt nie rozumie go tak dobrze, jak Rosie - w końcu ona ma tylko trzy nogi, a on jedną nogę ma krótszą, przez co całe życie kuleje i musi znosić drwiny innych dzieciaków.

Jednak pewnego dnia proste, monotonne życie zwykłego (choć trochę introwertycznego) trzynastolatka, którego największym problemem jest to, że mama zapisała godo nowej katolickiej szkoły, zostaje wywrócone do góry nogami. Okazuje się, że wokół Zane'a istnieje świat pełen magii, demonów i starożytnych bogów, a chłopak ma w nim do odegrania bardzo istotną (i niewdzięczną) rolę. Oto nadchodzą mroczne czasy, czasy przewidziane przez stare przepowiednie i może już nigdy nic nie będzie takie samo.

Wszyscy przynajmniej słyszeli o powieściach Ricka Riordana o Percym Jacksonie i bogach olimpijskich, albo o Magnusie Chase i bogach nordyckich. Posłaniec Burzy należy natomiast do serii Rick Riordan Przedstawia, w której skład wchodzą książki młodzieżowe nawiązujące do mitologii koreańskiej, indyjskiej albo, jak w tym przypadku, majańskiej!

Od razu na wstępie powiem, że zamierzam oceniać Posłańca, zupełnie nie zwracając uwagi na pozostałe polecane czy też napisane przez Riordana serie, głównie dlatego, że żadnej z nich nie czytałam. Czemu? Nie wiem. Tym bardziej, że ja naprawdę uwielbiam nawiązania do wszelkiej maści mitologii!

Ta książka jest dla mnie szczególnie wyjątkowa i egzotyczna, bo dotychczas jedyne zetknięcie z majańską kulturą miałam, kiedy w 2012 przepowiadano koniec świata. I kiedy oglądałam El Dorado (chyba, że to akurat byli Aztekowie, nie chcę wyjść na ignorantkę, ale, tak jak mówiłam, nie mam zbyt dużego obycia w tym temacie ani pojęcia, na ile ich religie były ze sobą powiązane). 

W każdym razie, majańskie wierzenia urzekły mnie bez reszty. Nie ukrywam, że duża część mojego zachwytu książką wynika właśnie z samego wprowadzenia do niej tej mitologii. No bo powiedzcie mi - czy to nie cudowne mieć oddzielną boginię od czekolady? Majowie wiedzieli, co robili! Z drugiej strony pojawia się tutaj też mroczny wątek i wiele nawiązań do majańskiej krainy umarłych (Xibalby), która była naprawdę paskudnym, przerażającym i obrzydliwym miejscem. I chociaż może to zabrzmieć dziwnie, autorka idealnie oddała ten grobowy klimat, co bardzo pozytywnie wpłynęło na mój odbiór książki (to ta ostatnia część zdania mogła być dziwna). A do tego dochodzą jeszcze hiszpańskie wstawki - pojedyncze słowa, albo całe zdanie, które idealnie tu pasowały!

Widać, że autorka świetnie się bawiła, mieszając współczesność z pradawnymi majańskimi wierzeniami. Cudownie przedstawiła bogów, ponadczasowe byty, które musiały dostosować się do naszych czasów. Niektórzy z nich zrobili się "nowocześni", nadążają za trendami, ich wypowiedzi są niekiedy wręcz absurdalne i komiczne! Jednak nie do końca podoba mi się fakt, że sobrenaturales,czyli różne mniej lub bardziej magiczne istoty, mają zwykłe amerykańskie imiona. 

Bohaterowie są w większości świetnie wykreowani, charakterystyczni, zabawni. Niestety muszę przyznać, że moją miłość zdobyły głównie postaci poboczne (takie jak Hondo), natomiast Brooks, czyli jedna z głównych bohaterek książki, była nieco mdła i nieszczególnie mnie urzekła.

Typ narracji, w której to Zane spisuje swoją historię, jest bardzo trafionym pomysłem. Jego śmieszne spostrzeżenia i wtrącenia to naprawdę złoto, a to, że kieruje się bezpośrednio do odbiorcy, nadaje tej historii większej realności. Pomyślicie sobie pewnie, na ile realne mogą być niby postaci z mitologii. Otóż, momentami naprawdę można uwierzyć w ich istnienie, tak zgrabnie zostały wplecione w tę historię i w nasz świat!

Akcja jest szybka, wartka, nie ma w niej niepotrzebnych przestojów. Książkę czyta się w mgnieniu oka i, mimo że jest docelowo przeznaczona dla dzieciaczków, które są połowę młodsze ode mnie, sprawiła mi niesamowicie dużo radości! Cały czas coś się dzieje, przed naszymi oczami przewija się cały panteon majańskich bóstw, galeria mitologicznych potworów i magicznych postaci. Sama fabuła jest dobrze poprowadzona, spójna, a przede wszystkim wciągająca.

A przy okazji, niech ktoś mi tylko powie, że ten tytuł nie jest super! Nikt się nie zgłasza? I dobrze, bo jest naprawdę świetny! Okładka zresztą też zdobyła moje serduszko!

Michael Palin - Korea Północna. Dziennik podróży

Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna, czyli Korea Północna, to jedno z najbardziej hermetycznych i kontrowersyjnych państw na świecie. Kiedy tylko słyszymy tę nazwę, od razu przychodzi nam na myśl socjalizm, całkowita cenzura, bezgraniczne, wręcz fanatyczne oddanie przywódcy, nienawiść do Ameryki, konflikt nuklearny i Kim Dzong Un przyglądający się wojskowej paradzie. 

Przez wiele lat z tego kraju docierały do nas mrożące krew w żyłach opowieści, ale tylko nielicznym udało się uzyskać zgodę na wjazd do Korei, a jeszcze węższej grupie pozwolono uwiecznić panujące tam realia. Jednak wycieczki zawsze muszą odbywać się pod ścisłą kontrolą opiekunów, którzy decydują co, jak i gdzie można nagrać, w które miejsca pojechać i które fragmenty trzeba z nagrań usunąć, żeby przedstawić kraj w jak najlepszym świetle oraz idealnie oddać panującą w nim doktrynę. Wszystkie te zakazy i nakazy doprowadziły do tego, że dalej trudno znaleźć odpowiedź na pytanie, jak naprawdę wygląda życie w Korei Północnej.

Michael Palin odbył podróż do tego owianego złą sławą kraju w 2018 roku w ramach serialu dokumentalnego nagrywanego dla brytyjskiej telewizji. Podczas całej dwutygodniowej wyprawy prowadził dziennik - wszystkie swoje spostrzeżenia opisywał w małym, niebieskim kołowym skoroszycie i to właśnie na jego podstawie napisał później tę książkę. To obraz, na który nie nałożono cenzury (a przynajmniej autor nic nie wspomina na ten temat). 

Dziennik podróży przedstawia kraj, tak, jak widzi go ktoś obcy i wychowany w zupełnie innym świecie - w komercjalizmie i wolności słowa. Ktoś, dla kogo panujące w Korei zasady są dziwne, niezrozumiałe i absurdalne. Palin przyznaje się do tego, że popełniał gafę za gafą, niejednokrotnie doprowadzając do niekomfortowych sytuacji, wprowadzając swoich opiekunów w konsternację lub zażenowanie niewygodnymi pytaniami lub nieodpowiednim (jak na północnokoreańskie standardy) zachowaniem. 

Ta książka jest zderzeniem znanego nam dobrze świata i porządku rzeczy z rzeczywistością, która wydaje nam się zupełnie nie do pomyślenia. Z drugiej strony pokazuje, że Korea to nie tylko fanatyczne oddanie dla wodzów, w jakim obywatele zostali wychowani czy też fakt, że nie mogą oni pozwolić sobie na ani jedno słowo krytyki na temat rodziny rządzącej lub warunków, w jakich przyszło im żyć (z czego większość z nas dobrze zdaje sobie sprawę). To także blichtr i przepych tylko na pokaz oraz ukryta za nimi bieda i zacofanie. 

Jednak podczas swojej relacji Palin cały czas starał się pokazać, że Koreańczycy to też ludzie, a pod zamordyzmem, kłamstwami i przerażającymi nagłówkami gazet toczy się w tym kraju prawdziwe życie.

Jeśli chodzi o samą formę, to Palin opisuje wydarzenia z każdego dnia, uzupełniając je o własne spostrzeżenia, wnioski i uczucia. Są to zazwyczaj krótkie opisy, konkretne, ale bardzo obrazowe i pełne treści. Spodziewałam się co prawda, że będą one zabawne, napisane ciętym językiem i odkrywcze, ale niestety nie byłam całkowicie usatysfakcjonowana. Nie zrozumcie mnie źle, tę książkę pochłania się z ogromną przyjemnością i znalazłam w niej kilka zabawnych, kąśliwych uwag, ale ostatecznie czuję niedosyt (również pod względem informacyjnym) i najchętniej obejrzałabym dokument, który nagrywali. 

Natomiast warto na pewno wspomnieć o stronie wizualnej, bo książka jest wydana bardzo ładnie, z dbałością o szczegóły i dopracowaną szatą graficzną. Znajdziecie w niej mnóstwo zdjęć, a do tego pachnie po prostu obłędnie (czy to dziwne pisać coś takiego w recenzji?). Ale w końcu tym cechują się wszystkie książki Insignis, tak więc nie spodziewałam się zupełnie niczego innego.

Amy Harmon - Z piasku i popiołu

Amy Harmon przenosi nas w swej powieści do Florencji na skraju wojny. W czasach, w których Hitler pnie się na wyżyny władzy i zyskuje coraz większe wpływy na całym świecie, poznajemy Evę, młodą żydowską kobietę, na której rodzinę spadają coraz gorsze represje. Jednak mimo tej historycznej otoczki, Z piasku i popiołu to tak naprawdę historia miłosna. I pod wieloma względami - dosyć kontrowersyjna. Po pierwsze dlatego, że uczucie narodziło się między chrześcijaninem, a Żydówką. Po drugie, bo wychowywali się oni niemal jak rodzeństwo (i tak też o sobie mówili, mimo że rodzeństwem zdecydowanie nie byli). A po trzecie dlatego, że Angelo... był w seminarium, gdzie przyuczał się do roli księdza, a następnie przyjął święcenia.


To historia przepiękna, smutna, poruszająca i rozdzierająca serduszko. Bohaterowie raz po raz stają przed trudnymi wyborami, muszą mierzyć się ze stratą, walczyć o przetrwanie, weryfikować własne poglądy i prawdy, w których zostali wychowani. Ale w całej tej wojennej rzeczywistości, w okrutnych realiach i w chwilach zwątpienia, siłę daje im ich zakazana miłość.


Główni bohaterowie są tak żywi, ekspresyjni, pełni emocji. Ich relacja to zderzenie dwóch silnych charakterów, osób o odmiennej wierze i innym spojrzeniu na świat. Zagłębiamy się we wnętrza ich umysłów i dusz, poznajemy ich najbardziej skryte sekrety, myśli, pragnienia i obawy. To one są główną i najbardziej przejmującą osią całej powieści.

Ewa jest niezależna i piękna, całe życie zwracała na siebie uwagę, to Włoszka z krwi i kości, w dodatku niesamowicie uzdolniona skrzypaczka. Nie potrafi się ukrywać i czekać na lepsze życie, chce działać, pomagać ludziom. Kocha Angela od zawsze, on jednak na przestrzeni lat ciągle ją odpycha i łamie jej serce. Angelo to natomiast niepewny siebie kaleka, który w Bogu odnalazł siłę i wyrósł na dobrego, pełnego miłości i skorego do poświęceń człowieka, księdza przejętego swoją misją, otoczonego aurą zaufania i spokoju, do którego ludzie lgną i któremu ufają. W sercu przeżywa swoją małą, osobistą wojnę - chciałby oddać się w całości Bogu, ale nie potrafi zapomnieć o Evie.


Obydwoje od razu wzbudzili moją sympatię, odczuwałam ich ból i smutek, starałam się zrozumieć targające nimi emocje. I cały czas bardzo im kibicowałam. Zresztą pozostali bohaterowie Harmon też są jak żywi. Na przykład Camillo, ojciec Evy, był tak przemiłą osobą, a gdy czytałam o jego kłótniach z bratem, po prostu nie mogłam nie wyobrazić sobie dwóch ekspresyjnie wymachujących rękami Włochów.


Jednak autorka przepięknie kreuje nie tylko swoich bohaterów, ale również świat w powieści. Sprawia, że czytelnik natychmiast zapada się w klimat włoskiego miasta, przepełnionego sztuką, architekturą i historią, albo w klimat plaży, nadmorskiej sielanki, obiadu na tarasie. Pozwala odczuć swojską rodzinną atmosferę, duszącą intymność pomiędzy dwójką ludzi, którzy muszą walczyć ze swoim uczuciem, sakralność i podniosłość modlitwy.

Ale w równie obrazowy sposób Harmon oddaje także grozę wojny.

Do tej pory nie miałam tak naprawdę pojęcia, jak wyglądała II wojna światowa we Włoszech (znałam oczywiście ogólny zarys, nazwisko Mussoliniego i to, że na początku Włochy opowiedziały się po stronie Hitlera, potem jednak zmieniły zdanie i musiały ponieść tego konsekwencje). Ale jak wyglądało życie zwykłych obywateli? Jaką rolę odegrał Watykan? Ta książka to dobra lekcja historii, tym bardziej, że autorka powołuje się na faktyczne wydarzenia i postaci historyczne.

W opisie książki przeczytamy, że akcja rozgrywa się w 1943 roku, co nie jest do końca prawdą, bo wydarzenia rozpoczynają się jeszcze przed wojną (a retrospekcje sięgają również czasów, gdy Eva i Angelo byli małymi dziećmi) i trwają aż do jej końca. Pozwala nam to stopniowo śledzić nastroje antysemickie, kolejne obostrzenia wprowadzane wobec Żydów, kolejne wydarzenia, które doprowadziły do tego, że życie Evy i wielu innych ludzi znalazło się w ogromnym niebezpieczeństwie.

Na mój zachwyt tą książką złożyło się tak wiele rzeczy. Przepiękne opisy religii, jej głębi, aktów wiary i siły, którą daje ludziom. Przedstawienie różnych punktów widzenia na wiarę, szacunek z jakim autorka mówi zarówno o chrześcijaństwie, jak i o judaizmie. Motywy sztuki i muzyki, które były tak ważne w życiu naszych młodych bohaterów. Ale przede wszystkim piękna historia miłości, zarówno do drugiego człowieka, jak i do Boga, miłości, która tysiące razy zostaje wystawiona na próbę i którą sami bohaterowie próbują w sobie zdusić.

Przeczytałam tę powieść już tydzień temu, ale teraz, pisząc recenzję, odczuwam przemożną potrzebę, żeby sięgnąć po nią znowu. Mam zamiar wrócić do tej historii jeszcze nie raz i jestem pewna, że na długo pozostanie w moim serduszku. Jedyne do czego mogę się przyczepić, to kilka literówek i błędów interpunkcyjnych, które jednak zupełnie nie wpłynęły na mój odbiór powieści. To naprawdę cudowna historia!