Sally Rooney - Normalni ludzie

Marianne i Connell chodzą do jednej szkoły. Na lekcjach udają, że się nie znają, na korytarzach nawet nie patrzą w swoją stronę, do perfekcji opanowali tę grę pozorów, której celem jest przekonanie wszystkich, że nie mają ze sobą nic wspólnego. A jednak prawda jest zupełnie inna. Powoli stają się dla siebie coraz ważniejsi, a ukrywanie swoich uczuć przed całym światem może okazać się niebyt prostym i wygodnym zadaniem.

Nie pokusiłabym się o stwierdzenie, że Normalni ludzie są obrazem związków dzisiejszej młodzieży, przedstawieniem realiów panujących wśród milenialsów, czy jak tam jeszcze nazwali tę książkę w materiałach promocyjnych. Wręcz przeciwnie. Ta historia przedstawia niepokojąco dysfunkcyjną relację dwójki osobliwych młodych ludzi z problemami. Czy promuje niezdrowe relacje? Nie sądzę. Ale też ich nie gani, mimo że cały czas towarzyszy nam podczas czytania uczucie, że coś tu jest bardzo nie tak i żaden związek ani relacja dwójki ludzi nie powinny tak wyglądać. Ale w tej książce większość rzeczy, relacji i zachowań nie powinna tak wyglądać. 

Nasi główni bohaterowie są niedojrzali, denerwujący, egoistyczni. Kierują się dziecinnymi pobudkami i upośledzonym systemem wartości. Zachwycają się nad tym, jak to są dla siebie stworzeni, bo rozumieją się tak naprawdę bez słów, potrafią prowadzić całonocne rozmowy o życiu i śmierci, są tak niesamowicie zgrani w swoich poglądach i przemyśleniach i omg. A prawda jest taka, że... zupełnie NIE potrafią ze sobą rozmawiać. Wszystkie zerwania, kłótnie i nieporozumienia (a będzie ich dużo, cała ta książka i ich relacja opiera się na ciągu coraz bardziej groteskowych nieporozumień) wynikają w głównej mierze właśnie ze smutnego faktu, że nie potrafią porozmawiać ze sobą jak ludzie, przestawić swoich racji ani emocji.

I tutaj dochodzimy do istotnego elementu - na ile można hejtować zachowanie osób, które ewidentnie nie radzą sobie w życiu. Które mają problemy emocjonalne, nadwyrężoną psychikę, trudne dzieciństwo za sobą. Bo wiecie, ja też byłam zawsze awkward dzieckiem. Ale bycie awkward nie prowadzi do tak abstrakcyjnych sytuacji, jakie spotkały Marianne i Connella. Dlatego powtórzę po raz kolejny - to nie jest książka o nastoletnich problemach. To jest książka o problemach ludzi, którzy nie radzą sobie dobrze w kontaktach międzyludzkich i mają dużo swoich własnych dodatkowych dramatów (poza "standardowymi" problemami nastolatków) a w wyniku tego podejmują krzywdzące dla siebie i innych decyzje, nie potrafią budować zdrowych relacji z drugą osobą ani tym bardziej mówić o swoich uczuciach.

Dobrze, to już koniec moich przemyśleń na temat problemów przedstawionych w powieści. A teraz może powiem trochę o samej pozycji, którą, wbrew pozorom, oceniam całkiem dobrze! Jej bohaterowie byli naprawdę denerwujący, momentami wręcz okropni (Connella nie mogłam ścierpieć przez większość książki!), ale książka sama w sobie naprawdę zrobiła na mnie wrażenie. Ma doskonale wykreowany i zbudowany klimat, taki męczący i duszny. Miesza w głowie, wprowadza w niepokój, wywołuje w czytelniku całą gamę emocji. Po przeczytaniu ostatniej strony było mi tak potwornie ciężko na serduszku. A bohaterowie, mimo że drażnią Cię na każdym kroku, na jakimś poziomie jednak zdobywają Twoją sympatię, więc dalej im kibicujesz i trzymasz za nich kciuki.

Bardzo trudno było przyzwyczaić się do czytania dialogów, które nie są w żaden sposób wyróżnione - ani myślnikiem, ani cudzysłowem. Po pewnym czasie przestanie Was to razić, ale nie mam pojęcia, jaki ukryty cel miał ten zabieg. Same dialogi są raczej zdawkowe, niektóre naprawdę błyskotliwe i zabawne (ale wiecie, to raczej taki ironiczny, czarny humor), niestety z drugiej strony pojawiają się też takie, które sprawiają wrażenie nienaturalnych i wymuszonych. W dodatku autorka pokusiła się o wprowadzenie pseudo-odkrywczych, społeczno-artstycznych przemyśleń, tych z rodzaju "och, muszę pokazać jaką niesamowicie inteligentną i oświeconą osobą jestem, dlatego użyję wielu trudnych słów, rozmawiając o trudnych kwestiach", czego nie trawię. 

Naprawdę uważam, że to książka warta przeczytania - żeby wiedzieć, jakich relacji NIE tworzyć i jak ważna jest komunikacja. Żeby uświadomić sobie, że wokół nas żyje wielu ludzi, których przerasta świat i codzienność, a my możemy znać takie osoby i nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Rooney porusza szczególnie trudne tematy, a przedstawia je niezwykle obrazowo, umiejętnie grając na naszych emocjach, kreując wyraziste postaci i tworząc wciągającą fabułę. Ostatecznie jednak ocenienie tej powieści sprawiło mi niemało trudności, bo nie uważam, żeby była objawieniem współczesnej literatury. Znalazły się w niej niestety pewnie niedociągnięcia, które zdecydowanie mi przeszkadzały. 

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz