Marta Knopik - Czarne Miasto

Kiedy zobaczyłam zapowiedź fantastycznej powieści, której akcja toczy się na Śląsku, stwierdziłam, że na pewno muszę ją przeczytać. No bo w końcu, co takiego magicznego może być w Śląsku? Mieszkam tu od urodzenia i to chyba ostatnie miejsce, które wybrałabym na tło dla fantastycznej historii. Okazało się jednak, że nie mogłam bardziej się mylić. 

Wanda żyje samotnie w ogromnym mieszkaniu, opuszczona przez wszystkich najbliższych. Jej mąż zginął podczas Roku zaćmienia, a córki wyprowadziły się do Białego Miasta, zupełnego przeciwieństwa Czarnego Miasta, zawsze zimnego, ciemnego, śmierdzącego smogiem i utopionego w gęstej mgle, miasta, którego Wanda tak naprawdę nie cierpi. Kiedyś ściany mieszkania wypełniała miłość i śmiech, zamieszkiwała je normalna śląska rodzina, która przeżywa dobre i złe momenty, te grzejące serduszko, ale też przerażające i smutne. Oto historia zwyczajnych ludzi w nie do końca zwyczajnym świecie.

Przez cały czas podczas czytania książki towarzyszyć Ci będzie to wrażenie, że tak naprawdę nie wiesz, w którym miejscu przebiega granica między tym, co oniryczne, a co realne. Zacierają się kontury między baśniową krainą, a światem śmiertelników. I to jest w tej opowieści cudowne, tam nic nie jest tak naprawdę całkowicie zwyczajne, wszystko ma w sobie cząstkę magii, wszystko żyje. Stare legendy zamieszkują zaraz obok współczesnych ludzi, nawet jeśli oni już dawno zdążyli o nich zapomnieć. Przed wybrańcami mogą czasem odsłonić część swoich tajemnic, uchylić na ułamek sekundy rąbek, za którym skrywają się dawne dzieje. A nawet, jeśli już jakiś fragment książki jest, wydawałoby się, całkowicie normalny i realny, to i tak zawsze pojawia się w nim coś abstrakcyjnego. 

Marta Knopik operuje słowami po mistrzowsku. Naprawdę, dalej nie mogę wyjść z podziwu nad jej stylem pisania. Obrazy, które kreuje przed czytelnikiem są barwne, plastyczne i piękne. Z jednej strony poetyckie, a z drugiej... takie zwyczajne, swojskie, przywodzące na myśl zapach bulgoczących w wielkim garze konfitur albo tego miejsca, w którym zawsze bawiłeś się z kolegami za dzieciaka. Gdy autorka przytacza wspomnienia Wandy z dzieciństwa, to czujesz się prawie tak, jakby to były Twoje wspomnienia, jakbyś mógł naprawdę zobaczyć rzędy przetworów poustawiane kolorami w spiżarce jej matki. Gdy opisuje Czarne Miasto, zaczynasz czuć powoli opadającą wokół Ciebie mgiełkę kopalnianego dymu i sadzy, ciężkie powietrze, osadzające się na twojej skórze.

Przy okazji jestem fanką fatalistycznych motywów, więc słowa takie jak "Rok zaćmienia" niezmiennie mnie zachwycają. Momentami miałam też skojarzenia z Metrem 2033 Glukhovskiego, ale w takiej polskiej, swojskiej i abstrakcyjnej odsłonie i pewnie nie zaskoczy Was, jeśli powiem, że tym też jestem zachwycona. Zresztą, było tam tyle motywów, które mi się podobały, że aż nie jestem w stanie wyliczyć ich wszystkich! Czego i tak bym nie zrobiła, żeby nie psuć Wam zabawy w samodzielnym odkrywaniu ich i zachwycaniu się nimi. Cała ta książka była tak cudowną ucztą dla mojej wyobraźni i tej części serduszka, która kocha magię i abstrakcję, że chętnie przeczytałabym ją jeszcze raz, tutaj, zaraz. 

Mogłabym używać jeszcze wielu mądrych określeń w stylu oniryzm czy animizacja, ale żadne z nich nie odda w pełni niesamowitego klimatu, w którym zapadniecie się już od pierwszych stron. Ta książka ma w sobie coś tak ulotnego i nieuchwytnego, równocześnie cały czas przedstawiając dramaty, smutki i radości, które nie są nam obce. To tak naprawdę w gruncie rzeczy dość smutna opowieść, a jednak oczarowała mnie bez reszty. Przeczytajcie ją i też dajcie się oczarować!

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz