książki
recenzje
Wszyscy znamy postać Baby Jagi, złej staruchy, która przez setki lat wzbudzała w ludziach strach, bohaterki przerażających historii o wiedźmie, mieszkającej w głębi lasu, pożerającej dzieci na śniadanie, bratającej się z biesami i parającej czarną magią.
Sophie Anderson - Dom na kurzych łapach
Marinka mieszka ze swoją babcią w chatce na kurzych łapkach. I mimo że, kiedy chatka złoży nogi i schowa je pod siebie, może uchodzić za zwyczajne lokum zwyczajnych ludzi, tak naprawdę ani w niej, ani w jej mieszkańcach nie ma zupełnie nic zwyczajnego.
Otóż, babcia Marinki jest Babą Jagą. A dziewczynka pewnego dnia zostanie jej następczynią.

A co, jeśli prawda jest trochę inna?
Anderson wykonała w swojej książce jeden z moich ulubionych zabiegów. Wykorzystała znaną postać ze słowiańskiego folkloru, ale przedstawiła ją w zupełnie nowej odsłonie. Albo raczej z nowej perspektywy. W książce bowiem możemy dostrzec, że normalni ludzie faktycznie myślą o Babie Jadze jako o złej wiedźmie, której się boją. Natomiast ona specjalnie stara się to ich wyobrażenie podtrzymywać, ale tylko po to, żeby chronić swoją prawdziwą tożsamość - strażniczki, która pomaga duszom przedostać się przez Bramę do krainy zmarłych. Co jest bardzo, ale to bardzo odpowiedzialnym zadaniem!
Jednak Marinka nie chce brać na swoje barki tak ogromnej odpowiedzialności. Jej myśli kierują się ku miastom, które widzi w oddali, pełnym zwykłych, normalnych ludzi. Doskwiera jej samotność, brak towarzystwa innych dzieci, brak stałego miejsca, w którym mogłaby na dłużej zapuścić korzenie i zdobyć żywych znajomych. Buntuje się przeciwko myśli, że tak miałoby już zawsze wyglądać jej życie. Dziewczyna przekona się jednak, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli, a nasze czyny mają konsekwencje. Niekiedy bardzo straszne.
Już od pierwszego zdania zapadamy się w ten zaczarowany świat i klimat starych baśni. Anderson sprawnie wykreowała bajkową rzeczywistość, tchnęła życie w swoje postaci i obsypała wszystko odrobiną magicznego pyłku. Udało jej się też przemycić do historii całkiem sporo mrocznych motywów, które bardzo przypadły mi do gustu (mój ulubiony to płotek z ludzkich kości, który Marinka ustawiała wokół chatki przy każdym postoju). Z drugiej strony, widzimy ten świat oczami dwunastoletniej, zbuntowanej dziewczynki, której największym marzeniem jest zerwanie z tradycją i możliwość decydowania o własnym losie. To zaś nadaje książce nowoczesnego wydźwięku, historia jest bowiem jak najbardziej na czasie, co się chwali, ale jednak...
Marinka przez większość książki jest małym, zasmarkanym, rozkapryszonym dzieckiem, które myśli tylko i wyłącznie o sobie. Jej zachowania są egoistyczne, bezmyślne, często doprowadzają do czegoś złego, ale dziewczyna zupełnie nie potrafi uczyć się na błędach, przez co momentami staje się naprawdę irytująca. Ale z drugiej strony, to tylko dwunastolatka (musiałam sobie to często przypominać!), więc nie wiem, czego można by się po niej spodziewać, tym bardziej w obliczu wszystkich nieszczęść, które na nią spadły. Chcę przez to powiedzieć, żebyście nie oceniali Marinki zbyt surowo. To w końcu dwunastolatka, nie można wymagać od niej, żeby zachowywała się jak dorosła, odpowiedzialna i stonowana kobieta. (Zresztą czytałam już książki, w których dużo starsze bohaterki reprezentowały się znacznie gorzej!)
Dom na kurzych łapach to bardzo mądra i życiowa książka, idealnie wpasowuje się w popularny dziś nurt uczenia dziewczynek, że mogą osiągnąć wszystko i walczyć o swoją przyszłość. Ale to nie jedyny poważny temat, który porusza, jest ich tu wręcz zatrzęsienie. Historia ta przypomina nam, żeby doceniać to, co się ma, zanim okaże się, że jest za późno. Uczy, że nie można myśleć tylko o sobie. Pokazuje, że życie nie zawsze jest proste, przyjemne i kolorowe.
Ważny w powieści jest też motyw śmierci, który jednak jest pokazany nie do końca z tej ponurej strony, która przychodzi nam jako pierwsza na myśl. W książce śmierć jest tylko wstępem do kolejnej podróży i kolejnego życia. Sam rytuał odprawienia zmarłych zostaje przedstawiony jako radosne, a jednocześnie głęboko poruszające wydarzenie. Ale jest to też opowieść o miłości i przyjaźni, i ich znaczeniu w życiu człowieka (szczególnie tak młodego jak Marinka).
Anderson stworzyła historię, którą zachwyci się i młodszy, i starszy czytelnik. Barwne postaci, magiczny klimat, przyjemny styl pisania, nawiązanie do słowiańskiej mitologii i naprawdę głęboki wydźwięk powieści, wszystko to sprawiło, że Dom na kurzych łapach zdobył mnie za serduszko.
0 komentarze:
Prześlij komentarz