Maya Motayne - Nocturna

Wiecie, jaka była moja pierwsza myśl po przeczytaniu Nocturny? "No dobra... nie jestem zachwycona". A przecież ta książka ma wszystko, co powinno mnie zachwycić - przepiękną okładkę, magię, nawiązania do kultury latynoskiej i wystarczająco dużo mrocznych motywów. Faktycznie, okładka to cudo, ta jedna rzecz mnie nie zawiodła. Natomiast cała reszta nie jest już taka kolorowa. Ale wszystko po kolei.

Alfie powraca do swojego królestwa jako nowo mianowany dziedzic, po tym jak książę Dezmin, pierwszy w kolejce do tronu, zginął w przerażających okolicznościach. A przynajmniej tak myślą wszyscy oprócz Alfiego, który upiera się, że istnieje szansa na to, że jego brat żyje, postanawia za wszelką cenę go odnaleźć i przywrócić wszystko do porządku (wspomniałam już, że Alfie bardzo nie chce zostawać królem?). 

Podczas swoich lekkomyślnych i niebezpiecznych poszukiwaniach czarnomagicznych ksiąg, które pomogłyby mu sprowadzić Deza do domu, Alfie poznaje zadziorną i niezależną złodziejkę z mroczną przeszłością (a na imię jej Finn). Ich losy oczywiście łączą się ze sobą poprzez niesamowity zbieg wydarzeń, który to doprowadza do tego, że muszą wspólnie uratować świat przed zagładą, sprowadzoną na ludzkość przez księcia (znów głupio i lekkomyślnie).

System magiczny w książce jest akurat całkiem w porządku. To znaczy, nikt nie wyjaśnił w jaki sposób ta magia sobie w ogóle działa, albo skąd się bierze, ale wiadomo przynajmniej, że najbardziej podstawową i dostępną dla wszystkich odmianą są żywioły. Oprócz tego mamy też magię gabinetową (lubię tę nazwę, jest super!), czyli zaklęcia, które nie przychodzą już naturalnie, tylko trzeba nauczyć się odpowiedniej formuły. 

Ale najważniejsze jest propio, czyli twoja własna i niepowtarzalna zdolność. I tutaj autorka wykazała swoją inwencję twórczą, bo umiejętności głównych bohaterów naprawdę dobrze współgrają z ich charakterem (oprócz głównego bohatera, który raczej nie ma charakteru). Niemniej jednak, ludzi, którzy posiadają propio, można rozpoznać po "niespokojnym" cieniu, który żyje swoim własnym życiem. Z czymś Wam się może kojarzy ten motyw? Bo mi jakoś tak z Nibynocą

Latynoskie nawiązania (które wydają się być całkiem oczywiste, jako że akcja toczy się w mieście San Cristobal, stolicy Królestwa Kastalanii, które jeszcze przy okazji toczyło wojnę z Anglezją) ostatecznie sprowadziły się jedynie do tego, że zaklęcia wykrzykiwano w języku hiszpańskim. Samej latynoskiej kultury było tutaj natomiast... tyle co nic. I to jest ogromny minus w literaturze fantasy - minimalne wykreowanie świata, kiedy można zrobić tak dużo!

Co do mrocznych wątków i motywów, to było ich całkiem sporo - w końcu już sam tytuł Nocturna, oznacza wieczną ciemność, która spowije ziemię. Do tego mamy złego pana, morderstwa, gangsterskie szajki, czyli zdecydowanie rzeczy, które lubię. Dlatego tym bardziej raziły mnie głupiutkie, naiwne wstawki, które sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać, ile w ogóle lat mają bohaterowie tej książki. Bo zachowywali się, jakby nie mieli więcej niż trzynaście (albo jakby książka była napisana dla trzynastolatków). I oczywiście zawsze podejmowali najgłupsze z możliwych decyzji, od których chciałeś się po prostu pacnąć w czoło z rezygnacją, tylko po to, żeby można było dalej kręcić na czymś akcję.

A skoro już doszliśmy do bohaterów, to najbardziej polubiłam postać drugoplanową, jedyną, którą Motayne wyposażyła w coś przypominającego osobowość. Główne postaci były dla mnie natomiast dosyć przeciętne i niezbyt wymiarowe, przy czym Finn przez większość czasu po prostu mnie irytowała. Autorka postarała się trochę bardziej przy antagoniście, ale ogólne wrażenie nie jest zbyt dobre. 

Wiecie, jak na debiut, to wcale nie była zła książka. Czytałam zdecydowanie gorsze. Ale nie była też świetna. Od paru lat fantasy przeżywa wielkie bum i powstaje tyle książek, że naprawdę wypadałoby choć odrobinę odejść od najbardziej utartych i wykorzystywanych przez wszystkich schematów. A w Nocturnie nie ma nic nowego, nic niesamowitego... chociaż tak naprawdę nie ma tu w ogóle niczego, co na dłużej przykułoby uwagę. Historia akurat do przeczytania i zapomnienia. Przy okazji, podobno jest baaaardzo mocno inspirowana Odcieniami magii Victorii Schwaab, czego nie mogę potwierdzić, bo nie czytałam tej trylogii, ale jeśli to prawda, to trochę się gryzie z "czymś nowym" w literaturze fantasy. 

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz