Hafsah Faizal - Łowcy płomienia

Dobra i czysta jak łza Łowczyni, która codziennie naraża życie, by wykarmić mieszkańców swojej wioski. I przerażający asasyn, morderca niewinnych, Książę Śmierci, którego dłonie są tak splamione krwią, jak jego serce przepełnione jest mrokiem. Ich losy splotą się ze sobą podczas niebezpiecznej podróży przez wyspę Sharr, pustynne serce wszelkiego zła, zepsucia i klątwy, która odebrała ludziom magię i pogrążyła ich świat w chaosie.

Uuuu, jak to ładnie brzmi, prawda? Dodajcie do tego jeszcze magiczny klimat starożytnej Arabii, mistyczne stwory ze starych arabskich baśni, słodki wątek miłosny, przyjemne postaci i ciekawą historię, a Łowcy płomienia brzmią jak książka idealna. Niestety, mam względem niej mieszane odczucia. Z jednej strony podobało mi się to wszystko, o czym napisałam wyżej. Ale z drugiej... wykonanie jakoś tak siadło.

Mamy tu cudowny świat, oryginalny, bo nieczęsto zdarza się, żeby ktoś nawiązywał do mitologii arabskiej (dobra, była Buntowniczka z pustyni, ale to tylko jedna taka książka). Jest to świat ze swoją własną historią, geografią i tajemnicą, która od dziesięcioleci nie została rozwikłana. A klimatu dodaje mu jeszcze las Arz, który jest pogrążony we wiecznym mroku i ciągle się rozrasta, pochłaniając przylegające do niego wioski.

System magiczny jest... bez szału, ale całkiem okej. To znaczy, nie ma w nim nic oryginalnego, ale daje duże pole do popisu. Faizal udało się wykreować przemiłe i zabawne postaci, które grzeją serduszko (niestety nie wszystkie, bo są tu też postaci nijakie i mdłe, których imion nawet już nie pamiętam, a skończyłam to czytać wczoraj).

Do tego dostajemy jeszcze uroczy wątek miłosny, który co prawda niczym nie zaskakuje, ale... zresztą wiecie, jak to jest z tymi historiami miłosnymi w literaturze ya - niby wszystkie są takie same i od początku wiemy, jak to się potoczy, ale dalej czekamy z zapartym tchem na każdą jedną sytuację, kiedy nasza główna para zostaje sama i udaje, że nic między nimi nie ma, a jednak jest, ale może nie, a co jeśli tak.

W takim razie, co mi się tu nie podoba?

Najbardziej w książkach nienawidzę tych nierealnych sytuacji, kiedy wokół dzieje się wartka akcja, ale bohaterowie zawsze mogą w międzyczasie swobodnie porozmawiać o pogodzie, albo spojrzeć sobie głęboko w oczy. Na przykład w momencie, w którym są atakowani, mają czas, żeby przeprowadzić rozmowę, rzucić kilka zabawnych uwag i dopiero wtedy nagle przypomina im się, że "halko, tak w ogóle to jesteśmy atakowani", a wróg najwyraźniej czeka grzecznie aż do tego momentu i uprzejmie przysłuchuje się wymianie zdań.

Dodam do tego jeszcze irracjonalne i drażniące zachowanie bohaterów (szczególnie głównej bohaterki, której odpowiedzią na wszystko jest "hmm to może teraz ucieknę. Ale potem jednak wrócę"). A przy okazji, jest takim niby przekoksem, Łowcą, który chronił wszystkich ludzi w wiosce przed śmiercią i tak dalej, a na samym początku autentycznie co chwilę trzeba ją ratować z opresji.

Ale tak naprawdę to, co raziło mnie najbardziej, to niedoróbki i niedociągnięcia. Nieładna składnia zdań tak strasznie działała mi na nerwy. Zakładam, że to wina tłumaczenia, bo niektóre zdania brzmiały, jakby je żywcem przepisano z angielskiego na polski.

Dobra. Może Was zaskoczę, ale pomimo tych wszystkich niefajnych rzeczy, które raziły moje oczy i raniły serduszko, Łowcy tak naprawdę całkiem mi się podobali. Wpadłam po uszy w ten mroczno-fantastyczny klimat. Na tyle, że dalej myślę o tej książce i najchętniej od razu przeczytałabym drugą część.

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz