książki
recenzje
Kiedy pierwsza kobieta zostaje zamordowana w swoim własnym ogródku, a śledczy znajdują przy jej zwłokach figurkę z kasztanów, nikt jeszcze nie wie, jak poważna okaże się ta sprawa. Ciało jest zmasakrowane, widać, że ofiarę torturowano przed śmiercią, jednak nie to sprawia, że morderstwo staje się nagle tak sensacyjne. Okazuje się bowiem, że ma powiązania z głośną sprawą porwanej rok wcześniej dwunastoletniej córki pani minister, której ciała (to znaczy dziewczynki, nie pani minister) nigdy nie odnaleziono. I że nie będzie to jedyne morderstwo, podczas którego pojawi się kasztanowy ludzik.
Soren Sveistrup - Kasztanowy ludzik
Kasztanowy ludzik wciągnął mnie od pierwszej strony. To nie jedna z tych historii, gdzie akcja rozwija się powoli i momentami może być trochę nużąca. Już od samego początku dostajemy ogromną dawkę napięcia, makabrycznych scen i emocji.

Do sprawy zostają przydzieleni Naia Thulin i Mark Hess. Ona nudzi się w zacofanym wydziale zabójstw i stara o przeniesienie do walki z cyber-przestępczością. On zostaje za bliżej nieokreślone uchybienia oddelegowany z Europolu z powrotem do Kopenhagi, która kojarzy mu się jedynie ze smutną przeszłością. Ta sprawa będzie dla nich i dla całej policji ogromnym wyzwaniem. Wydaje się, że morderca cały czas jest o krok przed śledczymi, manewruje nimi, podrzuca im fałszywe tropy i doskonale bawi się ich kosztem.
Przyznaję bez bicia, że nie jestem największym znawcą kryminałów, więc moja opinia może być zawyżona, ale nie mogłam doszukać się w tej książce żadnych negatywów. Napięcie było umiejętnie budowane, komplikująca się coraz bardziej intryga nie pozwalała oderwać się od historii. Zakończenie jest tak emocjonujące, że ostatnie rozdziały pochłaniałam w środku nocy, żeby już w końcu dowiedzieć się wszystkiego! Rozwiązanie, którego nie spodziewałam się tak naprawdę do ostatniej chwili, spójnie połączyło ze sobą wszystkie wątki. A przy okazji ten klimat smutnej, szarej, jesiennej Kopenhagi, ciągle zalanej strugami deszczu, tak idealnie pasował do historii, która też jest zdecydowanie ponura.
Co do bohaterów, to nie zapałałam do nich jakąś szczególnie wielką miłością, ale wydaje mi się, że to specjalny zabieg Sveistrupa. Nie mówi zbyt wiele o ich życiu, czy przeszłości, chociaż drobne hinty mają nas nakierować na to, że raczej nie było im łatwo. Zarówno Thulin, jak i Hess są indywidualistami, zamkniętymi w sobie, bez przyjaciół, trochę odpychającymi i ekscentrycznymi, ale równocześnie bardzo oddanymi pracy i dobrymi w tym, co robią. Wcale nie przeszkadzał mi fakt, że ich prywatne życie nie było jakoś szczególnie rozkładane na czynniki pierwsze, bo dzięki temu mogłam bardziej skupić się na głównej historii, ale z drugiej strony autor naprawdę umiejętnie wykreował swoich głównych bohaterów, operując jedynie niewielką dawką informacji na ich temat.
Przeczytałam wiele opinii, że to idealna książka na jesienny wieczór. Moim zdaniem, to idealna książka na każdy wieczór, popołudnie czy poranek, niesamowicie wciągająca, klimatyczna, bardzo dobrze napisana. Na pewno zafunduje Wam dużą dawkę emocji i doskonałą rozrywkę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz