Guillaume Bailly - Nekrosytuacje. Perełki z życia grabarza

Na początku muszę przyznać, że po prostu kocham czarny humor. Dlatego, kiedy zobaczyłam zapowiedź Nekrosytuacji, pomyślałam, że oto powstała lektura wprost idealna - bo i okładka piękna, i środek zapowiada się tak kusząco, a w dodatku została napisana przez autentycznego, prawdziwego grabarza! Już wyobrażałam sobie, jak to będę się śmiała w głos z tych wszystkich czarnych żartów, bo nie ukrywajmy, ale cmentarze to temat rzeka, jeśli o takie żarty chodzi (mam nadzieję, że nie zabrzmiałam strasznie źle).

Niestety, przez większość czasu między mną a książką panowała martwa (hehe) cisza. Znalazło się w niej co prawda parę śmiesznych historii (na przykład wzmianki o zombie, czy mówiłam już, że kocham zombie?), ale zdecydowana większość wcale nie poprawiała humoru. Wręcz przeciwnie. Pojawiły się tam historie naprawdę smutne. A jeśli nawet nie smutne, to na pewno skłaniające do refleksji. 

Jak to w ogóle wygląda? Bailly serwuje nam kilkanaście historii i anegdotek z własnego życia lub zaczerpniętych z opowieści kolegów po fachu. Niektóre mają kilka stron, inne kilka linijek, czasem to jakiś grabarski "żarcik", albo zdanie, które grabarze słyszą zdecydowanie za często. Tak jak powiedziałam, faktycznie pojawiło się w książce parę "perełek", przy których parskałam śmiechem, ale były też historie zupełnie nieśmieszne i takie, których w ogóle nie zrozumiałam. Wiecie, parę zdań bez żadnej puenty, bez których książka nic by nie straciła.

Nekrosytuacje czyta się bardzo szybko i to duży plus! Nie były co prawda aż taka potworne, żebym modliła się, żeby jak najszybciej skończyć, ale też na szczęście nie poświęciłam na nie zbyt dużo czasu. Możecie machnąć całą książkę w dwie godzinki, albo czytać sobie po dwie-trzy anegdotki na raz, bo nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Książka jest napisana w bardzo przystępnej formie, prosto, ale ładnie. Bez zbędnego rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze. Bailly w sumie zazwyczaj nawet nie komentuje swoich historii, pozostawiając nas sam na sam z naszymi własnymi wnioskami i przemyśleniami.

Można się z niej dowiedzieć na pewno wielu ciekawych rzeczy o tym, jak wygląda praca grabarza (na przykład, że to niekoniecznie zgarbiony staruszek z trzema włosami na krzyż, który śpi na cmentarzu, a groby kopie pod osłoną nocy przy upiornym pohukiwaniu sowy). Okazuje się, że to zawód jak każdy inny. Chociaż niekoniecznie, bo jest przecież tak poważnie obciążający psychicznie. Grabarze codziennie muszą obcować ze śmiercią, stratą, rozpaczą. I właśnie to ostatecznie uświadomiła mi ta książka - że zawód grabarza jest potwornie trudny i niedoceniany. A przecież nikt z nas nie chciałby być na ich miejscu.

Podsumowując - jeśli chcecie śmiać się do łez przez całe 250 stron książki, to... wybierzcie inną książkę. Natomiast, jeśli taki temat choć trochę Was interesuje i chcecie się dowiedzieć nowych rzeczy, to to zdecydowanie jedna z nielicznych pozycji w tej tematyce, więc powinniście po nią sięgnąć. Przy okazji, to też swojego rodzaju portret psychologiczny. Naprawdę dobrze pokazuje, jak ludzie radzą sobie (albo właśnie nie radzą) ze stratą bliskich.

Przeczytaj też

0 komentarze:

Prześlij komentarz