Tom Phillips - Ludzie: Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko


Ta książka dostaje ode mnie zdecydowanie 10/10. Po pierwsze, za tytuł, który jest super. Po drugie, za trzy pierwsze akapity, które wystarczyły, żebym się w niej zakochała i zapadła przyjemnie w żartobliwy styl pisania Philipsa. Ale nie dajcie się zwieść, Ludzie... zaczynają się może i niewinnie, śmiesznie i przyjemnie, ale kończą mocnym, stanowczym przesłaniem, które jest bardzo na czasie.

To nie tylko zbiór ciekawych faktów, o których większość z nas nie wie, zabawnych, ale prawdziwych anegdotek i popularnonaukowej wiedzy, to historia ludzkości w pigułce. I ta pigułka zdecydowanie nie przedstawia nas z dobrej strony. Jest dokładnie tak, jak autor sugeruje w tytule - potrafimy zepsuć wszystko, czego się dotkniemy. Podczas czytania miałam nieodparte skojarzenie z Nagrodami Darwina (wiecie, to te takie nagrody, które dostaje się za najgłupszą śmierć).

Znajdziecie tu wszystko - ekologię, ekonomię, technologię, politykę, historię, socjologię, psychologię, filozofię i dużo, dużo innych trudnych słów, czyli każdy coś dla siebie. A jeśli nie lubicie trudnych słów, to na pewno ucieszy Was fakt, że książka jest napisana naprawdę przystępnym, przyjemnym językiem, który zrozumie każdy laik (wiem, o czym mówię). Phillips potrafi tak miło pisać o antybiotykach, które przestają działać na zmutowane szczepy wirusów i dziurze ozonowej, przez którą wszyscy spłoniemy. 

Podczas tej krótkiej lektury dowiedziałam się tylu nowych rzeczy! Lubię dowiadywać się nowych rzeczy, żeby potem zabłysnąć w towarzystwie anegdotką typu "a wiedzieliście, że..." i żeby wszyscy myśleli z podziwem "łaaa, jaka ona jest mądra i oczytana". A tak serio, to lubię dowiadywać się nowych rzeczy, bo dowiadywanie się nowych rzeczy jest super, a książki, które pozwalają nam się dowiedzieć tych nowych rzeczy (i to jeszcze w tak przystępnej formie) są mistrzostwem i spełniają dokładnie taką rolę, jaką powinny spełniać książki - bawią i uczą. I Ludzi... można do nich zdecydowanie zaliczyć.

Bo pomimo tego miłego i zabawnego klimatu, książka Phillipsa porusza naprawdę poważne tematy i otwiera oczy na wiele naglących problemów naszego świata (jeśli jeszcze do tej pory nie zdawaliście sobie z nich sprawy albo trochę je ignorowaliście). Ale spokojnie, na pewno nie dostaniecie depresji podczas czytania, nie wpadniecie też w czarną rozpacz, uświadamiając sobie bezbrzeżność ludzkiej głupoty. Jeśli w Waszych oczach pojawią się łzy, to będą one najprawdopodobniej wywołane śmiechem. 

Z drugiej strony, mam nadzieję, że Wasze serduszka poruszą się jednak troszeczkę i po przeczytaniu ostatniej strony poświęcicie przynajmniej minutkę na refleksję na temat tego, jak bardzo prawdziwe są słowa autora i co mogliśmy, albo co jeszcze możemy zrobić inaczej, żeby nie zniszczyć ostatecznie wszystkiego, co nas otacza. Tak było w moim przypadku i za to też kocham tę książkę!

***
Recenzja
Ludzie: Krótka historia o tym,
jak spieprzyliśmy wszystko
Tom Phillips

Wojciech Dutka - Czerń i purpura


Czerń i purpura to opowieść oparta na prawdziwej, niezwykłej historii miłości młodego austriackiego esesmana do żydowskiej więźniarki w obozie koncentracyjnym Auschwitz. W książce są to fikcyjne postaci - Franz Weimert i Milena Zieger. W prawdziwym życiu nazywali się Franz Wunsch i Helena Citronova i w internetach można znaleźć wiele źródeł, potwierdzających ich istnienie, a nawet zdjęcia!

Książka czyta się sama, bo, nie ukrywajmy, temat jest chwytliwy, a historia niesamowita. W końcu miłość esesmana do Żydówki to osobliwa sprawa. Tym bardziej, że wszechobecna propaganda, przywódcy Hitlerjugend, a później szkoleniowcy SS cały czas wmawiali chłopakowi, że Żydzi to podludzie, chorzy umysłowo, o zbrukanych duszach i obrzydliwych zapędach seksualnych, lubujący się głównie w gwałcie na młodych Polkach.

Autor dobrze odmalowuje przed nami, jak zmieniało się nastawienie społeczeństwa przed wojną, jak działała propaganda hitlerowców, jakie reperkusje dotykały Żydów. Później opisuje zło, smutek, wszechobecną śmierć i rozpacz panujące w obozach koncentracyjnych. Nie boi się wspominać o obrzydliwych seksualnych napaściach, o przypadkach kanibalizmu na współwięźniach, o ludziach, doprowadzonych do ostateczności głodem i nieludzkim traktowaniem.


Takie tematy nie wzbudzają mojego smutku. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że to przerażający i dojmująco smutny fragment naszej historii. Nie roniłam jednak gorzkich łez nad książką. Zamiast tego, byłam po prostu zła. Zła na ograniczonych, zaślepionych chorą propagandą ludzi. Na ich nieme przyzwolenie na okrucieństwo. Na to, że głupia stara baba poczuła się urażona, że nie mogła się wjebać w kolejkę przed Żydówką, więc postanowiła nasłać na nią swojego syna z bojówki. Na ciemnotę, zacofanie, skrajny idiotyzm społeczeństwa. Na "dobrych obywateli", którzy donosili władzom o ukrywających się ludziach. Na całą chorą filozofię "nadludzi" i nieludzi, którzy nie zasługują na życie. Na esesmanów, którzy narzekali, że muszą stać w upale, podczas gdy w komorach gazowych obok nich miliony niewinnych ludzi traciły właśnie życie. A potem bujali swoje dzieci do snu i popijali koniak, który wykradli z bagażu zamordowanych. Na przywódców krajów, którzy zgadzali się masowo wywozić Żydów do Auschwitz i jeszcze płacili Rzeszy gruby hajs za każdego pozbytego się w ten sposób Żyda. Na socjopatów, dla których wyznacznikiem honoru była liczba osób rozstrzelanych podczas jednej egzekucji.

Gdyby to zależało ode mnie, to podczas procesów norymberskich i całej tej reszty głosowałabym za stworzeniem dla nich nowego obozu koncentracyjnego, w którym mogliby gnić do końca swoich dni. Amen.

Ale nie o tym miałam pisać, to dalej recenzja. Jak widzicie, książka ta na pewno głęboko porusza. Dodatkowym atutem jest fakt, że nie skupia się jedynie na wydarzeniach w Auschwitz, gdy już losy głównych bohaterów splotły się ze sobą. Opisuje ich życie od młodszych lat, pokazuje, jak ukształtowały się ich charaktery w czasach przedwojennych, jaki wpływ miały na nich rodzina, wychowanie, ich odmienne religie. Ta książka to nie tylko powieść fikcyjno-historyczna, to także głęboka analiza psychologiczna postaci.


Ukazuje rozterki Franza, jego próby usprawiedliwienia samego siebie i swoich strasznych czynów, jego wewnętrzną walkę z sumieniem i zasadami wiary chrześcijańskiej, w której został wychowany (zanim zaczął mordować z zimną krwią był ministrantem). Przy okazji Franz nie jest w żaden sposób przedstawiany w lepszym świetle, jego winy są jasno wyartykułowane, mimo, że cała ta psychoanaliza ma chyba za zadanie pokazać, że życie niejako go do tego zmusiło.

Pokazuje też ciężar psychiczny z jakim musiała zmierzyć się Milena. Nie dość, że żyła w obozie koncentracyjnym, gdzie każdy dzień naznaczony był śmiercią, to jeszcze ciężko było jej pogodzić się z faktem, że jedyna pomoc, na jaką mogła liczyć, pochodziła od wroga, który stał za zagładą jej narodu i którego szczerze nienawidziła. Czy można być wdzięcznym komuś takiemu? Czy można dostrzec w nim człowieka?

Z bardziej technicznej strony, zupełnie nie podobał mi się styl pisania, ciągłe powtórzenia, dziwne zdania i jeszcze więcej powtórzeń. W niektórych miejscach taki zabieg mógł mieć uzasadnienie, jednak na ogół bardzo mnie raził i ciężko było mi przebrnąć przez początek powieści. Natomiast przestało mi to przeszkadzać (prawie), gdy już wciągnęłam się w historię i bardziej od ładnych zdań, interesowały mnie losy bohaterów.

Zgadzam się z autorem, który wyraził zdumienie faktem, że nikt wcześniej nie pokusił się o spisanie tej historii w tak rozbudowanej formie. Cieszę się, że Wojciech Dutka podjął się tego zadania. Nie jest to moim zdaniem utwór o wielkich walorach literackich, jednak uważam, że jak najbardziej warto sięgnąć po tę książkę ze względu na poruszane w niej bardzo ważne tematy, jak i niesamowitą główną historię.

***
Recenzja
Czerń i purpura
Wojciech Dutka

Mindee Arnett - Onyx & Ivory


Ostatnio mam ochotę na jakieś super hiper epic fantasy, które zapiera dech w piersiach i pozostaje w serduszku na całe życie. No i Onyx & Ivory to zdecydowanie nie jest taki rodzaj książki. Ale dalej jest całkiem spoko.

Na początku byłam średnio nastawiona do tej historii, ponieważ gdzieś już słyszałam o potworach wychodzących po zmroku, przed którymi ludzie muszą się kryć w magicznie strzeżonych osadach - kłania się cykl demoniczny Bretta. Na szczęście okazało się, że tutaj historia wcale nie jest zdeterminowana przez te potworki (gadźce) i składa się na nią dużo więcej rzeczy!

Po pierwsze, magia - mamy legalnych magistów i nielegalnych dzikunów. Ci pierwsi są szanowanymi członkami społeczeństwa, którzy przechadzają się w szatach, maskach i z maczugami wypełnionymi szlachetnymi kamieniami, w które przelewają swoją moc i zaklęcia. Ci drudzy muszą się ukrywać i żyć w ciągłym strachu, ponieważ jeśli zostaną złapani przez złotych - jeden z zakonów magistów - będą poddani Oczyszczeniu i zabici. 

Kate, jak można się spodziewać, należy do drugiej grupy. Jest dzikunką, która potrafi kontrolować zwierzęta. Głównie skupia się na koniach, czego nauczył ją jej tatko, kiedy jeszcze żył i był nadwornym koniuszym arcykróla Rime. I też był dzikunem.

Jej ojciec to ważna postać w książce, mimo, że nie żyje już, gdy poznajemy Kate. Został stracony po tym, jak zaatakował arcykróla. Nikt nigdy nie wyjaśnił, co doprowadziło go do tak haniebnej zdrady. Teraz Kate ukrywa się na wygnaniu w Farhold - mieście po drugiej stronie Rime, najbardziej odległym od swojego rodzinnego domu - stolicy. Stara się prowadzić normalne życie, nie jest to jednak proste, gdy ma się miano zdrajczyni Kate

Jej nowe życie kurierki pocztowej zostaje wywrócone do góry nogami, gdy do Farhold przybywa jeden z arcyksiążąt Rime, Corwin. Oczywiście, jest to ten książę, z którym przyjaźniła się od dziecka, gdy jeszcze mieszkała w stolicy i który jest jej wielką miłością. Podczas podróży kurierskiej, Kate wpada na rozbitą przez gadźce karawanę królewską, odnajduje ledwie żywego Corwina, ratuje mu życie, uczucia odżywają na nowo i tak dalej. 


Dużo można by pisać o tej książce, bo fabuła jest faktycznie bardzo rozbudowana. Nie mam na to jednak wystarczająco dużo miejsca, nie chcę też psuć Wam zabawy. Co prawda, rozwikłałam główną tajemnicę po jakichś trzydziestu stronach, ale nie odebrało mi to przyjemności z czytania. I dalej trochę się zaskoczyłam na końcu! 

Bohaterowie są porządnie wykreowani, niestety, głównie na schematach powielanych w większości książek. Wątek miłosny nie jest przesłodzony (to dobrze!), ale nie jest też szczególnie ciekawy (to niezbyt dobrze!).

Dużym mankamentem jest to, że Arnett nie potrafi pisać scen walki. Koniec, kropka. Żadna z nich nie była ani odrobinę porywająca. A w świecie, w którym ludzie codziennie muszą walczyć z potworami, innymi ludźmi i przeciwnościami losu, sceny walki są ważną (i rozległą) częścią fabuły.

Jeśli chodzi o świat, to dostajemy ładną mapkę, krótką lekcję historii, wytłumaczenie powszechnej nienawiści do dzikunów i niewiele więcej. Arnett niby podrzuca nam takie małe magiczne smaczki, na przykład zaklęte karty do gry, ale chciałabym się dowiedzieć czegoś jeszcze o świecie i systemie magicznym, bo to jedne z najbardziej interesujących mnie aspektów w powieściach fantasy. Będzie na to jednak jeszcze czas w kolejnych częściach (tak, coś musi się pojawić, zakończenie nie pozostawia co do tego wątpliwości) i mam nadzieję, że autorka dobrze wykorzysta tę okazję. 

Tak naprawdę to historia z potencjałem na dobrą sagę. Pomysł jest ciekawy, chociaż większość motywów oklepana, delikatnie mówiąc. Moim zdaniem autorka powinna po prostu wydusić z niego dużo, dużo więcej. I popracować nad scenami walki! A przy okazji podoba mi się, że w tłumaczeniu postawiono na oryginalny tytuł. 

***
Recenzja
Onyx & Ivory
Mindee Arnett