książki
recenzje
Link do recenzji pierwszej części, Niedźwiedzia i słowika, macie tutaj o, proszę tapnąć. W skrócie mogę ją podsumować w paru słowach: jestem nią oczarowana do granic możliwości i zakochana po uszy.
Dlatego też, kiedy miałam zacząć czytać Dziewczynę z wieży, z jednej strony aż niecierpliwie przebierałam nóżkami, a z drugiej autentycznie się bałam. No bo co jeśli druga część nie będzie tak samo piękna i cudowna, jak pierwsza? Co jeśli się rozczaruję, a potem wpadnę w czarną rozpacz?
Okazało się (na szczęście!), że Dziewczyna z wieży w niczym nie ustępuje Niedźwiedziowi i słowikowi. Co prawda, jest w niej trochę mniej czartów, bo duża część akcji rozgrywa się w Moskwie, gdzie zbyt często dzwonią cerkiewne dzwony, ale pojawia się parę nowych stworzeń, których nie poznaliśmy jeszcze w pierwszej części i są one całkiem super, a przy okazji strasznie creepy, kiedy na przykład patrzą na Wasię czarnymi zapadniętymi oczodołami.
Wasia po śmierci ojca ucieka z Leśnej Ziemi i postanawia, że zostanie podróżniczką. Ciągnie ją do dalekiego świata, chce zobaczyć miasta, morza, wiecznie zielone krainy, w których nie ma zimy. Na grzbiecie Słowika czuje się niepokonana, niezależna i zupełnie nie przekonują jej ani prośby, ani sugestie Mrozka, żeby wróciła do domu i oddała się spokojnemu życiu. Mrozko, swoją drogą, jest całkiem uroczy, jak na demona zimy i śmierci. A na nawet nie lubię zimy. I śmierci też, I guess... Czemu świat nie zachwyca się nim tak jak Rhysem czy Cardanem?
Okazuje się jednak, że nowe życie wcale nie jest tak kolorowe, jak dziewczyna myślała i może stać się momentami naprawdę niebezpieczne. Dodatkowo, tajemniczy bandyci palą ruskie wioski, porywają dziewczynki i odchodzą, nie pozostawiając za sobą żadnego śladu, nad głową Wielkiego Księcia Moskiewskiego wisi groźba wojny, a nad całą Moskwą niebezpieczeństwo nie do końca przyziemnej natury, z którym znowu musi sobie poradzić Wasia.
Wasia jest w sumie całkiem naiwna i dziecinna, i niektóre złe rzeczy wynikają tylko i wyłącznie z jej winy. Ale nawet w takich momentach nie można przestać jej lubić ani za bardzo się na nią złościć. Zresztą, kto nie chciałby być taką magiczną osóbką, która widzi wszystkie mary i czarty! Chyba, że mary wyglądają strasznie i budzą w środku nocy upiornym szlochem, ta część akurat mi się nie podoba.
Lekkie pióro autorki, ładnie wykreowani bohaterowie, ciekawe pomysły na nowe postaci, nowe wydarzenia, nowe czary, nowe miejsca, dobrze zaplanowana fabuła i stopniowo budowane napięcie, wszystko to składa się na cudowną historię, od której nie można się oderwać.
Ta książka oczaruje Was jak stara baśń opowiadana przy trzaskających na ognisku polanach, przy śniegu skrzącym się na gałęziach świerków i czartach, przysłuchujących się jej tuż zza granicy światła rzucanego przez płomienie. Zapadniecie się w pięknie wykreowany świat mroźnej zimy i może nawet kątem oka uda Wam się dostrzec zarys śnieżnego demona, podróżującego w zamieci na białej klaczy. Albo niepozorny ruch domownika, który ze swojej kryjówki pod stołem roztacza opiekę nad domostwem.
A przy okazji nie chodzi tu jedynie o niesamowity klimat i baśniowość (chociaż w głównej mierze tak i to tak bardzo kocham!). Arden poruszyła też ważny problem kobiet, które nie miały dużego wyboru, jeśli chodzi o swoje życie, czy przyszłość. Mogły albo wyjść za mąż i umrzeć, wyniszczone po urodzeniu dziesiątki dzieci, albo zamknąć się w klasztorze. Nic innego w ogóle nie mieściło się w głowie, aż tu nagle Wasia, wolny i niepokorny duch, stwierdziła, że żadna z tych opcji jej się nie podoba i postanowiła podróżować po świecie, przebrana za chłopca. Bum. Feminizm. Bum. Prawa kobiet.
W każdym razie, Dziewczyna z wieży wypadła w moich oczach przecudownie. Na ostatnich 80 stronach nie mogłam oddychać z wrażenia i musiałam zrobić sobie ze trzy przerwy, żeby serduszko nie stanęło mi od nadmiaru emocji. Ale tak naprawdę oczarowało mnie każde jedno zdanie, nie tylko te ostatnie.
Zamknęłam książkę z myślą, że potrzebuję trzeciej części zaraz, już, w tej chwili, żeby przeczytać ją na jednym oddechu, a potem płakać, że to już koniec i więcej nie spotkam się z jej bohaterami. Naprawdę strasznie zakochałam się w tej historii.
Katherine Arden - Dziewczyna z wieży
Link do recenzji pierwszej części, Niedźwiedzia i słowika, macie tutaj o, proszę tapnąć. W skrócie mogę ją podsumować w paru słowach: jestem nią oczarowana do granic możliwości i zakochana po uszy.
Dlatego też, kiedy miałam zacząć czytać Dziewczynę z wieży, z jednej strony aż niecierpliwie przebierałam nóżkami, a z drugiej autentycznie się bałam. No bo co jeśli druga część nie będzie tak samo piękna i cudowna, jak pierwsza? Co jeśli się rozczaruję, a potem wpadnę w czarną rozpacz?
Okazało się (na szczęście!), że Dziewczyna z wieży w niczym nie ustępuje Niedźwiedziowi i słowikowi. Co prawda, jest w niej trochę mniej czartów, bo duża część akcji rozgrywa się w Moskwie, gdzie zbyt często dzwonią cerkiewne dzwony, ale pojawia się parę nowych stworzeń, których nie poznaliśmy jeszcze w pierwszej części i są one całkiem super, a przy okazji strasznie creepy, kiedy na przykład patrzą na Wasię czarnymi zapadniętymi oczodołami.
Wasia po śmierci ojca ucieka z Leśnej Ziemi i postanawia, że zostanie podróżniczką. Ciągnie ją do dalekiego świata, chce zobaczyć miasta, morza, wiecznie zielone krainy, w których nie ma zimy. Na grzbiecie Słowika czuje się niepokonana, niezależna i zupełnie nie przekonują jej ani prośby, ani sugestie Mrozka, żeby wróciła do domu i oddała się spokojnemu życiu. Mrozko, swoją drogą, jest całkiem uroczy, jak na demona zimy i śmierci. A na nawet nie lubię zimy. I śmierci też, I guess... Czemu świat nie zachwyca się nim tak jak Rhysem czy Cardanem?
Okazuje się jednak, że nowe życie wcale nie jest tak kolorowe, jak dziewczyna myślała i może stać się momentami naprawdę niebezpieczne. Dodatkowo, tajemniczy bandyci palą ruskie wioski, porywają dziewczynki i odchodzą, nie pozostawiając za sobą żadnego śladu, nad głową Wielkiego Księcia Moskiewskiego wisi groźba wojny, a nad całą Moskwą niebezpieczeństwo nie do końca przyziemnej natury, z którym znowu musi sobie poradzić Wasia.
Wasia jest w sumie całkiem naiwna i dziecinna, i niektóre złe rzeczy wynikają tylko i wyłącznie z jej winy. Ale nawet w takich momentach nie można przestać jej lubić ani za bardzo się na nią złościć. Zresztą, kto nie chciałby być taką magiczną osóbką, która widzi wszystkie mary i czarty! Chyba, że mary wyglądają strasznie i budzą w środku nocy upiornym szlochem, ta część akurat mi się nie podoba.
Lekkie pióro autorki, ładnie wykreowani bohaterowie, ciekawe pomysły na nowe postaci, nowe wydarzenia, nowe czary, nowe miejsca, dobrze zaplanowana fabuła i stopniowo budowane napięcie, wszystko to składa się na cudowną historię, od której nie można się oderwać.

A przy okazji nie chodzi tu jedynie o niesamowity klimat i baśniowość (chociaż w głównej mierze tak i to tak bardzo kocham!). Arden poruszyła też ważny problem kobiet, które nie miały dużego wyboru, jeśli chodzi o swoje życie, czy przyszłość. Mogły albo wyjść za mąż i umrzeć, wyniszczone po urodzeniu dziesiątki dzieci, albo zamknąć się w klasztorze. Nic innego w ogóle nie mieściło się w głowie, aż tu nagle Wasia, wolny i niepokorny duch, stwierdziła, że żadna z tych opcji jej się nie podoba i postanowiła podróżować po świecie, przebrana za chłopca. Bum. Feminizm. Bum. Prawa kobiet.
W każdym razie, Dziewczyna z wieży wypadła w moich oczach przecudownie. Na ostatnich 80 stronach nie mogłam oddychać z wrażenia i musiałam zrobić sobie ze trzy przerwy, żeby serduszko nie stanęło mi od nadmiaru emocji. Ale tak naprawdę oczarowało mnie każde jedno zdanie, nie tylko te ostatnie.
Zamknęłam książkę z myślą, że potrzebuję trzeciej części zaraz, już, w tej chwili, żeby przeczytać ją na jednym oddechu, a potem płakać, że to już koniec i więcej nie spotkam się z jej bohaterami. Naprawdę strasznie zakochałam się w tej historii.
***
Recenzja
Dziewczyna z wieży
Winternight Trilogy
Katherine Arden
0 komentarze:
Prześlij komentarz