książki
recenzje

Renata Kosin - Złodziejka dusz
Opis książki jest troszkę enigmatyczny i nie zdradza w sumie zupełnie nic związanego z faktyczną fabułą, dlatego uchylę Wam rąbka tajemnicy. Tak odrobinkę. Troszeczkę.
Anastazja Niebieska, chaotyczna bibliotekarka (kochająca porządek), pod nieobecność właścicieli ma się zaopiekować starym domostwem, zamieszkiwanym niegdyś przez jej przodkinię, z którą łączy Anastazję jakieś niesamowicie skomplikowane pokrewieństwo (nie, wcale nie) i o której w rodzinie za bardzo się nie mówi, a jeśli mówi, to niezbyt przychylnie. O samym domu też krążą różne szemrane historie - podobno jest nawiedzony i każdemu poprzedniemu właścicielowi przydarzył się jakiś przykry wypadek.
Początkowo Anastazja ma teoretycznie żyć sobie sielsko i katalogować biblioteczkę, plany te zostają jednak szybko przerwane, gdy zaczyna się dowiadywać coraz więcej o swojej rodzinie i dostaje... tam tam tam tam... tajemniczy list. Od tego momentu kolejne zagadki pojawiają się z każdej strony, a każda odpowiedź rodzi dwa kolejne pytania.
Pierwsze bardzo ważne spostrzeżenie - gdybym to ja mieszkała całkiem sama w wielkim pustym domu, o którym od lat krążą pogłoski, że jest nawiedzony, a potem jeszcze w nocy coś nagle zaczęłoby po nim chodzić i wydawać jakiekolwiek dźwięki (tak było!), uciekałabym od razu. W piżamie i bez dobytku. Zresztą, uciekałabym już pierwszego dnia, zaraz po zauważeniu drzwi, które otworzyły się "same", po tym, jak na sto procent zostawiłam je zamknięte.

A gdyby jeszcze ktoś powiedział mi, że moja przodkini, poprzednia właścicielka wielkiego pustego nawiedzonego domu, urządzała sobie seanse spirytystyczne i zapraszała w swoje progi duchy, żeby potem znaleźć im nowe ciepłe mieszkanka w naszym świecie, to najprawdopodobniej podłożyłabym ogień pod ten dom na odchodnym.
Także szacunek dla Anastazji, która nie tylko pozostaje w domu, ale jeszcze coraz bardziej zagłębia się w życie małego miasteczka, w którym wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich i w zagmatwaną sieć tajemnic. Czy ktokolwiek jest z nią całkowicie szczery? Czy ktoś może być jej sprzymierzeńcem? Kto ile przemilcza i dlaczego?
Książka wciąga niemal od razu (po jakichś pierwszych pięćdziesięciu stronach, z których większość jest moim zdaniem zupełnie zbędna). Akcja toczy się szybko (oprócz momentów, w których Anastazja podlewa bratki na tasie), historia jest ciekawa i staje się jeszcze ciekawsza z sekundy na sekundę, gdy poznajemy nowych bohaterów, nowe wątki, a nowe tajemnice z przeszłości wypływają na światło dzienne.
Tytuł urzekł mnie od samego początku, gdy nie miałam w ogóle pojęcia, o czym będzie powieść. Potem doszła do tego jeszcze mieszanka tajemnicy, ghost story i odkrywania przeszłości własnego rodu i zrobiło się tylko lepiej. Bo w końcu kto z nas nie chciałby, żeby historia jego rodziny nadawała się na książkę? Kto z nas nie chciałby, żeby jego przodkowie zostawili mu zagadki i poszlaki godne Indiana Jonesa albo Lary Croft?
Tak naprawdę do ostatniej chwili nie mogłam rozgryźć, jak skończy się historia, do czego w końcu dotrze Anastazja w trakcie swoich poszukiwań, czy dom naprawdę jest nawiedzony, a duch prababki daje jej znaki z zaświatów, czy może jednak chodzi tutaj o coś całkowicie przyziemnego.
Na szczęście nie zawiodłam się zakończeniem (chociaż przez moment się tego obawiałam). Pani Kosin sprawnie rozwiązuje fabułę, ale dalej pozostawia nas z małym znakiem zapytania. Bardzo przyjemna i szybka lektura - jeśli już po nią sięgniecie, nie będziecie chcieli się oderwać, dopóki razem z bohaterami nie rozwiążecie wszystkich zagadek.
Recenzja
Złodziejka dusz
Renata Kosin
0 komentarze:
Prześlij komentarz