umarlibogowie
Umarli bogowie (4)
Jej kroki odbijały się w
korytarzu zwielokrotnionym echem. Pochodnia rzucała chybotliwe światło na
kamienne ściany. Odgłos płaczu nikł coraz bardziej, rozmywał się, aż zastąpił
go zawodzący dźwięk wiatru. Zawiasy żelaznej bramy jęknęły przeciągle, gdy
popchnęła jedno skrzydło. Będzie trzeba je naoliwić. Te wilgotne podziemne powietrze im nie służy. Chociaż... efekt był całkiem upiorny, musiała to
przyznać.
Nagle w ciemności rozległ się
głos:
– Naprawdę, ze wszystkich
rzeczy na świecie twoja twarz jest ostatnią, którą chciałam zobaczyć.
Zmarszczyła nos ze
zniecierpliwieniem, wkładając pochodnię do uchwytu w ścianie, po czym przybrała
jak najradośniejszą minę i odpowiadający jej ton:
– O, miło cię widzieć,
Afrodyto.
Afrodyta stała po drugiej
stronie, zaciskając nos palcami, jakby chciała uchronić się przed smrodem i świecąc
dookoła latarką w telefonie.
– Nie mogę o tobie powiedzieć
tego samego – powiedziała nieco zniekształconym głosem. – To znaczy mogłabym.
Ale boję się, że zadławię się tymi słowami.
– Spokojnie, na pewno nie
będzie to pierwsza rzecz, którą się zadławiłaś – odparła Persefona z uprzejmym
uśmiechem.
– Masz rację – przyznała Afrodyta,
udając, że głęboko się nad czymś zastanawia. –
Pamiętam ten jeden raz, kiedy starałam się powiedzieć, że ładnie
wyglądasz.
W komnacie zapadła cisza.
– To gdzie jest Adonis? –
spytała Afrodyta, a na jej twarzy malował się coraz większy niesmak.
Wtedy też w głębi korytarza
rozległy się kroki, a chwilę później przez bramę przeszedł wysoki mężczyzna, w sekundę
pokonał dzielącą go od Afrodyty odległość i chwycił ją w ramiona.
– Och, moglibyście poczekać
przynajmniej, aż stąd wyjdziecie... – Persefona przyglądała się całej scenie powitalnej z
niesmakiem.
– Ani mi się śni – rzuciła w
jej stronę Afrodyta, na chwilę odrywając się od Adonisa. – Kiedy jesteś w Hadesie, masz ich obydwu, a ja muszę
czekać sama na ziemi przez cztery miesiące. Cztery miesiące.
– Zawsze zostaje ci Ares –
odparła. – Albo jakikolwiek inny bóg. Albo człowiek. Nigdy nie byłaś zbyt
wybredna. Czy Zeus w końcu ci uległ? Wydaje mi się, że kiedy ostatnio
sprawdzałam, był ostatnią osobą, która cię nie chciała.
– Ja przynajmniej nie musiałam
nikogo do tego zmuszać – Afrodyta odwróciła się z wysoko uniesioną głową i
ruszyła do wyjścia, ciągnąc mężczyznę za sobą.
– Jaka ona jest nieznośna...
– mruknęła do siebie Persefona, gdy już została sama. Pogłaskała psią głowę,
która pochyliła się w jej stronę. – Wydaje jej się, że jak jakiś parias dał jej
jabłko parę tysięcy lat temu, to może sobie robić co chce...
Druga głowa stuknęła ją w
ramię, także domagając się pieszczot.
– Ja też będę za tobą
tęsknić, Cerber.
Nagle światło pochodni
zafalowało w gwałtownym podmuchu wiatru i przygasło, pogrążając komnatę w
ponurym półmroku. Wszystkie dźwięki ucichły, Cerber zastrzygł uszami w
oczekiwaniu i wtedy z cienia wyłoniła się postać w szacie utkanej z nieprzeniknionej ciemności, a potem odezwała się głosem pełnym szelestu wyschniętych liści i chrzęstu
kruszących się kości:
– Wrócisz do mnie za pół
roku.
Persefona przewróciła oczami
i odwróciła się na pięcie.
– Tak, wiem o tym –
powiedziała, cedząc każde słowo. – Za każdym razem to samo. Stajesz tam, w tym
miejscu – wskazała palcem pod jego nogi – zawsze dokładnie tam i mówisz tym
grobowym głosem „wrócisz do mnie za pół roku” – wykrzywiła twarz,
przedrzeźniając go. – Zjadłam ten pierdolony granat. Nie musisz przypominać mi
o tym co rok. Po paru tysiącach lat naprawdę pamiętam.
Skrzyżował ramiona, ale
przyglądał jej się z cieniem uśmiechu na ustach.
– Tylko się upewniam. Hades
nie jest równie ponury, kiedy cię tu nie ma.
Uniosła ręce w bezradnym
geście.
– Niech mi pomoże matka Gaja!
Mógłbyś w końcu nauczyć się mówić lepsze komplementy.
Puścił jej słowa mimo uszu.
– Jakie masz plany?
Machnęła lekceważąco ręką.
– Na pewno pójdę z mamą na
zakupy. Może jakieś SPA? I chciałabym odwiedzić Grecję. Podobno sytuacja jest tam
już bardziej stabilna.
– Czy będę mógł cię
odwiedzić? – spytał, zbliżając się do niej. – Raz? Albo dwa?
– Wiesz, że moja matka cię
nienawidzi – powiedziała z żalem, wtulając głowę w kojącą ciemność jego szaty.
– Wiem, to w końcu moja
siostra. Zawsze miała problemy z radzeniem sobie z gniewem. Albo pragnieniem
zemsty. Albo nieodpartą potrzebą doprowadzenia do śmierci każdej żywej istoty...
Odsunęła od niego głowę i
spojrzała mu w oczy.
– Przesadzasz.
– Przesadzam? Była w stanie
zagłodzić całą ludzkość, tylko dlatego, że nie chciała, żebym z tobą był.
Zdajesz sobie sprawę z tego, ile mielibyśmy roboty, gdyby wszyscy ci ludzie
umarli? Dobrze, że wtedy jeszcze nie istniało coś takiego jak nadgodziny.
– Trzeba było mnie nie
porywać.
– Wtedy przez całą wieczność
podglądałbym cię jak jakiś stalker. Wiesz, że teraz to przestępstwo?
– Znowu czytałeś wiadomości?
– Mhm, po lewej stronie Styksu jest całkiem dobry zasięg.
Westchnęła ze zrezygnowaniem.
– A wszyscy myślą, że Hades
jest ostatnią ostoją, w której ludzie jeszcze nie namieszali.
– Oj przestań – powiedział, znów się do niej uśmiechając. Dalej nie przestało jej to dziwić. Jak na boga
śmierci, był wręcz nieprzyzwoicie wesoły. – Przecież wiem, jak kochasz te vlogi
kulinarne.
– Dobra, wracaj już –
mruknęła, całując go po raz ostatni na pożegnanie. – Lepiej, żeby mama na
ciebie nie wpadła.
– Trzymaj ją daleko stąd! –
krzyknął, nadając swojemu głosowi ton bezgranicznego przerażenia. – Pod żadnym
pozorem nie wpuszczaj jej do środka. – krzyczał dalej, gdy pchnęła go w stronę
bramy. – Jeszcze otruje Cerbera albo... Utopi Charona... Ta kobieta jest
nieobliczalna! – wrzasnął ostatni raz, a potem zniknął.
Persefona pokręciła głową z uśmiechem.
Będzie za nim tęskniła. Po raz ostatni podrapała za uchem każdą z głów Cerbera,
wyjęła pochodnię z uchwytu i ruszyła w dalszą drogę. Charon nie był zbyt
rozmowny, gdy przeprawiali się przez Styks. Nie spodziewała się niczego innego,
przez te wszystkie tysiąclecia zamienił z nią może trzy słowa.
Szybciej wyczuła, niż
zauważyła, że zbliża się do wyjścia. Powietrze stało się czystsze, lżejsze,
mogła wciągnąć je głęboko w płuca bez strachu, że zakrztusi się dymem z
piekielnych ogni. Nie miały w sumie żadnej funkcji, ale Hades uważał, że
wprowadzają odpowiedni klimat, więc paliły się dzień i noc w każdym możliwym
miejscu. W świetle wpadającym przez wyjście ujrzała postać, przestępującą
niecierpliwie z nogi na nogę.
– Mamo! – krzyknęła, wypuszczając z rąk
pochodnię i rzucając się w matczyne objęcia.
– Kora – Demeter przytuliła
córkę. Nic się nie zmieniła. Dalej nosiła dziwne, hipisowskie ubrania i
pachniała polnymi kwiatami. Persefona rozkoszowała się tym zapachem,
pozwalając, by powróciły do niej wszystkie wspomnienia z czasów, kiedy jeszcze
była Korą. Chociaż, na ziemi dalej może nią być. – Chodź, chodź, zaparkowałam
na miejscu dla inwalidów.
– Mamo! – Kora krzyknęła z
oburzeniem.
– Oj, przestań, to przecież
tylko na chwilę.
Kora ugryzła się w język.
Nie, nie zacznie się kłócić dwie minuty po wyjściu z Hadesu.
– To... co tam u ciebie?
– Och, dobrze, dobrze. To
znaczy, ludzie już mnie nie potrzebują, ale co zrobisz... Jeszcze w XVI wieku
wprowadzałam płodozmian. Wydaje się, jakby to było wczoraj. Wtedy moje rady
miały jakąś wartość, a teraz?
– Przecież mówiłaś, że cieszy
cię prowadzenie tej kwiaciarni.
– Sieci. Sieci kwiaciarń. Oczywiście,
że mnie cieszy – ton Demeter wskazywał coś całkiem odwrotnego. – W końcu całkiem
lubię rośliny.
Dostawczak z logiem
kwiaciarni stał nie na jednym, tylko na dwóch miejscach dla inwalidów, ustawiony
niedbale pod dziwnym kątem. Kora pokręciła tylko głową i wsiadła do środka.
– Pasy – rzuciła do matki,
ale ta zignorowała ją i ruszyła w drogę.
Jechały chwilę w ciszy, w
której szumiało tylko radio, nieustawione na żadną konkretną stację. W końcu
Demeter przerwała milczenie:
– I jak tam Erysichton? Mam
nadzieję, że nawet w Hadesie dalej głoduje.
– Mamo! – Kora krzyknęła z
niedowierzaniem. – Ty naprawdę masz problem z wybaczaniem.
– Wyciął mój święty dąb –
powiedziała spokojnie Demeter, nie odrywając wzroku od drogi. – Z mojego
świętego gaju. I zabił mieszkające w nim driady. Powinien za to cierpieć.
– Mamo, on sprzedał cały swój
majątek na jedzenie, które i tak nie mogło zaspokoić jego głodu. Sprzedał swoją
córkę. W niewolę. Wiele razy. Za jedzenie. A potem zjadł sam siebie. Bo
ukarałaś go wiecznym, niezaspokojonym głodem.
Demeter wzruszyła ramionami.
– Trzeba było nie ścinać
dębu.
Kora westchnęła z rezygnacją.
To będzie cudowne pół roku.