Umarli bogowie (1)


Rozsiadł się wygodnie w miękkim fotelu, delikatnie pogładził dłonią blat hebanowego stołu. Zdecydowanie nie były to niebiańskie standardy, ale nauczył się już doceniać takie życie i jego drobne luksusy.
Spojrzał na żonę. Siedziała na kanapie w dopasowanym beżowym kostiumie i z idealnie ułożonym kokiem na wysoko uniesionej głowie. Zgrabne nogi założone jedna na drugą. Stopa w skórzanym bucie na wysokim obcasie podrygująca delikatnie w rytm jakiejś melodii, którą słyszała tylko ona. Nie, lata tego marnego życia nie odcisnęły na niej swojego piętna. Dalej była tą samą dumną, wredną suką, co tysiąclecia temu. Gardził nią za to. I kochał równocześnie.
Pukanie do drzwi wyrwało go z zadumy. Oderwał wzrok od żony i przeniósł go na młodą sekretarkę, która weszła do gabinetu. Idealna sylwetka. Uśmiech kształtnych ust. Rozpięty o jeden więcej, niż wypadało, guzik przy koszuli.
– Spotkanie zostało przeniesione na przyszły tydzień, jak pan sobie życzył, panie prezesie – powiedziała.
– Dziękuję, Jen.
Oczywiście mogła mu to przekazać przez intercom. Ale mogła też sprawić mu przyjemność i pozwolić nacieszyć oczy swoim widokiem. I delikatnie odrzucić pukiel blond włosów, który opadł jej na twarz.
– Nawet o tym nie myśl – powiedziała jego żona, gdy tylko zamknęły się drzwi. Nie podniosła oczu znad książki.
Uśmiechnął się. Zazdrosna jak zawsze. I naiwna jak zawsze. Udawało mu się ukrywać swoje drobne zdrady (a przynajmniej zdecydowaną większość) przez całe tysiąclecia, nawet wtedy, gdy jeszcze obejmowała swoim władaniem całą ziemię.
– Nie powinnaś już wychodzić na jakąś jogę? Albo pilates? – zapytał z bezczelnym uśmiechem.
Nic nie powiedziała, jedynie spiorunowała go wzrokiem. Spiorunowała. A to dobry żart.
Z zadowoleniem sięgnął po pilot i włączył wielki telewizor. Tysiąclecia byłyby zdecydowanie nudne bez tych ich drobnyh złośliwości.
Wiadomości. Wiadomości. Telenowela. Wiadomości. Po co niby komuś nieograniczona wiedza i władza nad światem? Teraz wystarczy włączyć telewizor, żeby wiedzieć, co dzieje się w dosłownie każdym zakątku świata. Teraz każdy, kto ma kablówkę albo internet jest bogiem, pomyślał z goryczą. Ale zaraz przypomniał mu się fakt, który zawsze pocieszał go w takich momentach. Ludzie dalej są tylko śmiertelnikami, którzy przez kilkadziesiąt lat próbują osiągnąć coś w swoim marnym życiu, po czym umierają i tracą to wszystko.
Jednak nagle jego uśmiech zgasł. Zatrzymał obraz w telewizorze.
– Jen – powiedział przez intercom. – Poślij po naszego przyjaciela. 
Żona spojrzała na niego spod uniesionych brwi. Zignorował ją. Postukał nerwowo palcami o blat stołu. Czemu zawsze trzeba na niego tyle czekać?
W końcu wszedł do gabinetu. Jak zawsze bez pukania i z tym wyrazem niezadowolenia na twarzy. Przeszedł przez pokój i oparł się o wielkie okno, ukazujące widok na wschodnią część miasta. Okna po drugiej stronie wychodziły na zachód i dzięki temu gabinet stawał się jakąś małą namiastką nieba – wysoko, niemal w chmurach, ale jednak dalej pomiędzy ludźmi.
– Przypomnij mi, po co oni tak drążą tymi machinami dziury w ziemi? – zapytał przybyłego mężczyznę, wskazując ręką zatrzymany obraz na ekranie telewizora.
– Szukają surowców, które napędzałyby inne machiny. Złóż węgla, gazu, ropy.
– Niepokoją mnie ci śmiertelnicy – powiedział smutno. – Z radością oddaliśmy im powierzchnię ziemi – mężczyzna przy oknie chrząknął znacząco, ale on kontynuował. – Oni, w podziękowaniu za naszą nieograniczoną dobroć, odebrali nam niebo. A teraz okazuje się, że to im nie wystarcza. Martwię się, że jeśli będą kopać tak dalej, głębiej i głębiej, to w końcu...
– Nigdy nie dotrą do Tartaru – przerwał mu mężczyzna. – Nie są jeszcze nawet blisko Hadesu, a sam powiedziałeś, że Tartar jest w takiej odległości od Hadesu, jak ziemia od nieba.
– No nie wiem, gdyby przypadkiem wypuścili Tytanów... albo cyklopów...
– Ludzie nigdy nie zrobiliby czegoś tak głupiego – wtrącił mężczyzna z przekonaniem.
– Masz rację – odparł z ironią. – Jak zawsze udało ci się rozwiać moje wątpliwości, Prometeuszu.
– Dla ciebie wszystko, Zeusie – powiedział równie sarkastycznie Prometeusz, po czym ukłonił się Herze, która odpowiedziała mu majestatycznym skinieniem głowy, i ruszył do drzwi.
Hera poczekała, aż wyjdzie, zamknęła książkę i ułożyła ją sobie równo na kolanach.
– Jeżeli wypuszczą Tytanów, nie uda ci się znowu zamknąć ich w Tartarze, mój drogi.
– Twoje słowa jak zawsze dodają mi otuchy, ukochana – odparł Zeus i z westchnieniem wyłączył telewizor.
Ludzie. Rozpanoszyli się po świecie, stworzyli te swoje przeklęte maszyny ryczące w przestworzach, zakłócające spokój Zefira i Boreasza, i te rozrywające biedną ziemię Gaję na strzępy. W końcu sprowadzą koniec na nas wszystkich. A wszystko przez to, że ten przeklęty Prometeusz dał im ogień. 

Przeczytaj też

4 komentarze:

  1. coś w tym jest. im bardziej się rozwijamy, tym bardziej dążymy do naszej zagłady. ziemia nie była przygotowana na taki wzrost ludzkiej populacji. czasami się troszeczkę boję, ale uspokaja mnie myśl, że i tak tego nie dożyję. no chyba, że w końcu ktoś wymyśli sposób na nieśmiertelność. tyle niemożliwych rzeczy już zrobiliśmy, więc to tylko kwestia czasu. inna sprawa, że nieśmiertelność nic dobrego nikomu nie przyniesie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem, że ta jedynka oznacza, że będzie ciąg dalszy? ;)
    Dawni bogowie żyjący obok nas, w dzisiejszych czasach, to motyw, który zawsze zwraca moją uwagę. Jeszcze gdyby to byli bogowie słowiańscy, to już w ogóle było by świetnie ;)
    /Pozdrawiam,
    Szufladopółka

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę, że też lubisz mitologiczne tematy i całkiem ciekawie ci to wychodzi:) kiedy dalszy ciąg?

    OdpowiedzUsuń
  4. Skubana- świetnie piszesz! I niestety jest sens w całym tym opowiadaniu..:/

    OdpowiedzUsuń