Śmierć Marzannom



Nadszedł czas na wiosenny tekst o wiośnie, bo wiosna. I mimo, że zima jeszcze całkiem nie odeszła i czasem dalej szaleje, i próbuje zniszczyć wichrami i nieprzyzwoitymi temperaturami to ludzkie mrowie, które obsiadło Ziemię, to jednak już była wiosna. Przynajmniej przez chwilę. A dzisiaj nawet kalendarz tak mówi. A skoro mówi tak kalendarz, to natura nie ma wyjścia i musi się z tym w końcu pogodzić. Wiadomo przecież, że natura nie ma nic do gadania, jeśli człowiek coś sobie postanowi. Chyba, że mówimy o elfach na Islandii. One tam mają prawo do wetowania ustaw. Serio.

Tak jak wcześniej zima-zła powoli wkradała się w nasze życia, wieczorem roztaczając ulotną woń pierwszych mrozów, a rankiem pozostawiając szron na trawie, tak teraz wiosna już od jakiegoś czasu próbuje dojść do głosu. A ja nie byłabym sobą, gdybym nie wypatrywała każdego najdrobniejszego szczegółu, który pozwoli mi powiedzieć, że to już ten czas. Choćby tego, że niebo jest jakieś takie bardziej bezchmurne i błękitne. I znowu widać samoloty. Albo tego, że zakwitły przebiśniegi (i nie, wcale nie mówię o petach pod moim balkonem, których nie ukrywa już ani śnieg, ani rozkopane fundamenty mojego bloku). Albo tego, że musiałam ratować mojego kota przez niechybną śmiercią, której doświadczyłby, gdyby spróbował upolować pierwszą w tym roku pszczołę, która wleciała przez okno. Mój kot nie jest dobrym myśliwym.

I w końcu nadszedł ten piękny dzień, kiedy oficjalnie mogę zacząć się cieszyć z ciepełka i słonka, bo dzielne przedszkolaki w całej Polsce odprawiły dzisiaj rytuał (który jest jak najbardziej niebestialski i nieokrutny, i odpowiedni dla dzieci) topienia Marzanny, by raz na zawsze uwolnić nas wszystkich od nieurodzaju, klęsk żywiołowych i kolejnej epoki lodowcowej. Marzanna, swoją drogą, jest słowiańską boginią zimy i śmierci. A ludzie nigdy mi nie wierzą, kiedy mówię, że zima to tylko smutek, mróz, depresja i śmierć...

Tak więc, całkowicie bezpieczna, dzięki odwadze pięcioletnich rycerzy, walczących o wyzwolenie, wyruszyłam na poszukiwania wiosny. Rozglądałam się wszędzie za jej wiankiem, plecionym z polnych, świeżych kwiatów. Za dostrzegalnym tylko kątem oka delikatnym materiałem zwiewnej sukni z porannej rosy. Za zostawionym w wilgotnej ziemi śladem bosej stopy. Za puklem jasnych włosów, uniesionym lekkim podmuchem ciepłego wiatru. I co się okazało?

Że wiosna jest chłopcem.

Co? Ale jak to?

A no tak, że topimy tę Marzannę, żeby (dosyć ironicznie) uśmiercić śmierć i zrobić miejsce dla Jaryły, który dla odmiany jest bogiem płodności i wiosny, i gdzie jego stopa postanie, tam kłosy wyrastają w obfitości, a gdy do drzwi zapuka, to niechybnie dziecko w rodzinie się pojawi. Tak więc, jeśli dostrzeżecie jakąś pannę w ciąży, to pewnie będzie jego sprawka.

Mimo tej, poniekąd przykrej, niespodzianki, mogę dalej i wciąż uroczyście oświadczyć, że to już wiosna. Nawet jeśli jeszcze jest trochę nieśmiała/y i niepewna/y, to za niedługo na pewno rozkwitnie w całej obfitości kwiatów, robaków (jestem je w stanie znieść tylko dlatego, że nie mam już dosyć zimy), i dłuższych dni, i cieplejszego słonka. Tylko musimy jej/jemu troszkę pomóc.

Galeria Bronowice ma taką reklamę na bilbordach (tak, na to zwróciłam największą uwagę podczas mojego ostatniego pobytu w Krakowie), że jedna sukienka wiosny nie czyni. Jaka płynie z tego mądrość? Że, żeby wiosna w końcu nadeszła, trzeba kupić więcej niż jedną kiecę. Mam silne poczucie obowiązku, dlatego z tej okazji wybieram się na zakupy. A Wy jak przyczyniacie się do wiosny?

A może, jeśli powiem i powtórzę to wystarczająco dużo razy, wiosna przyjdzie i rozgości się na dobre? Tak więc wiosna. Przyszła wiosna. Zbliża się wiosna. To już wiosna. Wiosenne kwiaty i zapach wiosny, i przebiśniegi, i wiosna. I mokra ziemia, której już nic nie tłamsi ani nie trzyma w ryzach i znów może zacząć się zielenić świeżą trawą i barwić krokusami. I wiosna.

Kocham wiosnę. I to wcale nie dlatego, że w maju mam urodziny. Nie, zupełnie nie o to chodzi.

Ale, żeby nie było tak do końca cudownie i miło na serduszku, muszę zwrócić uwagę na jeden bardzo smutny fakt. Sebastian powiedział mi, kiedy wygrzewaliśmy buzie w pierwszych promieniach wiosennego słońca, że, skoro nadchodzi wiosna, nie będziemy już mogli mieć depresji ani narzekać na cały świat, ani rozpaczać. Głupoty opowiada ten Sebastian. Zaraz zrobi się ciepło i znów będzie można nosić krótkie koszulki odsłaniające brzuszek i krótkie spodenki odsłaniające tyłek. I znów będę mogła płakać i rozpaczać, że nie udało mi się osiągnąć idealnej wagi ładnych pań z internetów i wcale nie wyglądam tak dobrze, jakbym chciała.

Sylvain Neuvel - Śpiący giganci


Rose miała jedenaście lat, kiedy dokonała największego odkrycia w dziejach ludzkości. I tak, jak to zazwyczaj bywa, dokonała go przypadkiem. 

Możecie się zastanawiać, jakim cudem dziecko zrobiło coś tak ważnego. I o co właściwie chodzi. Nie, Rose nie była małym geniuszem, który w swoim tajnym laboratorium odkrył nowy pierwiastek albo sklonował człowieka. Rose zrobiła tylko jedną, z pozoru nic nieznaczącą rzecz. Wpadła do wielkiej dziury w lesie. I straciła przytomność. A gdy się ocknęła, okazało się, że to wcale nie wielka dziura, tylko wielka dłoń z czarnego materiału, połyskująca turkusowym blaskiem. W wielkiej dziurze w lesie.

Szesnaście lat później Rose staje na czele grupy badawczej, która ma za zadanie rozwiązać zagadkę tajemniczej dłoni, rozszyfrować język, którym zapisane są znalezione przy artefakcie płyty i odnaleźć pozostałe części ciała. Tak właśnie. Przecież wszystko nie może skończyć się na jednej dłoni. Przy okazji i badania, i poszukiwania muszą odbywać się w tajemnicy (projekt jest ściśle tajny, wspierany przez rząd i armię amerykańską), co jest dosyć trudne. Ciężko przetransportować kilkumetrową łydkę z takiej na przykład Turcji, tak, żeby nikt tego nie zauważył.

Z początku byłam bardzo sceptycznie nastawiona do sposobu narracji w powieści. Nie ma tutaj trzecioosobowego narratora. Nie ma tutaj też pierwszoosobowego narratora. Nie ma tu w sumie żadnego narratora. Ale w takim razie, jak to działa? Otóż większość książki jest napisana na zasadzie dialogów-wywiadów jakiegoś tajemniczego faceta z poszczególnym członkami zespołu, albo innymi osobami, powiązanymi ze sprawą. Do tego czasami możemy przeczytać fragmenty dzienników osobistych, artykuły w gazetach albo raporty wojskowe. Żadnych opisów postaci. Żadnych opisów krajobrazów. Nawet pełnego opisu znaleziska tu nie ma. A ja lubię opisy. Może nie piętnastostronnicowe elaboraty o faunie i florze Afryki, jak u Sienkiewicza, ale lubię.

Okazało się jednak, że użycie takiej formy dało bardzo dobry efekt. Dzięki temu nasza wyobraźnia ma jeszcze większe pole do popisu, zarówno jeśli chodzi o wygląd postaci czy miejsc, jak i samego giganta. Bohaterów poznajemy jedynie na podstawie ich własnego zachowania w trakcie dialogów albo tego, co mówią o nich inni ludzie w swoich wywiadach. "Obserwowanie" ich podczas rozmowy sprawia też, że wydają się bardziej realni i namacalni. I bardziej z nami związani.

Dzięki dialogom akcja toczy się szybko, a mało znaczące szczegóły zostają po prostu pominięte. Nawet szczególnie makabryczne wydarzenia często są przedstawione tak szybko i... obojętnie, że ledwo zwracasz na nie uwagę. Z reguły mija trochę czasu między danym wydarzeniem a wywiadem, w którym porusza się jego kwestię, więc to całkiem naturalne, że ludzie nie reagują już na nie w bardzo emocjonalny sposób. Dlatego w pierwszej chwili ta czy inna katastrofa w ogóle Ci umyka, gubi się gdzieś pomiędzy rozmowami o pogodzie, jakby była wypowiedziana tym samym tonem, co "popadało dzisiaj trochę, ale biomet ogólnie jest korzystny". Dopiero po sekundzie używasz sekwencji: stop - wróć - przeczytaj jeszcze raz o tym, jak stado słoni w kapeluszach stratowało grupę przedszkolaków na wycieczce.

Tak serio nie było tam żadnych słoni. Ale było kilka zapadniętych domów. I katastrofa lotnicza. W każdym razie, rozumiecie o co chodzi?

Mimo wszystko, taki sposób prowadzenia opowieści wcale nie wydaje się dziwny. Albo chaotyczny. Nadaje natomiast akcji niesamowitego tempa i dosłownie każe ci wstrzymywać oddech i przeczytać wszystko na raz. I w ogóle nie odkładać książki. Dlatego odłożyłam ją tylko raz. W połowie.

Pozostaje jeszcze kwestia najbardziej interesującego bohatera książki. Tego, który pojawia się w prawie każdym rozdziale, a wiemy o nim... nic. To tajemniczy typ, któremu niby nikt nie ufa, ale i tak wszyscy go słuchają i robią dokładnie to, co im każe. Jest naprawdę strasznym gnojem. Sukinsynem bez uczuć, cynikiem, bezdusznym człowiekiem. I nie zdradza o sobie zupełnie nic. Nawet imienia. A przy tym władzę ma nieograniczoną. Tylko nikt nie wie, skąd się ona bierze.

A ja dalej i wciąż... go lubię. Jest ciekawy. Jest tajemniczy. Jest gnojkiem, to fakt. Często bezczelnym i wścibskim. Ale jest też tak niesamowicie inteligentny. To dzięki niemu dialogi są błyskotliwe, często autentycznie zabawne. I jakimś cudem, pomimo całego tego jego nieprzyjemnego usposobienia, ludzie cały czas opowiadają mu o swoich odczuciach, swoim życiu, swoich przemyśleniach. Jakby miał w sobie coś takiego, co zmusza innych do otwarcia się.

Muszę jeszcze dodać, że występują tu nawiązania do starożytnych wierzeń, w tym do mitologii greckiej, której jestem fanką (może zauważyliście), co przekonuje mnie do tej książki jeszcze bardziej. Nic więcej nie powiem, żeby nie psuć Wam zabawy.

Śpiący giganci zdecydowanie zdobyli moje serce. Nie wiem, czy moje wymagania nagle tak strasznie zmalały, czy ta książka jest po prostu taka dobra, ale jestem nią szczerze oczarowana. Może za tydzień już nie będę, jednak zabrałam się za tę recenzję zaraz po odłożeniu Gigantów na półkę (i zrobieniu zdjęcia na insta), więc jestem jeszcze w fazie zachwytu i miłości do niej. To debiutancka powieść Sylvaina Neuvela i, naprawdę, równocześnie gratuluję i zazdroszczę mu takiego debiutu.

A okładka jest przecudowna!

Recenzja
Śpiący giganci
Sylvain Neuvel

Miejsce kobiety jest w kuchni



Witam, piszę do Was z mojej kuchni (w której jedną ręką tłukę mięso na kotlety a drugą obieram ziemniaki), żeby zaapelować do wszystkich kobiet i przywrócić je do porządku. Koniec szaleństw, moje drogie, czas wracać do garów.

Temat ten został przemaglowany już na wszystkie możliwe sposoby, ale, jako kobieta, jestem za głupia, żeby wymyślić coś bardziej oryginalnego. Dlatego też z okazji tego cudownego dnia (kobiet) zmuszam Was do czytania o... stereotypach dotyczących kobiet. Jest to w pełni moja subiektywna opinia. Do której mam prawo. Bo kobiety w Polsce podobno jakieś prawa mają. Na przykład prawo głosu - co dzisiaj ugotują na obiad.



Kobiety są wredne, kiedy mają okres
Prawda. Ale musicie nas zrozumieć, panowie. Wy nie macie w swoim życiu takiego momentu, w którym brzuch rozpierdala Was od środka, krew wylewa się z Was potokiem przez tydzień, a hormony każą Wam tulić szczeniaczki, zabijać szczeniaczki, a potem płakać, wciskając sobie do ust po trzy ciastka na raz. Zresztą, Wy umieracie, jeśli temperatura skoczy Wam o pół stopnia w górę, więc naprawdę wydaje mi się, że mamy pełne prawo do marudzenia podczas okresu. A jeśli jakiś facet dalej nie jest przekonany, to jestem w stanie opisać to, jak bardzo miesiączki są beznadziejne, dużo bardziej obrazowo.

Jedynym sposobem na osiągnięcie zawodowego sukcesu jest danie dupy wystarczającej liczbie facetów na wystarczająco wysokich stanowiskach 
To w takim razie, komu dali dupy wszyscy ci faceci na wszystkich wysokich stanowiskach? A nie, zapomniałam, że panom to się należy z automatu i nie chodzi tu ani o osiągnięcia, ani o inteligencję, ani o innowacyjne pomysły.

Miejsce kobiety jest w kuchni
Co w tym złego? To w kuchni jest jedzenie. Czy w całym domu istnieje cudowniejsze miejsce?
A tak naprawdę, większość najznamienitszych mistrzów kuchni jest mężczyznami, więc nikt nie powie mi, że tylko Graże potrafią kulać kluski i smażyć schabowego co niedzielę. Najlepszym przykładem tego, że ten stereotyp to bzdura, jestem ja. Mogę przyrządzić całe pięć potraw. Wszystkie są wariacjami z kurczakiem w roli głównej (z reguły różnią się wielkością kawałków, w które ten kurczak jest pokrojony). O i jeszcze jajecznicę.

Blondynki są głupie
Głupi był ewidentnie ten, kto to wymyślił. Tak samo głupia może być brunetka. Albo ruda. Albo blondyn. Albo szatyn. Nawet łysy Sebix spod monopolowego może być głupi.

Nie orientują się w przestrzeni
Eee, nie. Przyznaję, że zdarza nam się pomylić kierunki. I nie każda z nas wie, czy mech na pniu drzewa wskazuje wschód czy zachód. Ale niech któryś z panów powie mi, jaka jest najkrótsza droga z mrożonek na świeczki zapachowe w Tesco. Nie wiecie? Właśnie.

Szukają bogatego męża
Prawda. Koniec.

Marzą o tym, żeby nie pracować tylko zajmować się domem
Oczywiście, bo kto nie chciałby do końca życia spędzać czasu tylko na praniu, prasowaniu, myciu garów i wąchaniu śmierdzących pieluch? I byciu całkowicie zależnym od silnego, wielkiego mężczyzny, harującego na całą rodzinę. Ten układ sprawdza się pewnie tylko wtedy, kiedy "zajmowanie się domem" polega na doglądaniu pracy gosposi, a większość czasu pochłania chodzenie na brunche. I kupowanie nowych Channeli. I peeling kwasami owocowymi u kosmetyczki. I powiększanie biustu.
I nie, nie każda kobieta musi urodzić drużynę piłkarską, żeby w końcu czuć się spełniona. Poród boli, wiecie? A jedenaście porodów boli jedenaście razy.

Każdy facet, do którego się odezwą, to potencjalny kandydat na chłopaka i przyszłego męża
Nie. Nie pochlebiajcie sobie. Chyba że jesteście obrzydliwie bogaci. Wtedy automatycznie awansujecie do rangi "potencjalny mąż i miłość do końca życia, i ślub w Mediolanie".

Są chorobliwie zazdrosne
Prawda. Na szczęście większość z nas potrafi to w mniejszym lub większym stopniu ukryć i nie wyjść na kompletną psychopatkę. A jeśli "tylko koleżanka z pracy" okaże się nie być tylko koleżanką z pracy, to zawsze będziemy mogły powiedzieć, że i tak wiedziałyśmy, że tak się stanie. Wiecie, kobieca intuicja i te sprawy.

Cały czas pierdolą o głupotach
Natomiast to, jak w trzeciej minucie Lewandowski strzelił z karnego, a w piatej było słychać strzały to wywód na poziomie pracy doktorskiej z fizyki kwantowej.

Nie potrafią prowadzić samochodu
Naprawdę nie wiem, skąd to się bierze. Przecież jesteśmy multi-zadaniowe i potrafimy równocześnie prać, prasować, gotować obiad i oglądać Pierwszą miłość w telewizji. A gdy wsiadamy do auta, nagle przerasta nas równoczesne patrzenie na drogę, ogarnianie trzech pedałów (a przecież geje to najlepsi przyjaciele kobiety) i skrzyni biegów. Nie zawsze, oczywiście. Moja mama na przykład jest jak kierowca rajdowy i jestem przekonana, że, kiedy mówi, że kupuje włoszczyznę w Auchanie, tak naprawdę wygrywa nielegalne wyścigi. Ja natomiast już nie boję się, że zabiję przynajmniej pięć osób, za każdym razem gdy siadam za kierownicą. Ale dalej nie potrafię parkować. I nie wstydzę się do tego przyznać. W końcu jestem kobietą, więc nikt nie wymaga ode mnie umiejętności parkowania.

Zawsze boli je głowa
Może to będzie niesamowite zaskoczenie, ale... kobiety lubią seks. I coraz częściej nie boją się o tym mówić. Mimo, że dla większości społeczeństwa dalej i wciąż każda kobieta, która jawnie przyznaje się do czerpania przyjemności z seksu jest bezwstydną ladacznicą. Dlatego, jeśli ciągle boli ją głowa, to może po prostu jej facetowi wydaje się, że jest królem łóżka, bo posiadł tajemną wiedzę, gdzie wsadzić. I nic poza tym. Wtedy ból głowy jest nieunikniony. I wydaje się nawet lepszą opcją.


Nie będę składała wszystkim kobietom życzeń, bo, niespodzianka, też jestem kobietą. Dlatego dalej czekam na kwiatki, miłe słowa, stosy prezentów i komplementy. I ciastka. Ale pamiętajcie, dziewczyny, Kopernik była kobietą.