Będę pływać w basenie wypełnionym hajsem




Głównym problemem naszych czasów jest to, że wszyscy chcą być kimś. Ale to nie jest jeszcze najgorsze. Najgorsze jest to, że wszyscy myślą, że kimś zostaną. 



Nie dziwię się temu zupełnie. W końcu media i internety zalewają nas historiami ludzi, którzy od niczego przeszli do wszystkiego - sławy, pieniędzy, wywiadów w telewizjach śniadaniowych i tysięcy obserwatorów na Snapie. A skoro oni mogli to zrobić w tak młodym wieku, przy okazji bez studiów ani korpopracy, ani dorabiania się przez lata, to czemu my nie możemy? To wszystko brzmi przecież tak prosto i kusząco.

Maffashion doszła do sławy, którą ma teraz, zaczynając po prostu od bloga modowego. Jason Hunt mianował sam siebie najlepszym polskim blogerem, a ludzie mu uwierzyli. Oni mają blogi i są sławni. Ja też mam bloga, więc też muszę stać się sławna. Tak to przecież działa, prawda?

PewDiePie ma miliony subskrybentów, bo pokazuje jak gra. Z dupy z jego filmikami, w których podkłada głos Kimowi, zarabia na youtubie, Nikki Tutorials i jej "the power of makeup" ma tyle pieniędzy, że może sobie pojechać do Dubaju na zabieg prostowania zębów. I wprowadza na rynek swoją własną paletkę z cieniami do powiek. Dlatego pełno w sieci youtuberów przeróżnej maści i upierzenia. Bo gdzie teraz łatwiej zaistnieć, jeśli nie w internecie?

Sapkowski i jego Wiedźmin jest znany za granicą (co prawda głównie dzięki grze, ale to zawsze coś), a przecież z wykształcenia nie jest żadnym polonistą ani filologiem (Sapkowski, nie Wiedźmin), tylko ekonomistą. Panią Rowling kocha cały świat (a przynajmniej ta część, która nie twierdzi, że Hogwart to wymysł szatana), a zaczynała od pisania historyjek dla swoich dzieci. Dlatego co druga osoba jest niespełnionym pisarzem i tworzy fanfic, bazujący na Zmierzchu albo opowiadający o jej love story z Biebierem. Czy tam wszystkimi członkami One direction.

Biebera dostrzegli na youtubie i, mimo że brzmiał jak dziewczynka, to teraz ma kupę hajsu, willę z basenem i dorysowane mięśnie w reklamie Calvina Kleina. Podsiadło, Sarsa czy Natalia Nykiel zaczęli swoją wielką karierę po udziale w X-Factor albo Voice of Poland. I nie zawsze musieli je nawet wygrać. 



A jeżeli nie masz zupełnie żadnego talentu, to okazuje się, że wystarczy wypuścić seks-taśmę, zrobić operacje plastyczne rekordowej ilości części ciała i mieć znanego męża. Albo pochwalić się na Snapie, z kim się jebałaś. Skoro nawet tak można zostać sławnym, to co nas wszystkich jeszcze powstrzymuje? Co sprawia, że nie mówią o nas w mediach, nie krytykują naszych outfitów na Pudelkach i nie śpimy na poduszkach, wypełnionych banknotami z podobizną Zygmunta Starego (to te z dwusetką)?

Nie, odpowiedzią wcale nie jest wrodzone lenistwo ani brak systematyczności, ani nawet wszechświat i kręte ścieżki jego. Odpowiedzią jest rzeczywistość. Realnie, nie możemy wszyscy być sławni i bogaci, bo właśnie tak zbudowane jest nasze społeczeństwo. Nie kupię sobie fancy outfitu, w którym mogę promować swój image na instagramie i czekać do usranej śmierci na miliony obserwatorów, jeżeli jakaś dziewczyna nie będzie stała na kasie w Zarze (przyjmijmy na potrzeby naszego przykładu), zarabiając 1200 zł za 1/2 etatu. Bo nikt nie da jej więcej niż pół etatu.

Po drugie, większość z nas jest po prostu przeciętna i nie ma tak naprawdę niczego do zaoferowania wybrednemu odbiorcy naszych czasów. Chociaż z drugiej strony wybrednego odbiorcę z reguły bardziej bawią żarty o kupie niż wysublimowane poczucie humoru...

Po trzecie, wszystko już mamy. Ilu blogerek modowych nam potrzeba? Jak przebić się wśród tysięcy osób, które mają dobry głos? Jak napisać coś ciekawego i oryginalnego? A nawet jeżeli jesteś naprawdę niesamowity w tym, co robisz, jeżeli Twoja muzyka jest wyjątkowa, Twoje powieści jedyne w swoim rodzaju, a Twoje żarty przezabawne, to pewnie i tak znikniesz w tłumie wielu innych, lepszych, gorszych, przeciętnych, którzy mają takie same marzenia, jak Ty.

Chcemy mieć wszystko i jesteśmy przekonani, że na to wszystko zasługujemy. Tak wmawia nam otoczenie, społeczeństwo, nasze mamy. Nie będziemy przecież korposzczurami, praca na etat nie jest dla nas. W końcu najlepiej być sobie szefem i panem swego czasu. Przeraża nas myśl, że będziemy musieli na coś zbierać i odkładać przez pół życia, jak nasi rodzice, bo przecież jesteśmy pokoleniem, które wszystko dostaje zaraz, teraz i bez ograniczeń.

Oczywiście, że też tego chcę. Bardzo mi się podoba wizja milionów na koncie, mnóstwa wolnego czasu, willi z basenem i oddzielnym pokojem tylko do czytania (z tysiącem książek i uroczą kozetką przy ogromnym oknie), wielkiego, czarnego samochodu z przyciemnianymi szybami (którym nigdzie nie będę potrafiła zaparkować), garderoby wypchanej ciuchami, moich książek znikających z półek jak ciepłe bułeczki i zdjęć, robionych przez paparazzi, na których zawsze będę wyglądała dobrze. Najlepiej, żeby mieć to wszystko przed trzydziestką. Jeszcze lepiej za jakieś 3-4 lata. Czy o dużo proszę?




Naprawdę myślisz, że zasłużyli na śmierć?



Pewnie większość z Was jest na bieżąco, jeżeli chodzi o ostatnie wydarzenia, o to, co stało się w gejowskim klubie na Florydzie i o reakcje niektórych obywateli naszego pięknego, niezacofanego i tolerancyjnego państwa. Kiedy pierwszy raz usłyszałam komentarz w stylu "dobrze im tak", po prostu nie wierzyłam, że ktoś może powiedzieć coś tak głupiego. Kiedy zobaczyłam dwudziesty taki komentarz, krew mnie zalała. Dlatego teraz, zamiast uczyć się do sesji, zamierzam shejtować wszystkich debili, którzy myślą w ten sposób, bo poziom mojego wkurwienia właśnie osiągnął maksimum.

Gdy usłyszałam o zamachu w klubie w Orlando, było mi przykro. Tak samo przykro, jak wtedy, gdy dowiedziałam się o zamachach we Francji. Byłam przerażona faktem, że ktoś może zrobić tak straszną rzecz, pozbawić niewinnych ludzi, którzy mieli przed sobą całe życie, możliwości, żeby je spokojnie przeżyć. Tak po prostu, w jednej chwili odebrać im... wszystko.

Wydawało mi się, że to całkiem normalna reakcja na taką tragedię. Świat powinien łączyć się w bólu i jedności z rodzinami ofiar, wyrażać swoje oburzenie i przerażenie, tak samo jak w listopadzie ubiegłego roku. Wtedy ustawiałeś sobie na profilowym flagę Francji. A teraz?

Jeżeli według Twojej wiary, homoseksualiści będą smażyć się w piekle, to masz prawo w to wierzyć. Może będą. Według mojej to właśnie ich czeka. I jest mi źle z tego powodu, bo wcale im tego nie życzę. Natomiast jeżeli mówisz, że człowiek, który wpadł do klubu i zabił pięćdziesiąt osób, był znakiem od któregokolwiek boga albo boską karą, jesteś chory. Jeżeli mu przyklaskujesz, jeżeli cieszysz się z faktu, że umarło tak dużo osób, jesteś podczłowiekiem, amebą ludzkości i zwykłym robalem. Jeżeli myślisz, że ktokolwiek ma prawo, żeby odebrać komuś innemu życie, powinieneś wrócić do czasów, kiedy nie istniały takie słowa jak "postęp", "cywilizacja", "prawo do życia" i tam zgnić, i umrzeć.

Pomijam tutaj moje zdanie na tema homoseksualizmu, bo jest ono w tej sytuacji zupełnie nieistotne. Zdziwieni? Nie ma w tym nic dziwnego. Co to za różnica, kto zostaje zabity? Nieważne, czy są to Polacy, Francuzi, Amerykanie, Żydzi czy chrześcijanie, ludzie starzy czy dzieci, czarni, biali, żółci, hetero czy homoseksualiści, to zawsze taka sama tragedia. Wydawało mi się, że to oczywiste. Ale nasze społeczeństwo jest jednak głupie, zatracone w hejcie na drugiego człowieka, homofobii i przeświadczeniu, że może szykanować ludzi, którzy różnią się od nas samych.

Żaden, podkreślam żaden i powtórzę to raz jeszcze: żaden człowiek nie ma prawa decydować o życiu i śmierci innych ludzi. Czy nie tego uczy nas nasz Bóg, moi drodzy "chrześcijanie"? Jeżeli właśnie tak siebie nazywasz, jeżeli przynajmniej czasem pojawiasz się w kościele, to taką prawdę wyznajesz. A może jesteś dumny ze swojej religii, praktykujesz, czytasz Biblię, a w myśl trzeciego przykazania, żeby dzień święty święcić, co niedziela słuchasz kazania na mszy?  Jeżeli potem mówisz, że śmierć niewinnych ludzi była czymś dobrym, powinieneś się wstydzić. I przestać udawać. Hipokryto.

A jeśli jesteś ateistą, to nie mogę ci pomachać wiarą przed nosem, to prawda. Mogę natomiast zwrócić uwagę na bardzo oczywisty fakt: to byli ludzie. Niewinni ludzie, którzy oddychali, chodzili, mówili, myśleli, mieli plany na przyszłość, marzenia, matki, ojców i rodzeństwo, którzy teraz cierpią po ich stracie, może partnera, pracę, magisterkę, rachunki za prąd do zapłacenia. Czy w takim razie bardzo różnili się od nas, "normalnych" ludzi? Czy przez którąkolwiek z tych rzeczy zasługiwali na śmierć? Jak ktoś z nas może w ogóle stwierdzać, kto zasługuje na śmierć a kto nie?

Mówcie sobie, co chcecie. Że homoseksualiści to nie ludzie, a homoseksualizm to choroba, anomalia, która nie występuje w przyrodzie i jest obrzydliwa. Nie musicie ich popierać. Nie musicie ich szanować ani nawet tolerować. Ale to, że cieszycie się z ich śmierci, sprawia, że to was chciałabym przestać nazywać ludźmi. I piszę "was" z małej litery dla własnej zimnej satysfakcji i żeby pokazać, jak bardzo nie mam do was szacunku.


Najwyższa jakość powieści



Nie jest to bynajmniej opowieść o walce z wiatrakami, co może sugerować, bardzo już rozpoznawalna, ilustracja na okładce książki. To historia o walce z przeciwnościami, walce z samym sobą, a przede wszystkim o marzeniu. Marzeniu o odszukaniu swojego miejsca na świecie, ziemi obiecanej, krainy mlekiem i kakaem płynącej.

Mówię oczywiście o najnowszej powieści Cacao DecoMorreno Najwyższa jakość, wydanej nakładem wydawnictwa Extra Ciemne. Wiem, że wielu fanów DecoMorreno biło się o egzemplarze tej książki w księgarniach. Słyszałam, że dochodziło do rękoczynów, łzy lały się potokami, zamieszki przenosiły nawet na ulice, a matki bały wypuszczać dzieci z domów (bardziej niż zazwyczaj). Aż wstyd mi przyznać, że nigdy wcześniej się z tym autorem nie spotkałam. I tak, macie prawo szykanować mnie za moją ignorancję. Te uczucie wstydu, a także bum w internetach i wiele pochlebnych (aczkolwiek różniących się co do opisu fabuły) opinii na lubimyczytać.pl zachęciły mnie do zapoznania się z twórczością pana Cacao.

Niesamowitym wręcz zbiegiem okoliczności okazało się, że dzieło DecoMorreno mam w domu. Co dziwne, zamiast na półkach w pokoju moich rodziców, wypełnionych opasłymi tomami powieści innych znakomitych pisarzy (Dostojewskiego, Puszkina, Herberta), Najwyższa jakość znajdowała się w kuchni. Nie mam pojęcia, jak tam zawędrowała. Może moja mama rozkoszowała się aromatem... atmosferą powieści, w jednej ręce trzymając książkę, a drugą siekając pietruszkę?

W każdym razie, usiadłam nad Najwyższą jakością wczoraj wieczorem, zrobiłam sobie kakałko i zaczęłam czytać. Pierwsza i najważniejsza informacja: jeżeli postanowicie sięgnąć po tę książkę, zarezerwujcie sobie trochę czasu. Nie będziecie w stanie się od niej oderwać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio jakaś lektura wciągnęła mnie tak bardzo. Powieść nie jest długa (to w końcu tylko trochę ponad dwieście stron) i przeczytałam ją na jednym wdechu.

Jeżeli myśleliście, że to jakaś tam pierwsza lepsza obyczajówka, to muszę wyprowadzić Was z błędu. Jest to powieść-metafora, w której odnajdzie się każdy, nieważne czy z bogatym, wrażliwym wnętrzem, gotowym na tysiące doznań i uniesień podczas czytania, czy ze sceptycznym umysłem i martwą duszą. Mieszanka odpowiednich proporcji słodyczy i goryczy połechce podniebienia wszystkich czytelników kwintesencją pisarskiego smaku.

Zawsze podziwiałam Sapkowskiego, Glukhovskiego, Sandersona i wielu innych pisarzy, ale oni wszyscy bledną przy Cacao DecoMorreno. Jego powieść ma tyle smaczków: językowych, sytuacyjnych, historycznych. Autor opanował kunszt pisarski do perfekcji. Najwyższa jakość (jak wskazuje na to sam tytuł) jest istną ucztą dla naszych czytelniczych zmysłów.

Jedyne, co jestem w stanie uznać za wadę, to bardzo niejednoznaczne zakończenie. DecoMorreno przez całą powieść budował napięcie i zostawił nas tylko z domysłami, co do tego, jak historia się skończy. Pozostaje tylko czekać na drugą część trylogii.

Kto by pomyślał, że w naszych czasach, dobie Netflixa i CSa, aż tak wielu Polaków może połączyć się we wspólnej miłości do książki. Cacao DecoMorreno ma niesamowity wkład w czytelniczy rozwój naszego społeczeństwa i powinniśmy być mu za to wdzięczni. Jeżeli jeszcze nie czytaliście Najwyższej jakości, to biegnijcie do najbliższej księgarni! Albo do Piotra i Pawła, słyszałam, że mają w sprzedaży nawet wersję kieszonkową!