Czy piercing i tatuaże to znak przynależności do Aborygenów?


Jeżeli loby, industriale i tragusy nie brzmią dla Ciebie jak wyrazy z suahili albo niedopracowane zaklęcia, to najprawdopodobniej jesteś jednym z zacofanych przedstawicieli niższego gatunku, którzy przynoszą dyshonor (słowo "dyshonor" zawsze będzie kojarzyło mi się z tym) naszemu prężnie rozwijającemu się społeczeństwu, wracając do archaicznych, dzikich zwyczajów pierwotnych ludzi i manifestując swoją zwyrodniałą, spaczoną osobowość poprzez samookaleczenie.

Spokojnie. Też jestem jedną z tych osób.

Mam całe jedenaście kolczyków. W żadnych szalonych, niedopuszczalnych ani strasznych miejscach. Pięć w jednym uchu, pięć w drugim i smiley'a. Uprzedzam pytanie: nie, nie są one wyrazem przynależności do żadnej okultystycznej sekty ani znakiem mojej miłości do szatana. Albo pradawnych bóstw natury. Nie dostałam też przez nie żadnej żółtaczki, kiły, mogiły, zapalenia opon mózgowych ani raka. A raka można przecież dostać od wszystkiego.

Chciałabym mieć tatuaż. W sumie to więcej niż jeden. Chciałabym cały rękaw. Dlatego pewnie jakiś zarośnięty gość, który siedzi za napad z bronią, będzie mi go musiał zrobić starą igłą na więziennym spacerniaku. Bo przecież nigdzie indziej nie robi się tatuaży. Bo są one tylko wyrazem przynależności do gangu i pokazują, ile jeszcze wyroku zostało do odsiedzenia. Podsumowując, żeby mieć tatuaż, musisz mieć jeszcze brodę, motocykl i kryminalną przeszłość.

Od paru lat próbuję oswoić moich rodziców z myślą, że prędzej czy później zrobię sobie ten rękaw. W studiu, nie w więzieniu. Chociaż nigdy nie wiadomo, jak się życie potoczy. Moja mama jest przerażona, bo na pewno złapię dwadzieścia tysięcy różnych chorób, a później umrę. I nikt nie da mi pracy. I upodobnię się do członków starych afrykańskich plemion, w których nacinają dzieciakom skórę na plecach, żeby po zabliźnieniu wyglądała jak łuski krokodyla. Natomiast mój tato kategorycznie mi tego zabrania (robienia tatuaży, nie krokodylej skóry), ponieważ (uwaga!), co jego znajomi pomyślą o nim, jeśli jego córka będzie miała tatuaż. Patologia. Alkoholizm. I obniżona pozycja społeczna.

Szukając jakiegoś wsparcia w sprawie tatuaży, spytałam o zdanie moją ciocię i kuzynkę, bardzo wierzące i oddane Bogu osoby. Tutaj nie usłyszałam, że jest to powrót do czasów kamienia i człowieka pierwotnego, tylko, że ciało to świątynia, którą stworzył Pan i nie powinniśmy jej naruszać. Okej, potrafię to zrozumieć, naprawdę. Nie rozumiem natomiast, czemu kolczyk w nosie ją niszczy, a te dwa podstawowe kolczyki w uszach (loby) już nie. Albo czemu tatuaże ją naruszają, a malowanie się czy farbowanie włosów jest w porządku (farbowanie tylko na neutralne kolory, naturalnie występujące u naszego gatunku).

Co dziwne, nie tylko starsze pokolenie ma takie poglądy. Niby idziemy z postępem, próbujemy nadążyć za ludźmi w wielkim świecie, ale na osoby, które mają snake'i, meduzy, czy róże wytatuowane na łopatce większość dalej patrzy jak na dziwne zwierzątka za kratami w cyrku. Tylko bez krat. Zachwycamy się tumblrowymi zdjęciami z Ameryki, facetami z dziarami na całym ciele, dziewczynami z kolczykami w wargach, policzkach i karkach, ale sami nie podejmujemy się takich szaleństw. Bo to dalej coś dziwnego, bo nie dostaniemy pracy, bo będziemy wyglądać jak degeneraci, bo na starość skóra obwiśnie tu i tam i jakie to wtedy będzie nieestetyczne.

A więc tak: nic w tym dziwnego, taka jest moda i wcale nie wydaje mi się ona bardziej nieestetyczna od zacelulitowanych kobiet Rubensa. Oczywiście, że dostaniemy pracę, jak każdy szanowany członek społeczeństwa, jeżeli tylko nie będziemy mieli imienia swojej drugiej połówki wytatuowanego na czole. W ramce z serduszek. Degenerat to człowiek, który (cytuję słownik) "trwale zatracił normy moralne i poczucie godności", a wydaje mi się, że ani kolczyki, ani tatuaże nie mają magicznej mocy, która mogłaby w sekundę pozbawić nas tych wartości. A na starość skóra i tak obwiśnie i nie będziemy już równie piękni i młodzi, więc co to za różnica?

Tak jak w przypadku każdej mody, jednym się podoba, a innym nie. Jeżeli takie ekscesy nie są dla Ciebie, to nie. Nikt chyba nikogo nie zmusza do przebijania albo "kolorowania" sobie różnych części ciała. Taka decyzja należy tylko do Ciebie, bo to w końcu Twoje ciało i tylko Ty będziesz z nim żył cóż... do końca życia. Oczywiście, że trzeba do tego podejść rozważnie, przemyśleć tysiąc razy, tym bardziej, jeśli jesteś niezdecydowaną dziewczyną, która nie potrafi wyjść z domu, jeśli nie zmieni outfitu trzy razy. Tatuaże w końcu są na całe życie, laserowe usuwanie boli, a po kolczykach zostają ślady. W razie czego, pamiętajcie, że imię byłej drugiej połówki można zakryć tatuażem jakiegoś kwiatka, a twarz przerobić na Indianina.

Natomiast jeżeli obawiacie się o swoją moralność albo poziom inteligencji, to przypominam, że atrament fizycznie nie ma możliwości wyssania szarych komórek z naszego mózgu, a kolczyki nie są maszyną, która cofnie nas do czasów, kiedy homo sapiens nie odkrył jeszcze ognia. Wydaje mi się też, że żadna z tych rzeczy nie jest dziełem szatana.

A tak swoją drogą, to nie wiem czemu nasze społeczeństwo upatrzyło sobie akurat biednych rdzennych mieszkańców Australii na synonim wszelkiego zepsucia, brudu i pierwotnego plemiennego zacofania.


Przeczytaj też

4 komentarze:

  1. Super post! Jeszcze takiego nie widziałam, bardzo przyjemnie sie czyta i bardzo dobrze piszesz. Takie samo mam zdanie na temat tatuaży czy kolczyków, sama wlasnie dzisiaj rozmawiałam z mama na ten temat. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Tobą, tatuaże niczego człowiekowi nie ujmują, a już na pewno nie inteligencji czy na przykład wrażliwości. Sama mam trzy, a od zrobienia rękawa powstrzymuje mnie jedynie brak odpowiedniej kwoty, a nie obawa, że nie dostanę pracy albo zostanę wyklęta przez dewoty spod bloku. Tatuaże mam w miejscach, które często zastawiam ubraniami, dziurek kolczykowych mam w sumie 10, ale noszę tylko dwa — w nosie i pępku (reszta była w uszach) i o większości z nich nikt nie wie. Gdyby ktoś mnie znał, lubił i szanował, a dopiero po zobaczeniu tatuażu na nodze czy kolczyka w pępku skrytykował, że pewnie jestem głupia i zła, to roześmiałabym mu się w twarz ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej to kolczyki w uszach nie są symbolem przynależności do szatana? Nosz kuźwa..... całe życie w kłamstwie i co ja teraz zrobię z tymi 7mioma? :<

    Ah cudny post, w końcu znalazłam kolejną alternatywną blogerkę :3

    OdpowiedzUsuń