artykuły
W 2016 zarobię miliony na diamentowych deszczach na Jowiszu
Przez
ostatnie dni (ewentualnie tygodnie… albo miesiące) większość ludzi przeżywała
fakt, że święta coraz bliżej, a magii, o której mówią wszystkie reklamy, jakoś
nie czuć. W dodatku matka natura, wkurzona zawyżoną emisją dwutlenku węgla
(efekt cieplarniany) postanowiła nie zsyłać nam śniegu, jesteśmy za starzy,
żeby z niecierpliwością przebierać nóżkami, dopóki nie otworzymy prezentów spod
choinki (albo to ja) i okazuje się, że najlepsze w świętach są
bezkonkurencyjnie uszka w barszczu. Co roku czekamy na ten czas i co roku
wszystko wygląda jakoś nie tak, jak powinno. Ale, jako, że takich postów
widziałam już miliony, to nie zamierzam się nad tym jakoś bardzo rozwodzić.
Chciałabym natomiast napisać o czymś, co również nigdy nie wygląda tak, jak
sobie wyobrażaliśmy – o postanowieniach noworocznych.
Naprawdę,
rozumiem tę całą niesamowitą otoczkę, która towarzyszy oczekiwaniu na Nowy Rok
i wszystkie magiczne rzeczy, które zaczną nam się przydarzać, gdy tylko zegar
wypije dwunastą (to znaczy – wybije, a my wypijemy szampana). To przecież ten
czas, gdy va'esse deireádh aep eigean, va'esse eigh faidh'ar (coś się kończy,
coś się zaczyna, Wy biedni śmiertelnicy, którzy nie posługujecie się płynnie
elfickim). Kiedy skończyć z obżarstwem i przejść na dietę? Kiedy przestać leżeć
na brzuchu i oglądać ładne absy na zdjęciach, a zacząć w końcu ćwiczyć? Kiedy
zamienić memy z kotami na notatki do sesji? (Ograniczyć memy z kotami, nie można
z nich przecież całkiem zrezygnować.) Odpowiedzią na te wszystkie pytania jest
mityczny, mistyczny, owiany tajemnicą, mgłą przeznaczenia i magicznym pyłkiem
Nowy Rok.
Nie wiem,
dlaczego ludzie wychodzą z założenia, że od pierwszego stycznia w ich życiu
wszystko się zmieni. Pierwszy stycznia jest chyba najmniej produktywnym dniem w
historii świata i jedyne, co jesteśmy w stanie robić, to trawić resztki
alkoholu i z trudem wprawiać w ruch neurony, żeby ogarnęły, jak wrócić do domu.
W takim razie realizację postanowień zaczynamy od drugiego. Tylko, że jeszcze
jest wolne, jeszcze odpoczywamy, organizm dalej próbuje przywrócić homeostazę,
a w takich warunkach nie da się przeprowadzać życiowych zmian. A gdy już z
ciężkim sercem przeniesiemy realizację naszych postanowień na trzeciego,
czwartego czy dwudziestego, to nie będziemy pamiętać, czy chodziło nam o luty,
kwiecień, czerwiec, czy listopad. Aż ostatecznie okaże się, że przecież od
samego początku planowaliśmy schudnąć/wydać książkę/rzucić palenie/zacząć się
uczyć w nowym roku. Tylko, że 2017.
Magda
powiedziała, że jej postanowieniem jest nie schudnąć, bo skoro naukowo zostało
udowodnione, że te przedsięwzięcia nie dochodzą do skutku, to schudnie. Plan
jest dobry, ale niestety postanowienia noworoczne to nie zaklęcia, które spełnią
się lub nie w zależności od tego, w jaki sposób wypowiemy magiczną formułę i wykonamy
taniec deszczu. W przeciwnym razie dawno przeczytałabym wszystkie
necronomicony, szatańskie spellbooki i książki kucharskie, żeby poznać arkany
odprawiania takich czarów. A potem postanowiłabym, że w przyszłym roku stworzę
bezzałogową jednostkę kosmiczną, która poleci na Jowisza zbierać diamenty,
które potem sprzedam na Ziemi i stanę się obrzydliwie bogata. Abra-kadabra.
Jeśli
posiadacie jakąś tajemną wiedzę na ten temat, jeszcze z czasów celtyckich
druidów, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, to zapisuję się do Waszej
sekty. Jeżeli nie, to mam dla nas wszystkich dużo mniej magiczne rozwiązanie –
ruszamy dupy. Nie pierwszego. Nie dwudziestego. Nie w 2020 roku. Najlepiej
dzisiaj. Albo jutro. Po świątecznym obiedzie, oczywiście. I drzemce. I ciastku.
I przeczytaniu tego posta.
Fot. Adam Carter
Wydaje mi się, że tutaj nie chodzi o żadne magiczne działanie pierwszego stycznia, tylko o to, że idzie nowe. A jeśli idzie nowe, to jest to idealna okazja do tego żeby coś zacząć, coś zmienić, coś zaplanować. To poprostu dobry czas na takie gdybanie, tylko kończy się zawsze tak samo :(
OdpowiedzUsuńWręcz przeciwnie, to, że idzie nowe nie powinno mieć żadnego znaczenia. Jeśli chcemy coś zmienić albo osiągnąć, to musimy zrobić to teraz, zaraz, jak najszybciej, a nie czekać na coś nowego, bo to czekanie i odkładanie zawsze kończy się tak samo: nie robimy nic.
UsuńPandora, masz całkowitą rację. Odkładanie to nic dobrego, gdyby ktoś naprawdę czegoś chciał, to nie czekałby na postanowienia noworoczne, tylko zrobił to od razu.
UsuńBardzo mądrze napisany post, już obserwuję :)
wankostories.blogspot.com
Zawsze można się miło zaskoczyć, albo ćwiczyć w ten sposób swoje sumienie i nauczyczyć się motywować.
OdpowiedzUsuń