opowiadania
Dzień z życia początkującego Szeptacza
C101 chował się gdzieś w kącie, smarkał i skomlał.
– Uspokój się, idioto! – Warknęła Mal. – Nic ci nie będzie!
Dla potwierdzenia tych słów ruszyła w kierunku drzwi. C101 wydał z
siebie najżałośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek dane jej było usłyszeć. Zignorowała
go i szarpnęła za klamkę. Stare zawiasy jęknęły z oporem, ale w końcu drzwi się otworzyły. Pomieszczenie zalało
światło południowego słońca. Mal zmrużyła oczy, już chciała syknąć i zasłonić
twarz dłonią, ale powstrzymała się.
– Widzisz! – Krzyknęła do chłopaka, który otoczył nieproporcjonalnie
długimi rękami całe swoje ciało, jakby w ten sposób mógł ochronić je przed
światłem. – Nie spłonęłam. Nie oślepłam. Dalej jestem piękna i rześka, jak
przed sekundą.
Chłopak dalej się nie ruszył, tylko patrzył na nią wielkimi z
przerażenia oczami ofiary. Jakim cudem
bracia w gnieździe nie rozszarpali go na kawałeczki?! Mal z największym trudem
powstrzymała się przed skręceniem mu karku i samotnym powrotem do domu. W końcu
musiała go chronić. Musiała być pieprzoną niańką tej małej głupiej poczwarki. Podeszła
do niego, złapała za kołnierz i zaczęła ciągnąć po podłodze w stronę drzwi.
C101 darł się przeraźliwie, wierzgał i nawet wbił pazury w ziemię, zostawiając
w podłodze wyżłobienia, ale nic sobie z tego nie robiła. Była od niego dużo
silniejsza. Przeciągnęła go przez próg i dalej, na środek wielkiego
opuszczonego placu przed rozpadającym się magazynem. C101 zaczął tarzać się i
drapać ziemię, a wrzeszczał przy tym tak przeraźliwie, jakby obdzierali go ze
skóry. Mal zacisnęła pięści z irytacją. Chętnie obdarłaby teraz kogoś ze skóry.
Pochyliła się nad chłopakiem i przywaliła mu pięścią w brzuch. Wrzask utknął mu
w gardle. Potem uderzyła go jeszcze raz.
– Mogę to robić całą wieczność – syknęła przez zaciśnięte zęby, ledwo
kontrolując płomienie, które gniew uwolnił w jej ciele. – Jeśli chcesz wrócić
do domu, to lepiej przestań zachowywać się jak żałosny tchórz.
Patrzył na nią ze strachem, ale nie wydał już żadnego dźwięku. Z
łatwością podniosła go za fraki, chociaż był od niej wyższy, gdy stał, a nie kulił
się jak jakiś gnom. Kazała mu otrzepać ubrania z kurzu i brudu a potem skierowali
się w stronę miasta.
– Jeśli zrobisz coś takiego przy ludziach, to rozszarpię cię na
kawałeczki. A potem rzucę te kawałeczki na pożarcie Splugawionym.
Chłopak przełknął ślinę tak gwałtownie, że podskoczyła mu grdyka. Na
szczęście nie wiedział, że wszystkie jej groźby nie mogły się spełnić. Z
jakiegoś powodu był dla nich ważny i miała strzec go jak oczka w głowie.
Nie kierowali się do centrum miasta, bo byłoby tam zbyt wielu ludzi
jak na pierwszy raz C101. Podobno. Mal zastanawiała się, jak w takich miejscach
w ogóle mogą żyć jacyś ludzie. Stare bloki zamalowane obraźliwymi sloganami, dziurawy
asfalt ulic, śmieci wylewające się z powywracanych kontenerów, pijackie krzyki
w zapleśniałych mieszkaniach, kierowcy, którzy nie zwalniali nawet na chwilę,
żeby ktoś w biegu nie ukradł im felg z samochodów. Margines społeczny. Tylko
zdegradowani ludzie najgorszego pokroju mogli mieszkać w takiej okolicy. Mal
czuła się prawie jak w domu.
Znaleźli bar na obrzeżach miasta, weszli do środka i usiedli przy
stoliku na uboczu. Mal zaczęła węszyć i rozglądać się uważnie, ale nie
zauważyła żadnego niebezpieczeństwa. Gdy podeszła do nich kelnerka, C101 aż
podskoczył na krześle. Jaki on był żałosny z tym swoim strachem przed zupełnie
wszystkim. Dziewczyna zamówiła dla nich dwie kawy, po czym rozsiadła się na
krześle.
– No, proszę – zwróciła się do chłopaka. – Pokaż, co potrafisz.
Rozejrzał się po sali, w końcu odnalazł wzrokiem jakąś parę, siedzącą
po przeciwnej stronie i skoncentrował się na facecie. Mal czuła w ich zapachu,
że to jedni z nielicznych ludzi w tej norze, którzy nie byli przeżarci złem. Na
twarzy C101 widać było wysiłek.
– Za bardzo się ujawniasz – stwierdziła. – Nie patrz na niego takim
przerażającym wzrokiem. Najlepiej w ogóle na niego nie patrz. Skup się na czymś
innym, na jakimś detalu na ścianie, albo na serwetkach. Nie wyglądaj
podejrzanie.
Mal pracowała jako Szeptacz tylko chwilę i to wiele lat temu, ale
dalej pamiętała najważniejsze zasady. W dodatku miliony razy obserwowała w
akcji D800 i innych Szepczących z jej drużyny.
Szeptanie było tak misterną robotą, że trzeba było je opanować do
perfekcji, jeśli chciało się pracować w tej dziedzinie. Przypominało grę na harfie, potrzebna była precyzyjna wiedza, w której
sekundzie i w którą strunę należy uderzyć. Trącać ulotne nici myśli,
zmieniać nieznacznie ich bieg, przecinać je, zanim człowiek uświadomi sobie ich
obecność. Powoli wdmuchiwać w umysły gniew. Albo niepokój. Rozprowadzać je,
podsycać jak rozpalane ognisko. W końcu podszeptywać najgorsze opcje. Sterować
umysłami, by dochodziły do najgorszych wniosków. Rozlewać zazdrość, chciwość i
pychę. Potrzeba było do tego iście anielskiej cierpliwości. Mal nigdy jej nie
miała.
Chłopak przeniósł wzrok na obrus, który leżał na ich stoliku.
– Co mam zrobić? – Spytał.
– Och, nie wiem, niech kłamie jak z nut.
C101 zapatrzył się na jeden punkt i zaczął wpadać w trans. Mal
obserwowała go przez chwilę, po czym zaczęła podsłuchiwać rozmowę tamtej pary.
– Słyszałam niesamowite historie o tej imprezie – powiedziała dziewczyna.
Potem spojrzała badawczo na chłopaka. – Poszedłeś tam w końcu?
– Nieee – odparł, rozsiadając się na krześle. – Wiesz, stwierdziłem,
że zostanę w domu.
– Aha. Ale przecież miałeś iść z chłopakami.
– No niby tak, ale… stwierdziłem, że to byłoby nie w porządku, skoro
ty nie mogłaś pójść.
Dziewczyna patrzyła na niego bez jakiegoś większego przekonania. Mal
przesunęła trochę krzesło i zaczęła przysłuchiwać się uważniej.
– W takim razie nie wiesz, że była tam Jane?
– Twoja głupia była Jane! – Krzyknęła dziewczyna.
– Skąd miałbym wiedzieć, skoro mnie tam nie było?! – Powiedział facet
ze złością.
– Czyli nie spotkałeś się z nią na tej imprezie?
– Mam powtórzyć jeszcze raz, że mnie tam nie było?
– To dziwne – odparła dziewczyna, bawiąc się swoim kubkiem. – Bo Liz
mówiła, że ją tam widziała. I mówiła, że widziała tam też ciebie…
– Przecież ci mówię, że siedziałem w domu!
– Czemu dalej kłamiesz?! – Kobieta krzyknęła z histerią w głosie. –
Jesteś taki sam, jak oni wszyscy! Kolejny głupi kłamca i zdrajca!
– Dobrze! Byłem tam! To chciałaś usłyszeć?!
– Mówiłeś, że nie chcesz być jak twój ojciec – dziewczyna miała łzy w
oczach. – A jesteś dokładnie taki, jak on!
Wtedy facet zamachnął się i uderzył ją w twarz.
Mal gwizdnęła z uznaniem. Wybudziła C101 z transu.
– No ładnie. Gładko ci poszło. A teraz spadamy – dopiła resztę swojej
kawy, a potem złapała kubek C101 i duszkiem wypiła całą jego. Ludzie byli
marnymi, żałosnymi istotami, ale musiała przyznać, że kawa to coś, co im się
udało.
Kobieta płakała, kelnerka próbowała wyprosić faceta z knajpy, a on
tylko w kółko powtarzał „przepraszam, naprawdę nie mam pojęcia, co we mnie
wstąpiło”. Mal rzuciła kilka monet na swój stolik i razem z C101 opuścili
pomieszczenie.
Nie udało im się przejść nawet paru metrów, gdy drogę zastąpiło im
dwóch osiłków.
– Proszę, proszę – odezwała się rudowłosa dziewczyna, wychodząc zza
ich pleców i uśmiechając się szyderczo. – Kogo my tu mamy.
Ktoś złapał Mal wielkimi łapami, ktoś inny chwycił C101 i zaciągnęli
ich do jakiegoś zaułka. Chłopak zaczął się wyrywać, więc zarobił w zęby tak, że
obwisł w ramionach wielkoluda, który go trzymał. Przywódczyni złapała Mal za
fraki i uderzyła nią o ścianę.
– Jesteś na naszym terenie – warknęła, obnażając zęby.
– Chyba nie wiesz, do kogo mówisz, ty wywłoko.
– Och, wiem doskonale. Jesteś tą małą suką Mal z dziewiątego sektora.
Myślisz, że to, że nadali ci imię robi z ciebie nagle
ważną osobistość?
– Najwyraźniej tak – Mal uśmiechnęła się, wystawiając kły. – Przynajmniej
o mnie słyszałaś. A ty, jakim jesteś numerkiem? K112? B507?
Rudowłosa ryknęła ze złością i zamachnęła się, żeby uderzyć Mal w
twarz. Jednak dziewczyna była szybsza. Zanurkowała pod ramieniem rudej, stanęła
za nią, złapała za tył głowy i przywaliła jej twarzą o ścianę. Reszta drużyny próbowała się na nią rzucić.
– Dosyć! – Wrzasnęła ochrypłym głosem. Głupie ludzkie oczy
bolały ją od szalejących w nich płomieni. Wszyscy zastygli w miejscu, a C101
wyglądał jakby zaraz miał się posikać ze strachu. Dureń. Ta mała ruda szmata
szamotała się i próbowała uwolnić, ale Mal z całej siły trzymała ją za włosy. –
Jesteśmy na waszym terytorium, bo takie były rozkazy. Jeżeli nie podobają wam
się decyzje z góry, to idźcie się kłócić, proszę bardzo. Życzę wam powodzenia –
uśmiechnęła się złośliwie. – To nie moja wina, że Stróży nie było tu od lat i
stwierdzili, że wasz teren jest tak łatwy, że mogą wysłać tutaj pierwszaka.
– Zabiję cię – krzyknęła ruda. – Niech cię pochłoną…
Mal skręciła jej kark. Ciało upadło na ziemię. Potem wyciągnęła rękę w
stronę wielkiego faceta, który trzymał C101.
– Proszę oddać mi chłopaka i zapomnimy o całej sprawie.
Facet pchnął Szepczącego w jej stronę, patrząc wszędzie byle nie w jej
oczy. Podobno o tych oczach krążyły już legendy. Śmiali się z tego z całą jej
drużyną. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie im tę historię. Przeszła koło tej
zgrai szczerząc kły i ciągnąc za sobą C101. Gdy odeszli kilka bloków dalej,
zatrzymała się i przyjrzała chłopakowi. Słaniał się na nogach i wytrzeszczał
oczy z przerażenia. Nie nadawał się do pracy. Z westchnieniem złapała go za
rękę i znów zaczęła ciągnąć, tym razem w stronę magazynu, z którego przyszli.
– Czy onnnnna ummmmarła? – Udało się w końcu wyksztusić chłopakowi. Mal
przewróciła oczami.
– Za parę godzin dojdzie do siebie. Musiałabym się dużo bardziej
postarać, żeby ją zabić.
– Ale jak… jak to… przecież…
– Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek?! – Nie wytrzymała w końcu i
wrzasnęła. Cieszyła się, że byli w tej norze, gdzie prawie nie było ludzi, bo
mogła sobie krzyczeć do woli. – Czego oni was teraz uczą na tych pieprzonych treningach?!
– W takim razie ja nauczę cię milczenia! Zamknij mordę i przestań się
trząść jak galareta! Masz siać postrach i zło, ty wywłoko, a jedyne, co
potrafisz, to umierać ze strachu! Jesteś żartem dla całego naszego gatunku!
Dawno nikt jej nie wkurzał tak jak ten robal! Pchnęła go przed siebie,
żeby nie musieć już patrzeć na jego twarz pełną przerażenia i szli dalej. Mal
dalej nie mogła uwierzyć, jakim cudem taka żałosna pokraka przetrwała aż do
szkoleń. Czy zrobiła coś złego, że wysłali akurat ją, żeby opiekowała się tą
kupą gnoju? Z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej wkurzona. Z ulgą
zobaczyła dach magazynu po drugiej stronie ulicy. Nie mogła się doczekać, gdy
wróci do domu. Wtedy wiatr przyniósł ze sobą ten zapach, którego nie
spodziewała się tutaj poczuć.
Błyskawicznie złapała chłopaka za koszulkę i przyciągnęła do siebie.
Już nabierał powietrza, żeby coś powiedzieć, ale zakryła mu usta dłonią.
– Schowaj się za mną i nie wydawaj żadnych dźwięków – wyszeptała tak
cicho, że więcej chyba zrozumiał z ruchu jej warg niż faktycznie usłyszał.
Przynajmniej zrobił to, co mu kazała.
Przysunęła się powoli do rozpadającego ogrodzenia i wyjrzała zza
niego. Zaklęła paskudnie. Wszędzie roiło się od Stróży. Ich smród był nie do
zniesienia. Dwóch stało przy drzwiach magazynu, którymi kilka godzin wcześniej
Mal i C101 wyszli na światło słoneczne. Inni przeczesywali plac w poszukiwaniu
śladów. Musieli odnaleźć Przejście. Kurwa. W normalnych okolicznościach, gdyby
Mal była ze swoją drużyną, nie przejmowałaby się Stróżami. Nie było ich tu
znowu aż tak wielu. W normalnych okolicznościach wyrżnęliby ich w pień i
odzyskali Przejście. Ale jej drużyna była w dziewiątym sektorze, a ona miała
przy sobie tylko zafajdanego niedorajdę.
– Odwróć się i uciekaj do miasta – syknęła do chłopaka. Nie usłyszała,
żeby wypełniał jej polecenie, więc odwróciła się i popchnęła go. – Uciekaj!
Rzucił się do pokracznego biegu, a ona zaczęła się powoli wycofywać za
nim, nie spuszczając wzroku ze Stróży. Gdy już całkiem straciła ich z oczu,
odwróciła się i zaczęła biec. Bez trudu dogoniła C101. Nie przyzwyczaił się
jeszcze do ludzkiego ciała. Gdyby Stróże ich zauważyli i ruszyli w pościg,
chłopak nie miałby szans na ucieczkę. Mal gorączkowo zastanawiała się, co teraz
zrobić. Nie mogła otworzyć portalu i skomunikować się z resztą, gdy w okolicy
kręcili się Stróże. Ale to nie był jej teren i nie miała pojęcia, gdzie są inne
Przejścia. Czemu nikt nie dał jej mapy z zaznaczonymi Przejściami? I co robią
tu ci przeklęci Stróże?! Przecież to miał być tylko rutynowy trening! Co prawda
wybrali do niego Mal, a nie jakiegoś pośredniego Przewodnika, ale tylko
dlatego, żeby nikt nie spartaczył roboty. Przecież nie mogli wiedzieć, że
cholerni pomazańcy spadną z nieba!
Mal nie zauważyła, kiedy zrobiło się całkiem cicho. Za późno wyczuła,
jak powietrze zastyga w wyczekiwaniu. W biegu próbowała jeszcze wypatrzeć jakieś
miejsce, w którym mogliby się schować, ale wtedy usłyszała trzepot skrzydeł.
Przed nimi wylądowała jaśniejąca postać. Mal zatrzymała się momentalnie, ale
chłopak wyhamował niezdarnie, wywalił się i uderzył twarzą w bruk. Światło
bijące od Stróża raziło jej biedne oczy, przyzwyczajone do cieni i półmroku.
– Och, skończ już z tymi popisami – powiedziała mrużąc oczy i machając
ręką z udawanym znużeniem. – Liczysz na brawa za piękne przedstawienie?
Jaśniejąca niczym gwiazda polarna postać zaśmiała się ochryple, ale
przygasiła blask i Mal w końcu mogła się jej przyjrzeć. Jemu. Długie złote
włosy, okalające nieskazitelnie piękną twarz. Barczyste ramiona osłonięte lekką
zbroją. Uosobienie całego piękna, które Bóg stworzył na świecie. Splunęła.
Dlaczego każdy Stróż zawsze tak wyglądał?
– Mógłbyś też złożyć te swoje piękne skrzydełka – powiedziała. – Robi
się przez nie tutaj troszkę duszno.
– Proszę, proszę – odezwał się Stróż głębokim głosem. – Pan zsyła mi
mały pyskaty pomiot piekielny do zabicia. Ten dzień nie mógł być piękniejszy.
– Tak, tak, chwalmy Pana! – Powiedziała z ironią Mal, kątem oka
spoglądając na C101. Musiała go bronić. I bezpiecznie doprowadzić do domu. –
Słyszałam o takim ludzkim powiedzeniu, żeby nie chwalić dnia przed zachodem
słońca. Powinieneś dobrze je sobie zapamiętać, tak na wszelki wypadek. I
zawołać kolegów. Żeby przypadkiem nie stała ci się krzywda – droczyła się z
nim, szybko przeglądając w głowie listę swoich opcji. Lista była bardzo krótka.
W sumie jedynym wyjściem było rozjuszyć go na tyle, żeby chciał zabić ją bez
niczyjej pomocy. Wtedy miała szansę go pokonać. Ale podobno Stróże nie unoszą
się pychą. Chociaż może jednak…
– Myślę, że spokojnie dam sobie radę z jednym łajnem płaczącym na ziemi
i drugim na tyle głupim, by obrażać Pana – mówiąc to wyciągnął zza pleców,
spomiędzy swoich skrzydeł, lśniący miecz. Sprawiedliwe Ostrze. Co w tej norze
robił Sprawiedliwy?!
W innych okolicznościach taka walka byłaby prawdziwą przyjemnością. Spełnieniem
marzeń. Zawsze chciała mieć w swoim zbiorze trofeów takie Ostrze. Nie miała
wyjścia. Pozwoliła swoim płomieniom się uwolnić i jej ręka zapłonęła. Jak
zawsze poczuła przeszywający ból, a skóra zaczęła się topić i skwierczeć.
Nieważne. To były tylko ograniczenia ludzkiego ciała. Była już przyzwyczajona
do tego bólu. Uformowała płomienie obejmujące jej dłoń w miecz.
Zaczęli okrążać się, przyglądając sobie uważnie. Gdy Mal przechodziła
koło C101, dalej leżącego na bruku, kopnęła go na tyle mocno, że odleciał kilka
metrów w tył. Skoro jest tak bezużyteczny, to niech przynajmniej nie plącze się
pod nogami.
Zaatakowała pierwsza. Sprawiedliwy zbił jej uderzenie oszczędnym
ruchem ręki. W następne włożyła więcej siły. Zwarli się na chwilę, ale Mal
odskoczyła szybko i uderzyła z półobrotu. Ostrze pojawiło się znikąd i znów
zatrzymało jej miecz. Sprawiedliwy wyszczerzył się złośliwie. Dziewczyna obiecała
sobie, że zetrze mu ten głupi uśmieszek z twarzy. Natarła na niego z wypadu,
tylko po to, żeby jej broń ześlizgnęła się po klindze Ostrza. Parował każdy jej
cios. Ich miecze zderzały się ze sobą w oślepiających rozbłyskach światła.
Znów odbił jej uderzenie i odepchnął ją mocno. Zatoczyła się do tyłu.
Potrzebowała ułamka sekundy, żeby odzyskać równowagę. Wykorzystał to i spuścił miecz
na jej głowę. Zablokowała go w ostatniej chwili, oburącz. Kolana ugięły jej się
pod ciężarem jego broni. Był silny. Bardzo silny. Czuła jak powoli jej mięśnie
odmawiają posłuszeństwa. Ostrze zbliżało się niebezpiecznie do jej twarzy.
Rozpaliła ramiona, poczuła przypływ siły i udało jej się odepchnąć
Sprawiedliwego. Zatoczyli się w przeciwne strony. Gnój uśmiechnął się z
pogardą.
– Muszę przyznać, że myślałem, że będziesz wyglądała bardziej
przerażająco – powiedział.
– Gdybyś zobaczył mnie w prawdziwej postaci, posrałbyś się ze strachu
i odleciał na tych swoich puchowych skrzydełkach. A jeszcze nawet nie
zdążyliśmy się porządnie zabawić.
Wygasiła miecz. Spojrzała kątem oka na C101, a kiedy Sprawiedliwy
pomyślał, że na chwilę straciła czujność, rozżarzyła dłoń i rzuciła w niego ognistym
sztyletem. Jak w zwolnionym tempie widziała, jak ostrze kieruje się prosto w tę
jego piękną buźkę, gdy… odbił je swoim mieczem. Mal warknęła z niedowierzaniem.
Ignorując kłujący ból rozżarzyła drugą dłoń i zaczęła posyłać w jego stronę
sztylet za sztyletem. W głowę, w nogi, w serce. W końcu przecież musiała gdzieś
trafić. W końcu musiał któregoś nie zauważyć! Wszystkie jej sztylety rozpadały
się z sykiem w zetknięciu z Ostrzem.
– Dosyć tego! – Syknął przez zaciśnięte zęby. Rozwinął skrzydła,
uderzył nimi i wzbił się w powietrze. Siła podmuchu zwaliła Mal z nóg i posłała
ją na ścianę budynku. Poczuła paraliżujący ból gdzieś w dole kręgosłupa.
Zacisnęła usta, żeby nie krzyknąć i próbowała zerwać się z ziemi. Wtedy
uświadomiła sobie, że nie czuje nóg. Żałosne ludzkie ciało!
Sprawiedliwy wylądował przed nią. Na jego twarzy malował się tryumf.
C101 siedział gdzieś obok, pewnie niezdolny nawet się poruszyć ze strachu.
Niczego innego się po nim nie spodziewała. Próbowała niezdarnie podnieść się na
rękach, ale wiedziała, że to na nic. Ze złamanym kręgosłupem i tak nie miała
żadnych szans.
– Mówiłem, że to będzie piękny dzień – odezwał się jej przeciwnik.
Pochylił się nad nią i przytknął broń do jej klatki piersiowej. Zaraz przy
sercu. Spojrzał jej w oczy i powoli zaczął naciskać na miecz. Ostrze przebiło
skórę Mal. Światło rozlało się po jej ciele. Wrzeszczała jak opętana, gdy jej płomienie
gasły jeden po drugim. Resztkami świadomości rozżarzyła dłoń. Nie miała nawet
siły formować ognia w żaden kształt. Po prostu posłała go w Sprawiedliwego.
Upadł na plecy i wypuścił Ostrze z dłoni. Chyba uderzyła go w brzuch.
Nie miała czasu ani siły się nad tym zastanawiać. Odepchnęła się rękami od
ściany i upadła na niego. Zrzucił ją z siebie i przygniótł swoim ciałem.
Otoczył rękami jej gardło, jakby próbował je zgnieść.
Zacisnęła dłonie na jego ramionach. Krzyknął z bólu, a ona poczuła
zapach spalonej skóry. Napięła mięśnie i zepchnęła go w bok. Potem wdrapała się
z trudem na jego klatkę piersiową, zamachnęła i uderzyła go w twarz płonącą
pięścią. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Z lodowatą satysfakcją patrzyła jak jego
okropna twarz rozpada się pod jej ciosami. I jeszcze raz.
Jej dłoń powoli dogasała. Jeszcze raz!
Ktoś szarpnął ją za ramię. Spojrzała na niego oczami pełnymi płomieni.
To był facet z drużyny tej rudej. Jeden z osiłków. Cofnął się przerażony.
Sprawiedliwy nabrał spazmatycznie powietrza.
– Może tym razem ci się udało –
powiedział przez zniekształcone usta. – Ale światłość pewnego dnia dosięgnie…
Nie zdążył dokończyć, gdy Mal wbiła mu ognisty sztylet w serce. Przekręciła
go jeszcze parę razy dla pewności, ale Sprawiedliwy już się nie poruszył. Opadła
na plecy obok jego ciała, ciężko oddychając. Po omacku odnalazła Ostrze,
chwyciła je i przyciągnęła do siebie. Poparzone dłonie buntowały się, gdy
dotknęła nimi chłodnego materiału, z którego zostało wykonane. Nieważne. Było
jej. Zasłużyła sobie na nie.
– Co ty tutaj robisz? – Wychrypiała w końcu.
– Obserwowaliśmy was, odkąd skręciłaś kark B003 i odeszliście –
odpowiedział osiłek. Koło niego zaczęli pojawiać się pozostali członkowie
drużyny.
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście mogli zabić mnie szybko –
powiedziała Mal z trudem, przerywając parę razy. Ledwo udawało jej się wtłaczać
do płuc wystarczające ilości powietrza. Nie była w stanie się już bić. Nie była
nawet w stanie uciekać. – Bo nie bardzo jestem w formie.
– Żartujesz?! Niecodziennie można zobaczyć, jak ktoś zabija
Sprawiedliwego! Nie dziwię się, że nadali ci imię – powiedział gość z
przejęciem, a reszta pokiwała głowami.
– Musimy się stąd zbierać – wtrącił inny członek drużyny, podnosząc z
ziemi C101, który pojękiwał cicho. Czyli jednak nie umarł. – Stróże mogą
pojawić się w każdej chwili.
– Ja nie… nie dam rady iść sama – powiedziała Mal i niezgrabnie
spróbowała się podnieść. Któryś z nich pomógł jej wstać, a potem pół ciągnąc,
pół niosąc poprowadził w stronę miasta. Jej nogi dalej odmawiały posłuszeństwa,
ale powoli zaczynała je czuć.
Nagle zaczęło wiać. Mal spojrzała na swoją rękę. Ostrze kruszyło się w
jej dłoni. Próbowała z desperacją złapać rozpadające się części. To w końcu
było jej trofeum! Niemal oddała za nie życie! W jej ręce została już tylko
kupka lśniącego pyłu, który porywał wiatr. Nie miała nawet siły porządnie się
wkurzyć. Gdy się odwróciła, zobaczyła, jak ciało Sprawiedliwego rozwiewa się, a
białe pióra ze skrzydeł wirują w powietrzu i unoszą coraz wyżej w stronę nieba.
Z niechęcią musiała przyznać, że mieli dobre efekty specjalne.
Obca drużyna zaprowadziła ich do innego Przejścia, gdzieś po drugiej
stronie miasta. Ktoś dał Mal wielką bluzę z kapturem, żeby zakryła swoje
nadpalone, zwęglone ciało. Mniej więcej w połowie drogi mogła już poruszać się
sama. Choć na początku wyglądało to trochę pokracznie. I niezbyt dumnie.
W końcu doszli do rozwalającej się kamiennicy i w piwnicy przeżartej
pleśnią otworzyli Przejście. C101 wyrwał się nagle z rąk trzymającego go
faceta, wskoczył na schody i zaczął po nich zbiegać. Mal pokręciła głową. Oddała
im bluzę.
– Dzięki, chłopaki – powiedziała. – I możecie przekazać ode mnie tej
małej rudej suce, że pozdrawiam ją i dalej serdecznie jej nienawidzę.
Schodziła w dół, zrywając z siebie resztki ludzkiej powłoki. Robiło
się coraz ciemniej i coraz cieplej. Po ostatnich stopniach już biegła, jakby
znów była tylko małym szczeniakiem. W końcu minęła uchyloną żeliwną bramę i
była w domu! Buchające zewsząd iskry opadły na nią i stopiły resztki ludzkiej
skóry. Gorące powietrze owiewało jej twarz. Trafiały jej się misje tak długie,
że przez miesiące nie wracała do domu. Teraz nie było jej tu jeden dzień, ale
był to najbardziej męczący dzień od długiego czasu. Wciągnęła zapach siarki,
zapach żalu i cierpienia. Nawet rana zadana przez Ostrze bolała jakoś mniej.
Odsłoniła kły w demonicznym uśmiechu. Piekło dawno nie wydawało jej się równie potworne
i piękne.