szczęśliwe życie = partner x przyjaciel^2



Poziom moich zdolności matematycznych był zawsze na jak najbardziej dobrym poziomie i nie miałam zbyt dużych problemów z liczeniem, ale od paru lat zadaję sobie pytanie, na które chyba nigdy nie znajdę odpowiedzi: czy jest jakiś magiczny wzór na wyliczenie stosunku uwagi poświęcanej przyjaciołom do czasu spędzanego z drugą połówką, który daje maksymalny poziom zadowolenia obydwu stron? I jeszcze najbardziej zainteresowanej osoby x?

O przyjaźni mówi się dużo, często i pięknie. Jest wieczna i prawdziwa, i szczera, i cudowna. Nie wiem, kto to wszystko wymyśla… Tak naprawdę przyjaciele to osoby, które wkurzają Cię najbardziej na świecie, bezczelnie wyjadają jedzenie z Twojej lodówki, zawsze wiedzą, gdzie chowasz przed nimi najlepsze słodycze, nigdy nie chcą wyjść z Twojego domu, grzebią w Twojej szafie bez pytania, "pożyczają" ubrania i ciągle na nich narzekasz. Ale jeśli ktoś powie Ci, żebyś w takim razie przestał się z nimi spotykać, odpowiadasz "NIE" głosem demona z głębin piekieł. Przynajmniej nie obrażają się, kiedy ich obrażasz, tylko zaczynają wyzywać Cię jeszcze gorzej.

Albo to tylko moi przyjaciele.

Dobra, tak naprawdę, kochasz ich i uwielbiasz spędzać z nimi czas, i wyobrażasz sobie, że kiedyś wasze domy będą stały naprzeciwko siebie, żebyście mogli rzygać sobie nawzajem do okien od swojego widoku codziennie do końca życia. Dlatego mam w głowie takie obrazki, wyobrażenia przyszłości, w której moje dzieci bawią się z dziećmi moich przyjaciół, a my siedzimy sobie na werandzie, pijemy kawę i narzekamy na naszych mężów, żony i pracę, i bałagan, i rachunki, i życie. Albo zapraszamy się na obiadki. Albo wisimy przez dwie godziny na telefonie. Albo chodzimy razem na zakupy. Albo siadamy z kieliszkami wina i udajemy, że dorosłe życie wcale nie jest odpowiedzialne, poważne, trudne i męczące.

Może nie każdy ma takie podejście, ale dla mnie przyjaźń jest jedną z fundamentalnych wartości. I jeśli przychodzi nagle facet i pierwsze, co mówi, to, że moi znajomi są beznadziejni, jest skreślony. Tak o, po prostu. A jeśli na początku znajomości wyrzuca mi w twarz, że mam czelność czasem spotkać się z przyjaciółmi a nie z nim, to oprócz tego, że i tak jest już skreślony, jeszcze robi z siebie idiotę. Bo oczywiście każda dziewczyna stawia chłopaka, którego zna parę tygodni (ewentualnie miesięcy), ponad ludźmi, z którymi przyjaźni się większość życia. (Aż chciałoby się wrzucić ironicznego kciuka z facebooka.)

Oczywiście, że takie dziewczyny są. Znam ich parę. Dobra, znam ich więcej niż parę. Sama tak robiłam. Czasem.

Ale z drugiej strony, czy nasi najbliżsi znajomi, którym zależy na naszym szczęściu, mają prawo mieć do nas pretensje, że zaczynamy spędzać z nimi mniej czasu, gdy znajdujemy sobie partnera? W końcu do tego dąży większość z nas (oprócz znalezienia dobrze płatnej pracy, stania się sławnym i bogatym, kupienia psa, zbudowania domu, zasadzenia drzewa i zarobienia na wakacje na Malediwach). Mimo, że nie zawsze otwarcie o tym mówimy, gdzieś tam w głowie myślimy o tym, żeby znaleźć sobie tego kogoś, z kim można spędzić resztę życia. Dobra, nie bądźmy aż tak optymistyczni: przynajmniej najbliższe kilka lat.

A żeby zasłużyć sobie na taki związek, trzeba zainwestować w znajomość. Jak w przypadku każdej poważnej inwestycji, jeśli chcemy uzyskać dobre efekty, profity i korzyści, musimy włożyć w to dużo pracy. Nie mówię tu oczywiście o ciężkiej harówie, bo związek to jednak ma być miła przyjemność, a nie smutna konieczność (mam nadzieję), ale na przyjemności trzeba sobie zasłużyć. Potrzebna jest mieszanka wspólnych zainteresowań, dzielenia się pasjami, wspólnego oglądania filmów, czasu, który sobie poświęcacie, rozmów na poważne tematy i rozmów o tym, co dzisiaj zjedliście. Tutaj nie sprawdza się zasada miej wyjebane, a będzie Ci dane.

Po całych tych rozważaniach wyznaczyłam pewne dane, które podstawiłam do mojego matematycznego równania (tego, które wspomniałam na początku).
Przyjaciel nie powinien mieć do nas pretensji, że będąc w związku nie mamy czasu, żeby spotykać się z nim codziennie. Bo on akurat nikogo nie ma albo niczego ciekawego w swoim życiu nie robi. Albo i nie ma, i nie robi.
Partner nie powinien odciągać nas specjalnie i na siłę od przyjaciół, wmawiać nam, że to beznadziejni ludzie, którzy i tak nie pomogą nam w trudnych chwilach. I nie powinien mówić, że to jego przyjaciele są teraz naszymi. Nie oszukujmy się, jeśli coś się między Wami psuje, to zawsze okazuje się, że jego znajomi, to jednak jego znajomi.
A my sami musimy wyznaczyć swoje priorytety, bo w końcu dla każdego tak naprawdę liczy się coś innego. W skrócie, jak nie dać się zwariować:
1.     Ustawiajcie swoją drugą połówkę na tyle wysoko, żeby nie skończyć, jako niezależna kocia mama (chyba, że to Wasze marzenie), albo stary-wiecznie młody kawaler.
2.     Przyjaciele przydają się zawsze. I jeśli teraz myślicie, że przeżyjecie bez nich, to mówię Wam, że przeżyjecie. Ale co to za życie? Widzę chociażby po moich rodzicach, że to raczej smutna egzystencja. Życzę Wam, żeby kiedyś nie okazało się, że jutro macie operację, nie wiecie, jak to się skończy, a nie ma przy Was zupełnie nikogo (a skoro już o tym wspomniałam, to odsyłam tutaj).

W moim krótkim i mało doświadczającym życiu nauczyłam się jednej rzeczy: żadna osoba nie powinna zmienić Was całkowicie i sprawić, że pozapominacie o wszystkich niesamowitych ludziach, których znaliście, zanim wpadliście na nią/niego.

After all, jeśli Wasz romantyczny i cudowny związek skończy się kiedyś w mało romantyczny i bardzo depresyjny sposób, to w czyje ramiona będziecie wypłakiwać swoje smutki, albo z kim pójdziecie się schlać, zniszczyć i zapomnieć?



W 2016 zarobię miliony na diamentowych deszczach na Jowiszu


Przez ostatnie dni (ewentualnie tygodnie… albo miesiące) większość ludzi przeżywała fakt, że święta coraz bliżej, a magii, o której mówią wszystkie reklamy, jakoś nie czuć. W dodatku matka natura, wkurzona zawyżoną emisją dwutlenku węgla (efekt cieplarniany) postanowiła nie zsyłać nam śniegu, jesteśmy za starzy, żeby z niecierpliwością przebierać nóżkami, dopóki nie otworzymy prezentów spod choinki (albo to ja) i okazuje się, że najlepsze w świętach są bezkonkurencyjnie uszka w barszczu. Co roku czekamy na ten czas i co roku wszystko wygląda jakoś nie tak, jak powinno. Ale, jako, że takich postów widziałam już miliony, to nie zamierzam się nad tym jakoś bardzo rozwodzić. Chciałabym natomiast napisać o czymś, co również nigdy nie wygląda tak, jak sobie wyobrażaliśmy – o postanowieniach noworocznych.

Naprawdę, rozumiem tę całą niesamowitą otoczkę, która towarzyszy oczekiwaniu na Nowy Rok i wszystkie magiczne rzeczy, które zaczną nam się przydarzać, gdy tylko zegar wypije dwunastą (to znaczy – wybije, a my wypijemy szampana). To przecież ten czas, gdy va'esse deireádh aep eigean, va'esse eigh faidh'ar (coś się kończy, coś się zaczyna, Wy biedni śmiertelnicy, którzy nie posługujecie się płynnie elfickim). Kiedy skończyć z obżarstwem i przejść na dietę? Kiedy przestać leżeć na brzuchu i oglądać ładne absy na zdjęciach, a zacząć w końcu ćwiczyć? Kiedy zamienić memy z kotami na notatki do sesji? (Ograniczyć memy z kotami, nie można z nich przecież całkiem zrezygnować.) Odpowiedzią na te wszystkie pytania jest mityczny, mistyczny, owiany tajemnicą, mgłą przeznaczenia i magicznym pyłkiem Nowy Rok.

Nie wiem, dlaczego ludzie wychodzą z założenia, że od pierwszego stycznia w ich życiu wszystko się zmieni. Pierwszy stycznia jest chyba najmniej produktywnym dniem w historii świata i jedyne, co jesteśmy w stanie robić, to trawić resztki alkoholu i z trudem wprawiać w ruch neurony, żeby ogarnęły, jak wrócić do domu. W takim razie realizację postanowień zaczynamy od drugiego. Tylko, że jeszcze jest wolne, jeszcze odpoczywamy, organizm dalej próbuje przywrócić homeostazę, a w takich warunkach nie da się przeprowadzać życiowych zmian. A gdy już z ciężkim sercem przeniesiemy realizację naszych postanowień na trzeciego, czwartego czy dwudziestego, to nie będziemy pamiętać, czy chodziło nam o luty, kwiecień, czerwiec, czy listopad. Aż ostatecznie okaże się, że przecież od samego początku planowaliśmy schudnąć/wydać książkę/rzucić palenie/zacząć się uczyć w nowym roku. Tylko, że 2017.

Magda powiedziała, że jej postanowieniem jest nie schudnąć, bo skoro naukowo zostało udowodnione, że te przedsięwzięcia nie dochodzą do skutku, to schudnie. Plan jest dobry, ale niestety postanowienia noworoczne to nie zaklęcia, które spełnią się lub nie w zależności od tego, w jaki sposób wypowiemy magiczną formułę i wykonamy taniec deszczu. W przeciwnym razie dawno przeczytałabym wszystkie necronomicony, szatańskie spellbooki i książki kucharskie, żeby poznać arkany odprawiania takich czarów. A potem postanowiłabym, że w przyszłym roku stworzę bezzałogową jednostkę kosmiczną, która poleci na Jowisza zbierać diamenty, które potem sprzedam na Ziemi i stanę się obrzydliwie bogata. Abra-kadabra.

Jeśli posiadacie jakąś tajemną wiedzę na ten temat, jeszcze z czasów celtyckich druidów, przekazywaną z pokolenia na pokolenie, to zapisuję się do Waszej sekty. Jeżeli nie, to mam dla nas wszystkich dużo mniej magiczne rozwiązanie – ruszamy dupy. Nie pierwszego. Nie dwudziestego. Nie w 2020 roku. Najlepiej dzisiaj. Albo jutro. Po świątecznym obiedzie, oczywiście. I drzemce. I ciastku. I przeczytaniu tego posta.

Dzień z życia początkującego Szeptacza



C101 chował się gdzieś w kącie, smarkał i skomlał.
– Uspokój się, idioto! – Warknęła Mal. – Nic ci nie będzie!
Dla potwierdzenia tych słów ruszyła w kierunku drzwi. C101 wydał z siebie najżałośniejszy dźwięk, jaki kiedykolwiek dane jej było usłyszeć. Zignorowała go i szarpnęła za klamkę. Stare zawiasy jęknęły z oporem, ale w końcu drzwi się otworzyły. Pomieszczenie zalało światło południowego słońca. Mal zmrużyła oczy, już chciała syknąć i zasłonić twarz dłonią, ale powstrzymała się.
– Widzisz! – Krzyknęła do chłopaka, który otoczył nieproporcjonalnie długimi rękami całe swoje ciało, jakby w ten sposób mógł ochronić je przed światłem. – Nie spłonęłam. Nie oślepłam. Dalej jestem piękna i rześka, jak przed sekundą.
Chłopak dalej się nie ruszył, tylko patrzył na nią wielkimi z przerażenia oczami ofiary. Jakim cudem bracia w gnieździe nie rozszarpali go na kawałeczki?! Mal z największym trudem powstrzymała się przed skręceniem mu karku i samotnym powrotem do domu. W końcu musiała go chronić. Musiała być pieprzoną niańką tej małej głupiej poczwarki. Podeszła do niego, złapała za kołnierz i zaczęła ciągnąć po podłodze w stronę drzwi. C101 darł się przeraźliwie, wierzgał i nawet wbił pazury w ziemię, zostawiając w podłodze wyżłobienia, ale nic sobie z tego nie robiła. Była od niego dużo silniejsza. Przeciągnęła go przez próg i dalej, na środek wielkiego opuszczonego placu przed rozpadającym się magazynem. C101 zaczął tarzać się i drapać ziemię, a wrzeszczał przy tym tak przeraźliwie, jakby obdzierali go ze skóry. Mal zacisnęła pięści z irytacją. Chętnie obdarłaby teraz kogoś ze skóry. Pochyliła się nad chłopakiem i przywaliła mu pięścią w brzuch. Wrzask utknął mu w gardle. Potem uderzyła go jeszcze raz.
– Mogę to robić całą wieczność – syknęła przez zaciśnięte zęby, ledwo kontrolując płomienie, które gniew uwolnił w jej ciele. – Jeśli chcesz wrócić do domu, to lepiej przestań zachowywać się jak żałosny tchórz.
Patrzył na nią ze strachem, ale nie wydał już żadnego dźwięku. Z łatwością podniosła go za fraki, chociaż był od niej wyższy, gdy stał, a nie kulił się jak jakiś gnom. Kazała mu otrzepać ubrania z kurzu i brudu a potem skierowali się w stronę miasta.
– Jeśli zrobisz coś takiego przy ludziach, to rozszarpię cię na kawałeczki. A potem rzucę te kawałeczki na pożarcie Splugawionym.
Chłopak przełknął ślinę tak gwałtownie, że podskoczyła mu grdyka. Na szczęście nie wiedział, że wszystkie jej groźby nie mogły się spełnić. Z jakiegoś powodu był dla nich ważny i miała strzec go jak oczka w głowie.
Nie kierowali się do centrum miasta, bo byłoby tam zbyt wielu ludzi jak na pierwszy raz C101. Podobno. Mal zastanawiała się, jak w takich miejscach w ogóle mogą żyć jacyś ludzie. Stare bloki zamalowane obraźliwymi sloganami, dziurawy asfalt ulic, śmieci wylewające się z powywracanych kontenerów, pijackie krzyki w zapleśniałych mieszkaniach, kierowcy, którzy nie zwalniali nawet na chwilę, żeby ktoś w biegu nie ukradł im felg z samochodów. Margines społeczny. Tylko zdegradowani ludzie najgorszego pokroju mogli mieszkać w takiej okolicy. Mal czuła się prawie jak w domu.
Znaleźli bar na obrzeżach miasta, weszli do środka i usiedli przy stoliku na uboczu. Mal zaczęła węszyć i rozglądać się uważnie, ale nie zauważyła żadnego niebezpieczeństwa. Gdy podeszła do nich kelnerka, C101 aż podskoczył na krześle. Jaki on był żałosny z tym swoim strachem przed zupełnie wszystkim. Dziewczyna zamówiła dla nich dwie kawy, po czym rozsiadła się na krześle.
– No, proszę – zwróciła się do chłopaka. – Pokaż, co potrafisz.
Rozejrzał się po sali, w końcu odnalazł wzrokiem jakąś parę, siedzącą po przeciwnej stronie i skoncentrował się na facecie. Mal czuła w ich zapachu, że to jedni z nielicznych ludzi w tej norze, którzy nie byli przeżarci złem. Na twarzy C101 widać było wysiłek.
– Za bardzo się ujawniasz – stwierdziła. – Nie patrz na niego takim przerażającym wzrokiem. Najlepiej w ogóle na niego nie patrz. Skup się na czymś innym, na jakimś detalu na ścianie, albo na serwetkach. Nie wyglądaj podejrzanie.
Mal pracowała jako Szeptacz tylko chwilę i to wiele lat temu, ale dalej pamiętała najważniejsze zasady. W dodatku miliony razy obserwowała w akcji D800 i innych Szepczących z jej drużyny.
Szeptanie było tak misterną robotą, że trzeba było je opanować do perfekcji, jeśli chciało się pracować w tej dziedzinie. Przypominało grę na harfie, potrzebna była precyzyjna wiedza, w której sekundzie i w którą strunę należy uderzyć. Trącać ulotne nici myśli, zmieniać nieznacznie ich bieg, przecinać je, zanim człowiek uświadomi sobie ich obecność. Powoli wdmuchiwać w umysły gniew. Albo niepokój. Rozprowadzać je, podsycać jak rozpalane ognisko. W końcu podszeptywać najgorsze opcje. Sterować umysłami, by dochodziły do najgorszych wniosków. Rozlewać zazdrość, chciwość i pychę. Potrzeba było do tego iście anielskiej cierpliwości. Mal nigdy jej nie miała.
Chłopak przeniósł wzrok na obrus, który leżał na ich stoliku.
– Co mam zrobić? – Spytał.
– Och, nie wiem, niech kłamie jak z nut.
C101 zapatrzył się na jeden punkt i zaczął wpadać w trans. Mal obserwowała go przez chwilę, po czym zaczęła podsłuchiwać rozmowę tamtej pary.
– Słyszałam niesamowite historie o tej imprezie – powiedziała dziewczyna. Potem spojrzała badawczo na chłopaka. – Poszedłeś tam w końcu?
– Nieee – odparł, rozsiadając się na krześle. – Wiesz, stwierdziłem, że zostanę w domu.
– Aha. Ale przecież miałeś iść z chłopakami.
– No niby tak, ale… stwierdziłem, że to byłoby nie w porządku, skoro ty nie mogłaś pójść.
Dziewczyna patrzyła na niego bez jakiegoś większego przekonania. Mal przesunęła trochę krzesło i zaczęła przysłuchiwać się uważniej.
– W takim razie nie wiesz, że była tam Jane?
– Jaka Jane?
– Twoja głupia była Jane! – Krzyknęła dziewczyna.
– Skąd miałbym wiedzieć, skoro mnie tam nie było?! – Powiedział facet ze złością.  
– Czyli nie spotkałeś się z nią na tej imprezie?
– Mam powtórzyć jeszcze raz, że mnie tam nie było?
– To dziwne – odparła dziewczyna, bawiąc się swoim kubkiem. – Bo Liz mówiła, że ją tam widziała. I mówiła, że widziała tam też ciebie…
– Przecież ci mówię, że siedziałem w domu!
– Czemu dalej kłamiesz?! – Kobieta krzyknęła z histerią w głosie. – Jesteś taki sam, jak oni wszyscy! Kolejny głupi kłamca i zdrajca!
– Dobrze! Byłem tam! To chciałaś usłyszeć?!
– Mówiłeś, że nie chcesz być jak twój ojciec – dziewczyna miała łzy w oczach. – A jesteś dokładnie taki, jak on!
Wtedy facet zamachnął się i uderzył ją w twarz.
Mal gwizdnęła z uznaniem. Wybudziła C101 z transu.
– No ładnie. Gładko ci poszło. A teraz spadamy – dopiła resztę swojej kawy, a potem złapała kubek C101 i duszkiem wypiła całą jego. Ludzie byli marnymi, żałosnymi istotami, ale musiała przyznać, że kawa to coś, co im się udało.
Kobieta płakała, kelnerka próbowała wyprosić faceta z knajpy, a on tylko w kółko powtarzał „przepraszam, naprawdę nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło”. Mal rzuciła kilka monet na swój stolik i razem z C101 opuścili pomieszczenie.
Nie udało im się przejść nawet paru metrów, gdy drogę zastąpiło im dwóch osiłków.
– Proszę, proszę – odezwała się rudowłosa dziewczyna, wychodząc zza ich pleców i uśmiechając się szyderczo. – Kogo my tu mamy.
Ktoś złapał Mal wielkimi łapami, ktoś inny chwycił C101 i zaciągnęli ich do jakiegoś zaułka. Chłopak zaczął się wyrywać, więc zarobił w zęby tak, że obwisł w ramionach wielkoluda, który go trzymał. Przywódczyni złapała Mal za fraki i uderzyła nią o ścianę.
– Jesteś na naszym terenie – warknęła, obnażając zęby.
– Chyba nie wiesz, do kogo mówisz, ty wywłoko.
– Och, wiem doskonale. Jesteś tą małą suką Mal z dziewiątego sektora. Myślisz, że to, że nadali ci imię robi z ciebie nagle ważną osobistość?
– Najwyraźniej tak – Mal uśmiechnęła się, wystawiając kły. – Przynajmniej o mnie słyszałaś. A ty, jakim jesteś numerkiem? K112? B507?
Rudowłosa ryknęła ze złością i zamachnęła się, żeby uderzyć Mal w twarz. Jednak dziewczyna była szybsza. Zanurkowała pod ramieniem rudej, stanęła za nią, złapała za tył głowy i przywaliła jej twarzą o ścianę. Reszta drużyny próbowała się na nią rzucić.
– Dosyć! – Wrzasnęła ochrypłym głosem. Głupie ludzkie oczy bolały ją od szalejących w nich płomieni. Wszyscy zastygli w miejscu, a C101 wyglądał jakby zaraz miał się posikać ze strachu. Dureń. Ta mała ruda szmata szamotała się i próbowała uwolnić, ale Mal z całej siły trzymała ją za włosy. – Jesteśmy na waszym terytorium, bo takie były rozkazy. Jeżeli nie podobają wam się decyzje z góry, to idźcie się kłócić, proszę bardzo. Życzę wam powodzenia – uśmiechnęła się złośliwie. – To nie moja wina, że Stróży nie było tu od lat i stwierdzili, że wasz teren jest tak łatwy, że mogą wysłać tutaj pierwszaka.
– Zabiję cię – krzyknęła ruda. – Niech cię pochłoną…
Mal skręciła jej kark. Ciało upadło na ziemię. Potem wyciągnęła rękę w stronę wielkiego faceta, który trzymał C101.
– Proszę oddać mi chłopaka i zapomnimy o całej sprawie.
Facet pchnął Szepczącego w jej stronę, patrząc wszędzie byle nie w jej oczy. Podobno o tych oczach krążyły już legendy. Śmiali się z tego z całą jej drużyną. Nie mogła się doczekać, kiedy opowie im tę historię. Przeszła koło tej zgrai szczerząc kły i ciągnąc za sobą C101. Gdy odeszli kilka bloków dalej, zatrzymała się i przyjrzała chłopakowi. Słaniał się na nogach i wytrzeszczał oczy z przerażenia. Nie nadawał się do pracy. Z westchnieniem złapała go za rękę i znów zaczęła ciągnąć, tym razem w stronę magazynu, z którego przyszli.
– Czy onnnnna ummmmarła? – Udało się w końcu wyksztusić chłopakowi. Mal przewróciła oczami.
– Nie.
– Ale… ale…
– Za parę godzin dojdzie do siebie. Musiałabym się dużo bardziej postarać, żeby ją zabić.
– Ale jak… jak to… przecież…
– Czy ty w ogóle wiesz cokolwiek?! – Nie wytrzymała w końcu i wrzasnęła. Cieszyła się, że byli w tej norze, gdzie prawie nie było ludzi, bo mogła sobie krzyczeć do woli. – Czego oni was teraz uczą na tych pieprzonych treningach?!
– Sze… sze… szeptania…
– W takim razie ja nauczę cię milczenia! Zamknij mordę i przestań się trząść jak galareta! Masz siać postrach i zło, ty wywłoko, a jedyne, co potrafisz, to umierać ze strachu! Jesteś żartem dla całego naszego gatunku!
Dawno nikt jej nie wkurzał tak jak ten robal! Pchnęła go przed siebie, żeby nie musieć już patrzeć na jego twarz pełną przerażenia i szli dalej. Mal dalej nie mogła uwierzyć, jakim cudem taka żałosna pokraka przetrwała aż do szkoleń. Czy zrobiła coś złego, że wysłali akurat ją, żeby opiekowała się tą kupą gnoju? Z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej wkurzona. Z ulgą zobaczyła dach magazynu po drugiej stronie ulicy. Nie mogła się doczekać, gdy wróci do domu. Wtedy wiatr przyniósł ze sobą ten zapach, którego nie spodziewała się tutaj poczuć.
Błyskawicznie złapała chłopaka za koszulkę i przyciągnęła do siebie. Już nabierał powietrza, żeby coś powiedzieć, ale zakryła mu usta dłonią.
– Schowaj się za mną i nie wydawaj żadnych dźwięków – wyszeptała tak cicho, że więcej chyba zrozumiał z ruchu jej warg niż faktycznie usłyszał. Przynajmniej zrobił to, co mu kazała.
Przysunęła się powoli do rozpadającego ogrodzenia i wyjrzała zza niego. Zaklęła paskudnie. Wszędzie roiło się od Stróży. Ich smród był nie do zniesienia. Dwóch stało przy drzwiach magazynu, którymi kilka godzin wcześniej Mal i C101 wyszli na światło słoneczne. Inni przeczesywali plac w poszukiwaniu śladów. Musieli odnaleźć Przejście. Kurwa. W normalnych okolicznościach, gdyby Mal była ze swoją drużyną, nie przejmowałaby się Stróżami. Nie było ich tu znowu aż tak wielu. W normalnych okolicznościach wyrżnęliby ich w pień i odzyskali Przejście. Ale jej drużyna była w dziewiątym sektorze, a ona miała przy sobie tylko zafajdanego niedorajdę.
– Odwróć się i uciekaj do miasta – syknęła do chłopaka. Nie usłyszała, żeby wypełniał jej polecenie, więc odwróciła się i popchnęła go. – Uciekaj!
Rzucił się do pokracznego biegu, a ona zaczęła się powoli wycofywać za nim, nie spuszczając wzroku ze Stróży. Gdy już całkiem straciła ich z oczu, odwróciła się i zaczęła biec. Bez trudu dogoniła C101. Nie przyzwyczaił się jeszcze do ludzkiego ciała. Gdyby Stróże ich zauważyli i ruszyli w pościg, chłopak nie miałby szans na ucieczkę. Mal gorączkowo zastanawiała się, co teraz zrobić. Nie mogła otworzyć portalu i skomunikować się z resztą, gdy w okolicy kręcili się Stróże. Ale to nie był jej teren i nie miała pojęcia, gdzie są inne Przejścia. Czemu nikt nie dał jej mapy z zaznaczonymi Przejściami? I co robią tu ci przeklęci Stróże?! Przecież to miał być tylko rutynowy trening! Co prawda wybrali do niego Mal, a nie jakiegoś pośredniego Przewodnika, ale tylko dlatego, żeby nikt nie spartaczył roboty. Przecież nie mogli wiedzieć, że cholerni pomazańcy spadną z nieba!
Mal nie zauważyła, kiedy zrobiło się całkiem cicho. Za późno wyczuła, jak powietrze zastyga w wyczekiwaniu. W biegu próbowała jeszcze wypatrzeć jakieś miejsce, w którym mogliby się schować, ale wtedy usłyszała trzepot skrzydeł. Przed nimi wylądowała jaśniejąca postać. Mal zatrzymała się momentalnie, ale chłopak wyhamował niezdarnie, wywalił się i uderzył twarzą w bruk. Światło bijące od Stróża raziło jej biedne oczy, przyzwyczajone do cieni i półmroku.
– Och, skończ już z tymi popisami – powiedziała mrużąc oczy i machając ręką z udawanym znużeniem. – Liczysz na brawa za piękne przedstawienie?
Jaśniejąca niczym gwiazda polarna postać zaśmiała się ochryple, ale przygasiła blask i Mal w końcu mogła się jej przyjrzeć. Jemu. Długie złote włosy, okalające nieskazitelnie piękną twarz. Barczyste ramiona osłonięte lekką zbroją. Uosobienie całego piękna, które Bóg stworzył na świecie. Splunęła. Dlaczego każdy Stróż zawsze tak wyglądał?
– Mógłbyś też złożyć te swoje piękne skrzydełka – powiedziała. – Robi się przez nie tutaj troszkę duszno.
– Proszę, proszę – odezwał się Stróż głębokim głosem. – Pan zsyła mi mały pyskaty pomiot piekielny do zabicia. Ten dzień nie mógł być piękniejszy.
– Tak, tak, chwalmy Pana! – Powiedziała z ironią Mal, kątem oka spoglądając na C101. Musiała go bronić. I bezpiecznie doprowadzić do domu. – Słyszałam o takim ludzkim powiedzeniu, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Powinieneś dobrze je sobie zapamiętać, tak na wszelki wypadek. I zawołać kolegów. Żeby przypadkiem nie stała ci się krzywda – droczyła się z nim, szybko przeglądając w głowie listę swoich opcji. Lista była bardzo krótka. W sumie jedynym wyjściem było rozjuszyć go na tyle, żeby chciał zabić ją b­­ez niczyjej pomocy. Wtedy miała szansę go pokonać. Ale podobno Stróże nie unoszą się pychą. Chociaż może jednak…
– Myślę, że spokojnie dam sobie radę z jednym łajnem płaczącym na ziemi i drugim na tyle głupim, by obrażać Pana – mówiąc to wyciągnął zza pleców, spomiędzy swoich skrzydeł, lśniący miecz. Sprawiedliwe Ostrze. Co w tej norze robił Sprawiedliwy?!
W innych okolicznościach taka walka byłaby prawdziwą przyjemnością. Spełnieniem marzeń. Zawsze chciała mieć w swoim zbiorze trofeów takie Ostrze. Nie miała wyjścia. Pozwoliła swoim płomieniom się uwolnić i jej ręka zapłonęła. Jak zawsze poczuła przeszywający ból, a skóra zaczęła się topić i skwierczeć. Nieważne. To były tylko ograniczenia ludzkiego ciała. Była już przyzwyczajona do tego bólu. Uformowała płomienie obejmujące jej dłoń w miecz.
Zaczęli okrążać się, przyglądając sobie uważnie. Gdy Mal przechodziła koło C101, dalej leżącego na bruku, kopnęła go na tyle mocno, że odleciał kilka metrów w tył. Skoro jest tak bezużyteczny, to niech przynajmniej nie plącze się pod nogami.
Zaatakowała pierwsza. Sprawiedliwy zbił jej uderzenie oszczędnym ruchem ręki. W następne włożyła więcej siły. Zwarli się na chwilę, ale Mal odskoczyła szybko i uderzyła z półobrotu. Ostrze pojawiło się znikąd i znów zatrzymało jej miecz. Sprawiedliwy wyszczerzył się złośliwie. Dziewczyna obiecała sobie, że zetrze mu ten głupi uśmieszek z twarzy. Natarła na niego z wypadu, tylko po to, żeby jej broń ześlizgnęła się po klindze Ostrza. Parował każdy jej cios. Ich miecze zderzały się ze sobą w oślepiających rozbłyskach światła.
Znów odbił jej uderzenie i odepchnął ją mocno. Zatoczyła się do tyłu. Potrzebowała ułamka sekundy, żeby odzyskać równowagę. Wykorzystał to i spuścił miecz na jej głowę. Zablokowała go w ostatniej chwili, oburącz. Kolana ugięły jej się pod ciężarem jego broni. Był silny. Bardzo silny. Czuła jak powoli jej mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Ostrze zbliżało się niebezpiecznie do jej twarzy. Rozpaliła ramiona, poczuła przypływ siły i udało jej się odepchnąć Sprawiedliwego. Zatoczyli się w przeciwne strony. Gnój uśmiechnął się z pogardą.
– Muszę przyznać, że myślałem, że będziesz wyglądała bardziej przerażająco – powiedział.
Mal obnażyła kły.
– Gdybyś zobaczył mnie w prawdziwej postaci, posrałbyś się ze strachu i odleciał na tych swoich puchowych skrzydełkach. A jeszcze nawet nie zdążyliśmy się porządnie zabawić.
Wygasiła miecz. Spojrzała kątem oka na C101, a kiedy Sprawiedliwy pomyślał, że na chwilę straciła czujność, rozżarzyła dłoń i rzuciła w niego ognistym sztyletem. Jak w zwolnionym tempie widziała, jak ostrze kieruje się prosto w tę jego piękną buźkę, gdy… odbił je swoim mieczem. Mal warknęła z niedowierzaniem. Ignorując kłujący ból rozżarzyła drugą dłoń i zaczęła posyłać w jego stronę sztylet za sztyletem. W głowę, w nogi, w serce. W końcu przecież musiała gdzieś trafić. W końcu musiał któregoś nie zauważyć! Wszystkie jej sztylety rozpadały się z sykiem w zetknięciu z Ostrzem.
– Dosyć tego! – Syknął przez zaciśnięte zęby. Rozwinął skrzydła, uderzył nimi i wzbił się w powietrze. Siła podmuchu zwaliła Mal z nóg i posłała ją na ścianę budynku. Poczuła paraliżujący ból gdzieś w dole kręgosłupa. Zacisnęła usta, żeby nie krzyknąć i próbowała zerwać się z ziemi. Wtedy uświadomiła sobie, że nie czuje nóg. Żałosne ludzkie ciało!
Sprawiedliwy wylądował przed nią. Na jego twarzy malował się tryumf. C101 siedział gdzieś obok, pewnie niezdolny nawet się poruszyć ze strachu. Niczego innego się po nim nie spodziewała. Próbowała niezdarnie podnieść się na rękach, ale wiedziała, że to na nic. Ze złamanym kręgosłupem i tak nie miała żadnych szans.
– Mówiłem, że to będzie piękny dzień – odezwał się jej przeciwnik. Pochylił się nad nią i przytknął broń do jej klatki piersiowej. Zaraz przy sercu. Spojrzał jej w oczy i powoli zaczął naciskać na miecz. Ostrze przebiło skórę Mal. Światło rozlało się po jej ciele. Wrzeszczała jak opętana, gdy jej płomienie gasły jeden po drugim. Resztkami świadomości rozżarzyła dłoń. Nie miała nawet siły formować ognia w żaden kształt. Po prostu posłała go w Sprawiedliwego.
Upadł na plecy i wypuścił Ostrze z dłoni. Chyba uderzyła go w brzuch. Nie miała czasu ani siły się nad tym zastanawiać. Odepchnęła się rękami od ściany i upadła na niego. Zrzucił ją z siebie i przygniótł swoim ciałem. Otoczył rękami jej gardło, jakby próbował je zgnieść.
Zacisnęła dłonie na jego ramionach. Krzyknął z bólu, a ona poczuła zapach spalonej skóry. Napięła mięśnie i zepchnęła go w bok. Potem wdrapała się z trudem na jego klatkę piersiową, zamachnęła i uderzyła go w twarz płonącą pięścią. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Z lodowatą satysfakcją patrzyła jak jego okropna twarz rozpada się pod jej ciosami. I jeszcze raz.
– Mal…
Jej dłoń powoli dogasała. Jeszcze raz!
– Mal!
Ktoś szarpnął ją za ramię. Spojrzała na niego oczami pełnymi płomieni. To był facet z drużyny tej rudej. Jeden z osiłków. Cofnął się przerażony. Sprawiedliwy nabrał spazmatycznie powietrza.
– Może tym razem ci się udało – powiedział przez zniekształcone usta. – Ale światłość pewnego dnia dosięgnie…
Nie zdążył dokończyć, gdy Mal wbiła mu ognisty sztylet w serce. Przekręciła go jeszcze parę razy dla pewności, ale Sprawiedliwy już się nie poruszył. Opadła na plecy obok jego ciała, ciężko oddychając. Po omacku odnalazła Ostrze, chwyciła je i przyciągnęła do siebie. Poparzone dłonie buntowały się, gdy dotknęła nimi chłodnego materiału, z którego zostało wykonane. Nieważne. Było jej. Zasłużyła sobie na nie.
– Co ty tutaj robisz? – Wychrypiała w końcu.
– Obserwowaliśmy was, odkąd skręciłaś kark B003 i odeszliście – odpowiedział osiłek. Koło niego zaczęli pojawiać się pozostali członkowie drużyny.
– Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście mogli zabić mnie szybko – powiedziała Mal z trudem, przerywając parę razy. Ledwo udawało jej się wtłaczać do płuc wystarczające ilości powietrza. Nie była w stanie się już bić. Nie była nawet w stanie uciekać. – Bo nie bardzo jestem w formie.
– Żartujesz?! Niecodziennie można zobaczyć, jak ktoś zabija Sprawiedliwego! Nie dziwię się, że nadali ci imię – powiedział gość z przejęciem, a reszta pokiwała głowami.
– Musimy się stąd zbierać – wtrącił inny członek drużyny, podnosząc z ziemi C101, który pojękiwał cicho. Czyli jednak nie umarł. – Stróże mogą pojawić się w każdej chwili.
– Ja nie… nie dam rady iść sama – powiedziała Mal i niezgrabnie spróbowała się podnieść. Któryś z nich pomógł jej wstać, a potem pół ciągnąc, pół niosąc poprowadził w stronę miasta. Jej nogi dalej odmawiały posłuszeństwa, ale powoli zaczynała je czuć.
Nagle zaczęło wiać. Mal spojrzała na swoją rękę. Ostrze kruszyło się w jej dłoni. Próbowała z desperacją złapać rozpadające się części. To w końcu było jej trofeum! Niemal oddała za nie życie! W jej ręce została już tylko kupka lśniącego pyłu, który porywał wiatr. Nie miała nawet siły porządnie się wkurzyć. Gdy się odwróciła, zobaczyła, jak ciało Sprawiedliwego rozwiewa się, a białe pióra ze skrzydeł wirują w powietrzu i unoszą coraz wyżej w stronę nieba. Z niechęcią musiała przyznać, że mieli dobre efekty specjalne.
***
Obca drużyna zaprowadziła ich do innego Przejścia, gdzieś po drugiej stronie miasta. Ktoś dał Mal wielką bluzę z kapturem, żeby zakryła swoje nadpalone, zwęglone ciało. Mniej więcej w połowie drogi mogła już poruszać się sama. Choć na początku wyglądało to trochę pokracznie. I niezbyt dumnie.
W końcu doszli do rozwalającej się kamiennicy i w piwnicy przeżartej pleśnią otworzyli Przejście. C101 wyrwał się nagle z rąk trzymającego go faceta, wskoczył na schody i zaczął po nich zbiegać. Mal pokręciła głową. Oddała im bluzę.
– Dzięki, chłopaki – powiedziała. – I możecie przekazać ode mnie tej małej rudej suce, że pozdrawiam ją i dalej serdecznie jej nienawidzę.
Schodziła w dół, zrywając z siebie resztki ludzkiej powłoki. Robiło się coraz ciemniej i coraz cieplej. Po ostatnich stopniach już biegła, jakby znów była tylko małym szczeniakiem. W końcu minęła uchyloną żeliwną bramę i była w domu! Buchające zewsząd iskry opadły na nią i stopiły resztki ludzkiej skóry. Gorące powietrze owiewało jej twarz. Trafiały jej się misje tak długie, że przez miesiące nie wracała do domu. Teraz nie było jej tu jeden dzień, ale był to najbardziej męczący dzień od długiego czasu. Wciągnęła zapach siarki, zapach żalu i cierpienia. Nawet rana zadana przez Ostrze bolała jakoś mniej. Odsłoniła kły w demonicznym uśmiechu. Piekło dawno nie wydawało jej się równie potworne i ­piękne.